Siedząc pod paśnikowym dachem w Lesie Bronaczowa, wykonaliśmy telefon do wujka Wieśka i uzgodniliśmy, że wdepniemy z wizytą nad głogoczowski staw. Kiedy ulewa ustała i ruszyliśmy w drogę do samochodu, Michaś z Krzychem zaczęli ponaglać, żeby jak najszybciej znaleźć się na miejscu kolejnej zabawy. Oczywiście "nie mogli się doczekać" i najlepiej byłoby, jakbyśmy mieli magiczny gwizdek Papy Smerfa i mogli się znaleźć w wybranym miejscu w jednym mgnieniu oka.
Brama stała otworem, a wujek przeciskając się między wyrośniętymi iglakami, wołał chłopaków do wędki, na którą właśnie coś się złapało. Krzychu zakręcił kołowrotkiem i wyciągnął małego karpika. Jakoś inaczej sobie wyobrażał wymarzone danie rybne, bo zdobycz co prawda wziął do rąk, ale z wyrazem niezmiernego obrzydzenia. I szybko chciał się jej pozbyć.
Ucieszyła mnie taka postawa Krzysia, bo już się zaczynałam obawiać, że będzie chciał rozpocząć konsumpcję natychmiast po wyjęciu ryby ze stawu. Szybko zabrałam połów i wypuściłam do wody, zanim Krzyś nie zmienił decyzji, co do dalszych losów małej rybeczki.
W zasadzie to powinnam mieć spełnione trzy życzenia za to darowanie rybiego żywota, ale jakoś karpik nie chciał przemówić do mnie ludzkim głosem. Za to Michałek nawijał jak nakręcony, wywlekając przy tym kolejne akcesoria wędkarskie.
Wujek Wiesiek nie miał wyjścia - musiał wszystko pokazywać i objaśniać. Sypał fachowym nazewnictwem, tłumaczył.... Trafił mu się wyjątkowo ciekawski i wytrwały słuchacz. A Michałek zapisywał wszystko w swojej nieograniczonej bazie danych i zapewne wykorzysta wiedzę, którą posiadł we właściwym momencie.
Zabawa przeniosła się na chybotliwy pomost, z którego można było obserwować niezliczone stada kijanek uwijających się pod powierzchnią wody. Chciałoby się wyciągnąć małą łapkę i pochwycić umykające stworzonka, ale trochę strach, że woda za głęboka.
Michałek wyszukał na poczekaniu sonar, dzięki któremu można było sprawdzić, czy woda przy pomoście jest rzeczywiście tak niebezpieczna, jak się wydawało. Po serii badań głębokościowych chłopcy stwierdzili, że spokojnie można z pomostu odławiać co się da, bo woda jest na tyle płytka, że nawet po wpadnięciu do niej da się dosięgnąć stopami do dna. Akcja połowowa została rozpoczęta i kilka kijanek na chwilę zmieniło środowisko wodne na lądowe. Po dokładnym obejrzeniu kijanki powróciły do stawu. Żadna nie poniosła uszczerbku na zdrowiu w wyniku badawczego połowu.
Po zakończeniu kijankowych obserwacji Krzyś, dzierżąc w ręce berło z ubiegłorocznej pałki wodnej, ogłosił się samozwańczym królem wszystkich ryb, żab i kijanek żyjących w głogoczowskim stawie. Zanim jednak zaczął przemowę do poddanych i zatwierdzanie dekretów, naszą uwagę przykuły inne jeszcze stworzenia, które zlokalizowaliśmy w pobliżu pomostu.
Mieszkają tam zaskrońce, które poczuwszy słoneczne ciepło (to była akurat chwila, kiedy porządnie przyświeciło), wypełzły, by wygrzewać się w jego promieniach. Szczególnie jeden wężyk był bardzo przyjaźnie do nas nastawiony i zamiast uciekać, jak czyni to większość gadów na widok człowieka, skorzystał z zaproszenia i wpełzł na podstawioną mu rękę. Urządziliśmy sobie długa sesję foto z naszym zaprzyjaźnionym zaskrońcem, którego dzieci wyoglądały ze wszystkich możliwych stron, a Krzyś nawet go wycałował. Po tej żywej lekcji wiem, że chłopcy bezbłędnie rozpoznają w terenie zaskrońca i na pewno nie pomylą go z innym gatunkiem węży.
W końcu stwierdziłam,że pora najwyższa wypuścić kolegę zaskrońca do jego stawu, w którym pływały smakowite kijanki. Włożyłam go do wody, ale zanim wyjęłam rękę, on z powrotem wpełzł na nią i wcale nie miał ochoty nas opuszczać.Połasił się jeszcze chwilę, spojrzał mi głęboko w oczy...
....i w końcu odpłynął do swoich pobratymców, które skryły się przed nam w przybrzeżnych trzcinach.
W tym czasie, na łące obok stawu, Wojtek i Kuba ze stoickim spokojem skubały majową trawkę.
Dziękujemy głogoczowskim przyjaciołom za kolejne wspaniałe chwile spędzone w Hucułowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz