Dzieci listy piszą - wiadomo do kogo. Dobrze, że najbardziej zapracowany na początku grudnia święty ma rzesze pomocników w osobach elfów, bo jakby tak zaczął czytać te wszystkie prośby, to nie wyrobiłby się z obdarowaniem zainteresowanych nawet do wiosny.
W tym roku Michaś z Krzychem po raz pierwszy, prawie samodzielnie (z dużym naciskiem na prawie:)) zapisywali swoje mikołajowe marzenia. W latach ubiegłych Mikołaj zadowalał się rysunkami, ale teraz, jak się już zna wszystkie literki, trzeba zrobić z tego użytek. Tak więc, po powrocie ze szkoły zasiedli przy biurkach i przez caluteńkie popołudnie przelewali swoje prośby na papier (a papier, wiadomo - wszystko przyjmie).
Rozbrajająca jest dziecięca wiara w cuda, dzięki którym można mieć WSZYSTKO. Czasem nawet dziwię się, że moje, bardzo mądre dzieci, oczekujące zawsze dogłębnego, naukowego wytłumaczenia wszystkiego, co ich interesuje, wierzą, że jakiś dziadek z siwą brodą lata po niebie w saniach i rozdaje prezenty, wiedząc dokładnie, co kto chciałby dostać. Ale nie zamierzam obalać tej dziecięcej wiary, bo jest po prostu piękna. Koledzy i tak pewnie wkrótce wyjaśnią im co to za Mikołaj rozdaje podarunki.
Sama, będąc dzieckiem, też wierzyłam, że dobry Mikołaj przychodzi i obdarowuje dzieci, dziwnym trafem wiedząc, czego akurat potrzebują. Mnie najczęściej przynosił jakieś przydatne prezenty - a to buty na zimę, a to piórnik czy jakiś sweterek. Dla moich dzieci to nie byłyby prezenty, tylko rzeczy, które im się należą, bo są potrzebne do codziennej egzystencji. Prawdziwy prezent to zabawka i tylko takie znajdują uznanie u moich dzieci. (Wiem, że nie tylko u moich).
Czasem złości mnie ich roszczeniowa postawa i przekonanie, że są tak cudowni i wspaniali, że należy im się wszystko, o czym sobie tylko zamarzą. Jestem zmuszona sprowadzać ich wtedy na ziemię, żeby mieli świadomość, że na wszystko trzeba sobie zasłużyć, a później, kiedy jest się starszym, zapracować. Z drugiej strony, chciałabym, żeby ich marzenia się spełniały... Nieraz trudno jest znaleźć złoty środek i sprawić, żeby wilk był syty i owca cała. Ale się staram.:)
W końcu ozdabianie listów zostało ukończone i można je było położyć na parapecie - wybór tego ostatniego został poddany rodzinnej debacie, w trakcie której ustalone zostało, że najprędzej elfy dostaną się do kuchni i tak właśnie, obok miski z ciasteczkami, zostały zostawione listy. Ciekawe czy elfy skuszą się na ciasteczka. Michałek zdążył już dwa razy wyjść z łóżka i sprawdzić czy mikołajowi posłańcy już byli.:)
A teraz, kiedy Krzychu już pochrapuje, a Michaś jeszcze przewraca się z boku na bok, napiszę Wam, jak to było rok temu, kiedy Michaś miał wielomiesięczne marzenie o mikołajowym prezencie.
Od czasu wizyty w Rabkolandzie (sierpień 2014r.), Michaś marzył o diabelskim młynie - takim kręcącym się i sięgającym sufitu. Opowiadał wszem i wobec, że taki właśnie młyn przyniesie mu Mikołaj, bo mama nie ma tyle pieniążków, żeby mu kupić, ale Mikołaj ma, więc da... Kiedy po miesiącu teoria o Mikołaju i diabelskim młynie nie rozpływała się w mrokach przeszłości, Mikołaj zajrzał do komputera, gdzie znalazł zestaw Lego z silniczkiem i kręcącym się diabelskim kołem. Nie sięgał co prawda do sufitu, ale się kręcił.
Uspokojony Mikołaj czekał zatem spokojnie na list od Michałka (może trochę liczył na zmianę zainteresowań, ale się przeliczył) i kiedy nastała połowa listopada, chciał zamówić realizację Michałkowego życzenia. A tu klops - towar niedostępny. Się Mikołaj nieźle zestresował i zaczął szperać po zakamarkach netu (dobrze, że go elfy przeszkoliły nieco). Znalazł, ale daleko - za siedmioma górami, za dziesięcioma lasami (to wcale nie tak hop-siup dla Mikołaja, który ma sto tysięcy innych spraw na głowie). A tu zaczęły się schody.
Sam Mikołaj nie mógł sobie sprowadzić diabelskiego młynu, tylko musiał znaleźć firmę, która to zrobi w jego imieniu. Znalazł, posmarował (znaczy się zapłacił), a Michałek dzień później powiedział tak: "Wiesz co mamo, ja zmieniłem zdanie - nie chcę tego diabelskiego młynu, tylko maskotkę gumisia (ulubioną bajką były wtedy gumisie)". Nie chcielibyście widzieć wtedy Mikołaja - krew go zalała na miejscu i ciśnienia dostał takiego, że cudem jest, że to przetrwał.
Powiedziałam Michałkowi, że to się Mikołajowi nie spodoba i żeby się zastanowił nad swoimi wyborami. Przyznał mi rację i uznał, że ten diabelski młym będzie jednak OK.
I przyniósł Mikołaj diabelski młyn, który w czwórkę składaliśmy przez trzy dni (1200 części to nie w kij dmuchał). Zabawka piękna, działająca... Ale zabawa nią trwała może tydzień. Od dawna diabelski młyn stoi na półce i tylko go odkurzam co jakiś czas. Może czasem nie warto realizować marzeń?
Z samego rana, najpierw jeden, potem drugi pognali do kuchni. Zupełnie nie skojarzyłem czego tam szukali. Dopiero głośne wrzaski "listy zniknęły" przypomniały mi co chłopcy sprawdzali.
OdpowiedzUsuńWieczorem, po moim powrocie z pracy, nie słyszałem już komentarzy na temat Mikołaja.
Interpretuję to tak: listy zniknęły, więc zamówienia przyjęte. Mikołaj to porządna firma to wystarczy tylko poczekać i zamówienia zostaną zrealizowane.
Zastanawia mnie jedno: Michał ostatnio pasjonuje się lotnictwem. Oglądami filmiki na temat ruchu lotniczego, jego kontroli. Również katastrofy lotnicze ze szczególnym uwzględnieniem śledztw prowadzących do ustalenia ich przyczyn są na topie.
Kiedy zostanie zadane pytanie: jakim procedurom startu, lotu i lądowania podlegają sanie Św. Mikołaja...
(no chyba, że jako Święty ma bezwzględny priorytet w wyborze korytarza powietrznego... :)
Paweł zwany Pawełkiem
ciekawe czego sobie panowie w tym roku zażyczyli...
OdpowiedzUsuńciocia ania
Oczywiście, że tego, czego Mikołaj nie może zdobyć:) Na szczęście monitorowałam pisanie listów i dzięki temu pojawiło się kilka opcji albo/albo. Dzięki temu Mikołajowi było trochę łatwiej. Ponadto Michałek stwierdził, że dobrze, że Mikołaj ma baaaardzo dużo pieniążków, bo mozna chcieć drogie prezenty...:)
Usuń