Nie mogliśmy sobie pozwolić w tym tygodniu na dalszy wyjazd, bo Krzyś był proszony na imprezę urodzinową koleżanki na godzinę 15. A wiadomo, że po przyjściu z listopadowego lasu trzeba jeszcze dokonać procesu odbłocenia całości dzieci, nakarmić, przebrać... A imprezka miała być dość daleko, więc na dojazd potrzebna była godzinka z okładem. To wszystko sprawiło, że w sobotę wieczorem doszłam downiosku, że wyskoczymy do Lasku Wolskiego, który jest blisko i można będzie sprawdzić w nim nasze miejscówki na zimowe grzybki.
Poranne wstawanie szło niesporo, do czego znacząco przyczyniała się aura zaokienna - szaro-bura, deszczowa, ponura. Na szczęście przy tym wszystkim dość konkretnie wiało, dzięki czemu smog trochę rozpłynął się w przestworzach. W końcu udało się zebrać wszystkich do kupy i można było zarządzić wyjazd.
Kiedy zaparkowaliśmy u stóp Kopca Kościuszki, wydawało się, że pogoda jednak sie do nas uśmiechnie - zza burej zasłony mrugnęło przymglone słoneczko, przestało siąpić. Ruszyliśmy do lasku.
Pierwszymi grzybkami, na jakie trafiliśmy, były zimówki (płomiennice zimowe). Kiedy rozgarnęłam ściółkę wokół kępy maluszków, znalazł się jeszcze orzech porzucony przez jakąś wiewiórkę lub gawrona. Do koszyczka powędrowały zarówno kapelutki zimówek, jak i orzeszek.
Podczas dalszego spaceru zimówek było już niewiele - dwie maleńkie kępki - jedna z powykręcanym owocnikiem w środku,
druga z grzybóweczką mieszkającą w tej samej dziupli. W efekcie tych skromnych znalezisk,pozysk zimówkowy był, delikatnie mówiąc, mizerny.
Tuż po obfoceniu pierwszych znalezionych zimówek, niebo pociemniało i spuściło na nas miliony małych kropelek. Taka mżawka do wielkich przyjemności spacerowych nie należy, ale też nie jest na tyle intensywna, żeby pogonić nas z lasu, w którym czekało na nas jeszcze całkiem sporo grzybków.
Pokazały nam się uszaki. Nie było ich co prawda tyle, ile udawało nam się tutaj nazbierać w ubiegłym roku, ale były, więc przystąpiliśmy do przeglądu kolejnych krzewów czarnego bzu. Właściwie to za grzybkami rozglądaliśmy się tylko ja i Pawełek, bo młodsza menażeria zajęta była bieganiem po błotnistych ścieżkach, następującymi raz po raz wywrotkami na błotnistą ściółkę i rozmaitymi wygłupami. Jakoś dzisiaj zupełnie nie mieli ochoty na zbieranie grzybów, ale za to bawili się doskonale.
Na niższych częściach pni bzowych oraz na gałęziach leżących na ziemi, uszaczki były jędrne, wodniste i świeżutkie.
Żeby się do nich dostać, trzeba było niejednokrotnie pokonać śliskie stromizny i przedrzeć się przez gąszcz krzaków i leżących na ziemi gałęzi.
Chłopcy wciąż uskuteczniali popisy akrobatyczne na niebezpiecznej nawierzchni, co skutkowało kolejnymi glebami i coraz grubszą warstwą błota na ubraniach.
Na wyższych konarach uszaki były już nieco podsuszone, ale to w niczym nie przeszkadza - włożone do wody w ciągu kilku minut odzyskają swą jędrność, a szybciej wyschną od "świeżaków".
W wielu miejscach było też sporo uszakowego żłobka, co dobrze wróży na przyszłość. Takich maluchów nie zbieraliśmy; poczekamy spokojnie aż dorosną. W przypadku tego gatunku raczej nie trzeba obawiać się konkurencji, bo mało kto je zbiera.
Zeszliśmy prawie na sam dół skarpy u podnóży kopca. Michaś miał wielką ochotę na eksplorację wejścia do starych fortyfikacji, ale strach go powstrzymał przed zagłębieniem się w ciemności. Ja weszłam, ale ponieważ podłoże było bardzo śliskie, nie zachęcałam chłopaków do podążania za mną, żeby nie upaćkali się jeszcze bardziej.
Poszliśmy dalej. Uszaków zrobiło się jakby mniej, a właściwie to w pewnym momencie całkowicie zniknęły, mimo że krzewów bzowych nie brakowało. Były też skarpy doskonałe do wspinaczki.
I drzewa, na które nie pozwoliłam się wspinać, bo były bardzo śliskie z powodu padającego ciągle drobnego deszczu.
Chłopcy z Pawełkiem ewakuowali się w pewnym momencie na asfaltową alejkę, a ja nadal buszowałam po lesie. Dobrze, że nie wyszłam "do cywilizacji" z chłopakami, bo dzięki temu trafiłam na trzy małe kępki boczniaków. Rosły na kłodach brzozowych.
Nie było ich wiele i częściowo już nieco podstarzały, ale dzięki nim udało mi się zapełnić koszyczek i będę mieć jutro schaboszczaki.:)
Wyszłam i ja na alejkę. Wydałam menażerii ostatnie kanapki i czekoladowe bułeczki, aby miała jeszcze siły na przetrzymanie mocniejszego deszczu, w jaki zamieniła się towarzysząca nam niezmiennie mżawka.
Dotarliśmy do polany, na której obrzeżach rosną dwa stare modrzewie, a pod nimi co rok pojawiają się wodnichy modrzewiowe. Aby dostać się do modrzewi, musiałam pokonać szerokość polany, którą przeryły bardzo dokładnie stada dzików. Zanim dotarłam do grzybków, wyglądałam nie lepiej od Michałka i Krzycha,którzy zaliczyli już po kilkadziesiąt wywrotek błotnych. Ale warto było, bo wodnichy czekały na mnie i mój koszyk. Padało coraz konkretniej, więc szybko cyknęłam fotki i wykosiłam co ładniejsze egzemplarze.
Wodnichy modrzewiowe to bardzo smaczne, delikatne grzybki. Warto je pozbierać, jeśli staną na Waszej drodze. Rosną, jak nazwa wskazuje, pod modrzewiami. Ne ma żadnego podobnego, trującego gatunku rosnącego w takich miejscach o tej porze roku.:)
Wracając do chłopaków spod modrzewi natrafiłam jeszcze na wiekowe opieńki ciemne. Nie ruszałam ich nawet, bo po kilkakrotnym zamarznięciu i rozmarznięciu na pewno bły bardzo kruche i rozpadłyby się w rękach.
A z grzybów, które nie znalazły się w moim dzisiejszym koszyku też niemało gatunków było. Przede wszystkim łyczniki późne, rosnące w kilku miejscach. Żałowałam odrobinę, że to nie boczniaki, bo miałabym wiecej kotletów.
Były też gąsówki rudawe, które, podobnie jak łyczniki późne, można byłoby zjeść (jadłam je kiedyś kilka razy w celu sprawdzenia smaku), ale nie mają powalającego na kolana smaku, wiec niechaj sobie rosną.
W jednym miejscu trafiła się dość liczna grupka czernidłaków. Pod koniec listopada raczej trudno je spotkać, ale te rosły sobie i dobrze się miały.
Były nawet gołąbki, grzybki raczej ciepłolubne, a przetrwały w doskonałym stanie kilkustopniowe przymrozki.
W czasie, kiedy ja pozyskiwałam wodnichy modrzewiowe, Pawełek polował na ptaszki w miejscu, gdzie co rok zlatują sie na wyżerkę dostarczaną przez ludzi. Udało się Pawełkowi złapać kilka sikorek.
Do domu wracaliśmy jak świnki błotne. Ja i Pawełek wyglądaliśmy niewiele lepiej od dzieci, chociaż nie tarzaliśmy się w ściółce leśno - błotnej. Jak już wrzuciłam do pralki ubrania, umyłam buty i dałam chłopakom zupę, posegregowałam grzybki - niewiele tego było. Ale z zimówek i płomiennic zrobiłam zapiekanki, boczniaki obgotowałam i jutro będą kotlety, a uszaki się suszą. Zbiór zagospodarowany, drugie danie wydane (wszystko zrobione dzień wcześniej - wystarczyło odgrzać) i już trzeba było ruszać z Krzychem na imprezę. Teraz już dzieciaki miarowo posapują, a ja mogę podzielić się z Wami naszymi grzybowymi dokonaniami.:)
Miło było poczytać. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńPolecamy się na przyszłość.:)
UsuńNie odpuszczacie nawet gdy mżawka.Ciekawi mnie jaka woda leci z pralki po takim spacerze.Pozdrawiam Pawełka,Krzysia i Michałka,dzięki za błotny spacerek Dorotka
OdpowiedzUsuńEwa, woda z pralki ma kolor zmulonej rzeki, a po praniu trzeba wyjąć filtr i go wyczyścić, żeby pralka jeszcze zadziałała.;) Pozdrawiamy Ewo cieplutko. Za oknem mamy biało.
UsuńNudzi Cię taka monotonia? Rozejrzyj się za innym lasem;) My mamy istny wysyp urodzin przez ostatni miesiąc - nie ma tygodnia bez imprezki.
OdpowiedzUsuńJak w najprostszy sposób odróżnić boczniaka ostrygowatego od łycznika późnego ?
OdpowiedzUsuńMam z tym problem - pozdrawiam i gratuluję ogromnej wiedzy.
Boczniaki są od młodości jednolicie szare, natomiast młode łyczniki są żółtawe, a starsze mają na wierzchu kapelusza taki szaro-oliwkowo-zielonkawy koloryt. Pod spodem boczniak jest również szary (taki sam kolor jak na kapeluszu), natomiast łycznik ma blaszki kremowe/żółte/pomarańczowawe lub brązowawe u starszych owocników. Trzon boczniaka jest szary jak cały owocnik, natomiast u łycznika jest w kolorze blaszek lub nieco ciemniejszy od nich; nigdy nie jest szary. Poza tym boczniaki są masywniejsze i większe od łyczników, a w ostateczności można grzybka poddać próbie wody - zamoczony boczniak będzie po prostu mokry, a łycznik zrobi się lepki.
UsuńPozdrawiam serdecznie i życzę wielu znalezisk.:)
Dziękuję mam nadzieję, że teraz wreszcie odróżnię - pozdrawiam
OdpowiedzUsuń