Piękna styczniowa wiosna zagościła w wielu miejscach, ale nie na zboczach Babiej Góry - tam nadal da się poszaleć na śniegu. Ale nie ma go zbyt wiele, co nie wróży dobrze wiosennym grzybom. Wyjazd do Lipnicy został przełożony z poprzedniego tygodnia, kiedy to Krzyś kończył chorowanie i nie chciałam zabierać go na cały dzień w mroźne, górskie powietrze. Trochę obawialiśmy się podróży, bo to koniec ferii u nas i początek w kilku innych województwach. Okazało się jednak, że tym razem korków nie było i przejechaliśmy sprawnie w obydwie strony.
A jak sytuacja śniegowa wyglądała po drodze? Do Myślenic - pełnia wiosny; dalej tylko miejscami widać było białe fragmenty krajobrazu, poprószone śniegiem tej nocy. Trochę więcej białego puchu zobaczyliśmy dopiero na granicy lasu babiogórskiego. Zobaczcie sami.
Zgarnęliśmy po drodze Asię i pojechaliśmy do Stańcowej (leśniczówka u podnóży Babiej). Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy i pod koła samochodu, to wycięte drzewa - zajęły cały parking i pobocza drogi. Z trudem udało się znaleźć miejsce do zaparkowania. Zaproponowałam chłopcom, żebyśmy poszli sobie drogą biegnącą u stóp Babiej od Lipnicy do Zubrzycy. Byłaby to trasa wygodna do jazdy sankami - raz pod górkę, raz z górki. Michaś z Krzychem uparli się jednak, że chcą iść do strumyka, gdzie, podczas poprzedniej bytności w Lipnicy, zostawili bałwanka. Chcieli sprawdzić, czy przeżył wszystkie zawirowania pogodowe, jakie następują po sobie tej zimy.
Przystałam na ich propozycję, bo "trasa strumykowa" jest bardzo przyjemna i lubię nią chodzić o każdej porze roku. Problem mieli za to chłopcy, bo w stronę do strumyka jest cały czas pod górkę i trzeba było ciągnąć sanki. Szybko okazało się, ze bidusie sił nie mają i najchętniej wpakowaliby się na sanki, a starzy niech sobie ciągną. Byliśmy nieugięci, bo umowa była taka, że sanki z obciążeniem będziemy ciągnąć tylko po płaskim i z górki.
Wśród Michałkowych utyskiwań na niesprawiedliwość całego świata w ogólności, a matki w szczególności (bo przecież to niesprawiedliwe, że dziecko idzie na własnych nogach, kiedy sanki jadą puste:)), dotarliśmy do potoku przecinającego drogę. Chłopcy pobiegli do pniaka, na którym został nasz grudniowy bałwanek. Pieniek był pusty... Najwyraźniej temperaturowe zawirowania zgładziły go z powierzchni ziemi. Tego się obawiałam. A jeszcze bardziej rozpaczy chłopców, zwłaszcza Krzysia, któremu najbardziej zależało na spotkaniu z bałwankiem. Na szczęście nie przejął się zbytnio jego brakiem i stwierdził tylko: "O! Nie ma bałwanka. Zrobimy nowego." Po raz kolejny doszłam do wniosku, że czasem na wyrost obawiam się reakcji i emocji dzieci w różnych sytuacjach, podczas, gdy one świetnie sobie radzą z właściwym tonowaniem przeżyć.
Kiedy tylko nie było konieczności przebierania nogami w celu pokonania przestrzeni, chłopcy natychmiastowo odzyskali całą energię, jakiej im brakowało podczas wędrówki pod górę. Najlepszym miejscem do zabawy okazała się skarpa po lewej stronie drogi - na tyle wysoka, żeby nie było zbyt łatwo na nią wejść i na tyle stroma, żeby z niej zjeżdżać na tyłkach. W dodatku w rowie było więcej śniegu niż w innych miejscach, a to też atrakcja.
Oprócz wspinaczki i zjazdów, Krzyś wykonywał tygrysie skoki - rozbieg, wybicie, uderzenie pupą w śnieg, leżenie, wstawanie, rozbieg.... Nie wiem ile razy małe ciałko mojego synka zderzyło się z zamarzniętą ziemią pokrytą niewielką warstewką śniegu. Najważniejsze, że uśmiech na paździapie był coraz szerszy, a okrzyki bojowe głośniejsze.
W ramach odpoczynku Michaś z Krzychem leżakowali zasypując się śniegiem. Dwie, trzy minuty w bezruchu i zrywali się jak nowi do dalszej zabawy.
Korzystając z tego, że chłopcy doskonale bawią się w tym miejscu, zostawiłam ich pod opieką Pawełka i Asi, a sama ruszyłam pod górę w las. Chwilę dla siebie chciałam wykorzystać na poszukiwania rzadkiego grzybka - kielisznika jodłowego, który pojawia się również w okresie zimowym, na drewnie drzew iglastych, przede wszystkim na jodłach.
Wspinałam się po stromym miejscami zboczu, pokonywałam przeszkody utworzone przez powalone drzewa, robiłam zdjęcia i szukałam - na drzewach rosnących, na leżących, oglądałam gałązki pokryte śniegiem... I nic. Tym razem nie udało mi się wytropić kielisznika. Ale za to w ciszy i spokoju mogłam kontemplować leśne klimaty.
Połaziłam tak sobie z godzinę. Trzeba było wracać po szalejącą menażerię. Okazało się, że nie zdążyli zbudować nowego bałwanka... Przynajmniej nie będą się martwić czy przeżyje kolejną odwilż.:) Zmordowani śnieżnym szaleństwem, otrzepani ze śniegu wsiedli na sanki, do rąk wzięli prowiant i rozpoczęliśmy odwrót. Droga w dół została pokonana szybko i sprawnie - teraz Michaś i Krzyś byli wiezieni, więc nie mieli poczucia niesprawiedliwości.;)
Kiedy dotarliśmy do samochodu, okazało się, że chłopcy znowu mają nadmiar energii i jeszcze przez kwadrans tarzali się po śniegu i prowadzili śnieżkową wojnę. Zachmurzyło się, a z chmur zaczęły spadać drobne, mokre płatki śniegu. Omiotłam chłopaków miotełką do odśnieżania szyb i mogliśmy się wpakować do samochodu.
Kolejna doskonała zabawa dorwała ich na lipnickim podwórku. Bryła lodu, wyjęta z wanny służącej latem koniom za wodopój, zapraszała, aby ją rozwalić. Za destrukcyjne narzędzia chwycili nie tylko Michaś z Krzychem, ale i Pawełek, który dorwał kilof i z zacięciem mordował lodową bryłę. Bawił się przy tym lepiej niż dzieci...
Później był jeszcze pyszny obiadek lipnicki, urodzinowy tort Asi i oczywiście zabawa w "Asiowym domku". Ale w końcu trzeba było wracać.
Po południu wypogodziło się i zza chmur wyłoniły się szczyty Tatr. Babia również zaprezentowała się w całej okazałości. Zatrzymaliśmy się po drodze, aby uwiecznić te widoki.
pięknie. tęsknię za tymi miejscami wspólnymi wycieczkami. mam nadzieję, że już niedługo.. :)
OdpowiedzUsuńciocia unja
Pewnie, że niedługo! W marcu na pewno będzie wyprawa na krokusy i czarki, w kwietniu rekonesans smardzowy i szykuj się na majówkę.:) Masz nieustające zaproszenie do towarzyszenia nam.:)
Usuńdzięki dzięki dzięki - się szykuję :D
OdpowiedzUsuńciocia unja
To świetnie! Może Ci się uda zrobić sobie wolną całą majówkę.:)
Usuń