Docelowym punktem niedzielnego spaceru po Babiej Górze był nasz ulubiony strumyk, który wygląda pięknie o każdej porze roku. Ostatnio byliśmy w tym miejscu w grudniu - wtedy wszystko spowijała gęsta mgła. Tym razem słoneczko rozświetlało strumykowe okoliczności przyrody.
Pierwszy do celu dotarł Pawełek. Ja pilnowałam jeszcze chłopców szalejących na pobliskiej skarpie leśnej. Kiedy dotarliśmy na brzeg, Pawełek już pracował nad uroczymi fotkami. Spadająca z góry woda częściowo zamarzała i na kolejnych tamach stanowiących zapory przed spływającymi z góry masami wody i niesionymi przez nie gałęziami, a czasem nawet całymi pniami drzew, potworzyły się lodowe sople, zęby, a jak się okazało później, również grzyby.
Najchętniej od razu dołączyłabym do Pawełka, ale jak tu zatrzymać chłopaków z dala od wody i śliskich brzegów? Ostrzegłam ich przede wszystkim, że jeśli któryś wpadnie do lodowatej wody, to będziemy musieli natychmiast wracać i to będzie koniec spaceru i zabaw na śniegu. Oczywiście oświadczyli obydwaj, że do wody na pewno nie wpadną... Jakoś mnie to za bardzo nie uspokoiło, zwłaszcza jak sama prawie że nie wylądowałam w strumyku. (Kiedyś już na Babiej zaliczyłam zimową kąpiel, więc dobrze wiem, czym to grozi.)
Zakazanie podchodzenia do wody nie miało większego sensu, bo sama na miejscu moich dzieci, przeciwko takiemu zakazowi bym się zbuntowała. Poszłam więc "na czołowego", a Michaś z Krzychem maszerowali za mną. Do najbliższej tamy. Do połowy szerokości strumienia był w tym miejscu półwysep śnieżno lodowy. Jego brzegi, ochlapywane ciągle przez płynącą wodę, zrobiły się gładziutkie, twarde i bardzo, bardzo śliskie. Powiedziałam chłopcom, żeby zostali w tym miejscu, a ja podejdę do drugiej zapory i wrócę do nich.
Ledwie jednak wygramoliłam się na stromy brzeg, żeby w miarę bezpiecznie przedostać się dalej w górę strumyka, zatrzymał mnie radosny Krzysiowy okrzyk. Odwróciłam się, myśląc, że Michał wylądował w wodzie, a Krzyś się z tego cieszy, ale ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam tylko bezzębny uśmiech Krzysia trzymającego w rękach dychę. Wygrzebał pieniążka spod śniegu i wprawiło go to niemal w euforię. No mistrzostwo świata! W środku zimy, w lesie, gdzie oprócz drwali nikt praktycznie o tej porze roku nie chodzi, Krzyś pozyskał dziesięć złotych! Udokumentowałam znalezisko z mojej strony, Pawełek udokumentował ze swojej.:) Zawróciłam, żeby schować Krzysiowe znalezisko. Dał mi pieniążka po uprzednim, dwukrotnym upewnieniu się, że mu go oddam. Włożyłam namoknięty banknot do kieszeni i poszłam w końcu tam, gdzie chciałam dojść.
Dzieciaki zostały na lodowym półwyspie i patrzyły na płynącą wodę i lodzinki. Po chwili zaczęli nawoływać, że znaleźli lodowe grzyby - prawdziwki, smardze i szmaciaki. Chcieli, żebym natychmiast do nich wróciła i obejrzała ich znaleziska.
Kiedy zobaczyłam jak wiszą nad płynącą wodą i pozyskują z niej lodowe grzybki, sama szybko doszłam do wniosku, że powinnam jak najszybciej do nich wrócić, żeby nie mieć za chwilę lodowego Krzysia i Michałka.
Chwilę później razem oglądaliśmy lodowe cudaki i robiliśmy im zdjęcia. Udało się opuścić strumyk bez kąpieli w jego zimowych wodach, a poniżej możecie zobaczyć lodowe twory strumykowe zapisane na fotkach.:)
Muszę przyznać że czekałam końca wpisu bo na prawdę bałam się że któryś z chłopaków fiknie do wody.Masz do nich zaufanie Dorota oj.Ale lodowe zdjęcia są cudowne,nie mogłam się napatrzeć.A dycha hii a tam
OdpowiedzUsuńJa tez byłam przekonana, że bez wpadnięcia do wody się nie obejdzie, ale z tego wszystkiego ja byłam najbliżej kąpieli.:) A dychę musiałam wygrzebywać z kieszeni zanim zdążyłam zdjąć buty po powrocie do domu, bo Krzychu chciał ją jak najszybciej odzyskać.:)
Usuń