Przez cały tydzień dreptały za mną wspomnienia o ubiegłorocznych czubajkowych zbiorach z Puszczy Niepołomickiej i z dnia na dzień miałam większego smaka na kaniowe schaboszczaki. Kiedy więc w sobotę padło pytanie, do którego lasu jedziemy w niedzielę, bez wahania wskazałam cel. I muszę Wam przyznać, że nie przygotowałam sobie nic konkretnego do ziemniaczków na drugie danie, bo tak się nastawiłam na pozysk czubajek, że byłam pewna, że zbierzemy ich na tyle, żebyśmy się wszyscy najedli.
Chłopcy spali rano wyjątkowo długo, co mnie bardzo dziwiło, gdyż zazwyczaj w dni wolne budzą się znacznie wcześniej niż wtedy, kiedy muszą iść do szkoły. Pozwoliłam im dospać i powoli zebrać do wyjścia. Dojechaliśmy do znajomego parkingu bez żadnych dodatkowych przygód, a las przywitał nas mgiełką i lekkimi przebłyskami słońca co parę chwil.
Rozpoczęliśmy poszukiwania, ale przez długi czas żaden grzyb nie chciał stanąć na naszej drodze. Oprócz paru nadrzewniaków, nie było NIC. Wreszcie do koszyka wpadła jedna drobniutka pieczarka, a po niej znowu długo, długo nic.
Zagroziłam chłopakom, że jeżeli nic nie znajdą, nie będzie niedzielnego obiadu. To zadziałało - albo nam się oczy otworzyły, albo las się zlitował i postawił na naszej drodze kolejne czubajki - kanie, gwiaździste i czerwieniejące. Wszystkie te gatunki są oczywiście jadalne i doskonale nadają się na kotlety do świątecznego obiadu.:) Pierwszą kanię wypatrzył Michaś, który był mocno zdziwiony swoim wyczynem.
Widać było, że większość znalezionych przez nas owocników wyrosła jeszcze przed opadami deszczu, a spadające krople zmyły z nich łatki i nasączyły wodą. To oczywiście nie był żaden problem - takie wymyte kaniutki są równie smaczne, jak te suche i łaciate.
Krzyś potrafił wypatrzeć nie tylko te duże, rozłożone kapelusze, ale również kanie - pałki, które na podłożu pokrytym opadłymi listkami i porośniętym zielonymi jeszcze roślinkami, są prawie niewidoczne.
Były również grzybki młodsze, którym deszcz nie dał się aż tak we znaki.
Niektóre kaniusie czekały na swoich znalazców i się nie doczekały - były już w takim stanie, że nie nadawały się do zabrania.
Wśród jadalnych czubajek rosły pojedyncze czubajeczki cuchnące. Jak sama nazwa wskazuje, sa one mniejsze od czubajek i mają nieprzyjemny zapach, więc pomylenie ich z jakimkolwiek jadalnym gatunkiem czubajek jest niemożliwe.
Kiedy ja wpatrywałam się w ściółkę, Pawełek rozglądał sie po drzewach. Efektem jego poszukiwań był ogromny, piękny żółciak siarkowy. Nie był już co prawda całkiem młody i mięciutki, ale nie zdążył też całkowicie stwardnieć. Na mieleńce nadawał się doskonale. Szans na jakiś gigantyczny pozysk szlachetniejszych gatunków nie było, więc stwierdziliśmy, że warto kawałek żółciaka zapakować do koszyka i po zjedzeniu kań, zrobić mielone żółciakowe. Jak wymyśliliśmy, tak uczyniłam - wybrałam najczystsze wachlarze i dołożyłam je do koszyka z czubajkami.
Niedaleko żółciaka Krzyś wypatrzył stadko młodziutkich gąsówek mglistych. Zazwyczaj nie zbieramy tego gatunku, bo nie smakuje rewelacyjnie, ale dzisiaj był tak niewielki wybór gatunkowy grzybów pozyskowych, a gąsówki takie młode i śliczne, że je zabraliśmy.
Krzyś pracowicie wybierał ze ściółki drobne grzybki, oczyszczając je swoim scyzorykiem.
Wędrując tak przez las i pokonując rozmaite przeszkody stające na naszej drodze, widzieliśmy również grzybki, których nie pakowaliśmy do koszyka.
Nadzieję na pojawienie się większej ilości jadalniaków dają stada młodych czernidłaków, które zasiedliły każde sprzyjające im miejsce.
Po deszczu pojawiło się sporo kisielnic. Będzie je można podziwiać również w zimie, kiedy już nie ma najmniejszych szans na borowiki, koźlarze czy maślaki.
Michaś i Krzyś znajdowali co chwilę próchnilce i nawoływali, żeby robić im zdjęcia.
A mnie trafił się październikowy, całkiem wiosenny zawilec.
W puszczy również w planach jest rozbudowa infrastruktury drogowej - podobnie, jak w kilku innych, odwiedzonych ostatnio, podkrakowskich lasach, nawieziono wielkie hałdy kamieni do utwardzenia leśnych duktów.
A to już nasze zbiory w koszyku i po wstępnej obróbce.
Siedzę sobie teraz z brzuchem przepełnionym kaniowymi schaboszczakami, a Michałek i Krzyś zużywają energię z tychże schaboszczaków, biegając po domu jak szaleni.
Bardzo lubię kanie,w dawnych czasach z mamą zbieraliśmy ich bardzo dużo.Mama robiła schabowe i kładliśmy na kanapki i była wyżerka jak się patrzy,Myślałam Dorotka że nazbieracie jeszcze innych grzybów bo na profilach grzybowych widać że sypnęło.Ten nadrzewny grzyb którego wypatrzył Pawełek-żółciak siarkowy,nigdy w życiu nie pomyślałam że może być jadalny.Wasza wiedza o gatunkach grzybów jest imponująca
OdpowiedzUsuńInnych niestety nie było, ale jechaliśmy przede wszystkim po kanie, a one czekały.:)
Usuń