Plan był prosty - jedziemy po pierwszego poćka (borowika ceglastoporego) sezonu 2015. wybór padł na Las Bronaczowa, bo tam najwcześniej trafiały nam się grzybki z tego gatunku.
O piątej zerwała nas z łóżek ulewa, która dobijała się do okien z siłą huraganu niosącego wielkie krople wody. Deszcz osłabł koło ósmej, a pół godziny później, ustał zupełnie. Zapakowaliśmy więc weekendowe obuwie i koszyki na pozysk, odpaliliśmy Doblowoza i parę minut po dziewiątej wkroczyliśmy do lasu. Znowu pokrapywało...
W czasie naszej leśnej wędrówki na przemian towarzyszyły nam czarne chmury i słoneczne przebłyski. Dzięki temu las pełen był światłocieni, których nie odda nawet najlepsze zdjęcie. Cudowności stworzone przez mokrą zieleń i promienie słoneczne na fotce zawsze wychodzą banalnie i kiczowato. Normalnie tylko jelenia na rykowisku brakuje...
Raz tylko deszcz polał się z całą mocą, ale przyznać mu trzeba, że wybrał właściwy moment, bo akurat byliśmy niedaleko paśnika, który przyjął nas pod swój dach i udzielił schronienia. W takim miejscu przed deszczem jeszcze się nigdy nie chowaliśmy, ale wiadomo - kiedyś musi być ten pierwszy raz.
Chodząc tak między kropelkami, a promykami, nie mogliśmy wypatrzeć żadnych śladów grzybowego życia. Na pierwszy ogień poszły ciepłe miejscówki, w których rosły najwcześniejsze poćce. Okazało się, że żaden grzybek na nas nie czeka, chociaż w przypływie desperacji, zaczęłam miejscami zaglądać pod ściółkę. Bez pozytywnego rezultatu, niestety.
Po pierwszych niepowodzeniach poszukiwawczych, Pawełek zrezygnował z wypatrywania grzybów i zajął się z pełnym zaangażowaniem przekopywaniem kanałów w gigantycznych kałużach, których było pod dostatkiem na leśnych ścieżkach. Kibicowali mu oczywiście Michałek z Krzysiem, którzy zabawy w błocie lubią równie bardzo jak konie. W wielu miejscach wypatrzyliśmy białe kwiatuszki, które już niedługo zamienią się w pachnące, czerone poziomki. Krzyś, największy ich amator, zapisał w swoim mózgowym dżipsie wszystkie lokalizacje. Trafimy tam na pewno.
Możemy przejść teraz do meritum, czyli grzybów, które były. Z jadalnych królowały oczywiście żółciaki, które pozostały w lesie, bo szczerze mówiąc, po żółciakowym tygodniu, już nam się nieco przyjadły. Posłużą za pokarm dla leśnych stworzeń, które też czekają z utęsknieniem na rozszerzenie diety o inne grzybowe gatunki.
Na pieńkach wyrosły grzybówki (Mycena sp.), które już nieco podeschły. Były też inne nadrzewne w niezłej kondycji.
Najbardziej zaskoczyły mnie porki brzozowe, które były zjadane nie tylko przez robale (co jest całkiem normalne), ale również przez ślimaki! Rodzinka porków została wręcz okrążona przez zastepy wygłodzonych, zdesperowanych ślimaków, gotowych zeżreć twardego nadrzewniaka.
Spodziewałam się, że spotkamy dzisiaj sporo dyżurnych maślanek wiązkowych, a tymczasem ich nie było. Podczas ponad trzygodzinnej wędrówki wypatrzyłam raptem dwa marniutkie owocniki.
Ciszę lasu i śpiew ptakow zagłuszyły w pewnym momencie ryki silników. Tym razem były to motory - osiem czy dziesięć. Jeżdżą nie tylko po "zwykłym" lesie, ale i po rezerwacie Kozie Kąty, który znajduje się w środku kompleksu leśnego. Oczywiście żaden motor nie miał tablicy rejestracyjnej, bo przecież w lesie wolno wszystko...
W ubiegłym roku, w pobliżu tego miejsca miałam spotkanie z quadami, któr zdążyłam dobrze obfocić. Fotki wysłałam do leśnictwa, ale odzewu żadnego nie było. Mam wrażenie, że leśnikom nie zależy na przeciwdziałaniu ruchowi silnikowemu w lesie, bo drzewom, które można ściąć i sprzedać, motory, terenówki i quady w niczym nie wadzą przecież.
Z nadrzewnych trafił mi się rarytasik - świecznica rozgałęziona (Clavicorona pyxidata). Owocniki co prawda liche, ale są. A liczy się sztuka.:)Brak ceglastoporych wynagrodził mi nieco nakorowy smardz wyborczy rosnący przy drodze, którą szliśmy do pobliskiej szkoły na dzisiejsze głosowanie. Był niestety tylko jeden.
Coś fiksuje ten Twój aparat i zamiast prostokąta robi "poduszeczkę". To jest przyczyna zniekształceń, które mój brzuch o wyglądzie "kaloryfera" nieco zmieniają. :)
OdpowiedzUsuńSpacer nie skończył się w lesie i odczuwam pewien niedosyt przed dalszym ciągiem.
Ciekawe rzeczy (nie najciekawsze, bo robienie kanałów między kałużami jest THE BEST - każdy o tym wie!) dopiero przed nami - czytelnikami!
A ten poprzedni post to jest usunięty na moją prośbę. Nie rzucałem "hejtami" tylko "zjadłem" cały wyraz i stąd to zamieszanie. :)
Czasem niedosyt jest lepszy od przesytu. I zniekształceń na fotkach pozwala uniknąć...:)
OdpowiedzUsuńSzczęśliwa rodzinka. Tak trzymać. :-)
OdpowiedzUsuńStaramy się Julu.:) A czasem to tak sobie myślę, że mieliśmy niebywałe szczęście, że na siebie trafiliśmy w tym wielkim świecie.:)
OdpowiedzUsuń