Tegoroczne zimowe ferie były wyjątkowe. Po raz pierwszy obydwaj chłopcy korzystali z zimowej wolności szkolnej. (Rok temu Krzyś, wówczas jeszcze zerówkowicz, miał w tym czasie normalne zajęcia.) Pierwszy raz pojechali na zimowisko, a w dodatku zima mrozi w tym roku bardziej niż przez kilka ostatnich lat, a w górach jest tyle śniegu, że można będzie z niego korzystać jeszcze dość długo. Stwierdziliśmy, że również zakończenie ferii powinno na długo utkwić w pamięci dzieciaków, więc w ostatnią niedzielę ponownie wywieźliśmy ich pod Babią Górę. Co prawda, kiedy rano zobaczyłam na termometrze -15 i przypomniałam sobie jak zmarzłam dzień wcześniej, miałam wielką ochotę zakopać się w cieplutkiej pościeli, ale przecież rezygnowanie z wycieczki tylko z powodu mrozu, nie jest w naszym stylu. Pojechaliśmy i wcale tego nie żałuję. Nawet było mi całkiem cieplutko.:)
Wreszcie udało nam się dorwać słoneczko i zobaczyć Babią w zimowej szacie. Od późnej jesieni, ilekroć nawiedzaliśmy Lipnicę, nasza góra ukrywała się za zasłoną mgieł i chmur, a tym razem zdecydowała się zaszczycić nas swoją obecnością. Słońce operowało na niebie na tyle mocno, że w miejscach, do których dotarły jego promienie, z gór śniegowych wypływały strużki wody. W zacienionych punktach mróz trzymał jeszcze mocno i nic się nie topiło.
W tych cudnych okolicznościach ruszyliśmy na spacer pod Babią. Jednogłośnie wybraliśmy trasę do strumyka. Sanki jechały rewelacyjnie po ubitym i zmrożonym śniegu - Pawełek przetestował je na pierwszym wzniesieniu i po zaliczeniu wywrotki stwierdził, że dzieciaków samych z górki nie puści, bo się pozabijają. Nie muszę chyba mówić, że chłopcom się to nie spodobało, więc powiedziałam, ze na razie idziemy pod górę, a później, przy schodzeniu zobaczymy, co się da zrobić.
Krzyś miał do wypełnienia bardzo ważne zadanie - dostał od cioci piękny czerwony kombinezon, z którego poprzednia użytkowniczka wyrosła i musiał go przetestować w ekstremalnych warunkach. Po założeniu tego wdzianka, Krzychu stwierdził, że teraz to już jest całkowicie niezniszczalny i żaden śnieg, mróz ani atak całej armii wojowników nie jest mu straszny. Ja byłam bardzo ciekawa, czy kombinezon wytrzyma wszystkie szaleństwa i nie przemoknie... Dotychczas każde ubranie, jakie Krzyś zakładał na zimowe spacery, przemakało.
Krzyś do testowania kombinezonu podszedł bardzo fachowo i większą część trasy pokonał na czworakach albo turlając się po zmrożonym śniegu. Wybiegnę nieco naprzód i zdradzę Wam, że Krzyś dał radę kombinezonowi - przemoczył go na kolanach, tyłeczku i od dołu (bo przecież każdy wie, że śnieg sam się pakuje do środka nogawek.;) Ale to okazało się później; na razie szliśmy pod górkę.
Śnieg na poboczach leśnego duktu był zbrylony i zmrożony na kamień. Spróbowałam kopniakiem oddzielić jedna śnieżynkę od podłoża i zawyłam - śnieżna bryła nie drgnęła, a mój paluch w bucie pulsował rozpaczliwie wysyłając sygnały bólowe. Drugiej próby pozyskania śnieżki nie podjęłam. Za to Krzyś potrafił sobie co poniektóre bryły oddzielić. Jedną z nich rzucił w mnie i chociaż to nie był mocny strzał, mam niezłego siniaka na nodze.:( Chcąc oszczędzić chłopcom takich nieprzyjemnych doznań, zabroniłam im rzucania do siebie zmrożonym śniegiem.
Chwilami Michałek z Krzychem porzucali szaleństwo na rzecz spokojnej wędrówki.
Mogłam wtedy poświęcić się utrwaleniu tego, co w zimowym lesie pięknie wygląda - cieniom na rozświetlonym słońcem śniegu. Taką zimę to nawet lubię.:)
Chłopcy trochę dychnęli idąc spokojnie, siły witalne się w nich odrodziły i przy najbliższej okazji dały o sobie znać. Wysoka, ośnieżona skarpa okazała się idealnym miejscem do zabawy. Wyglądali jak dwa szczeniaki gramolące się po ściance kojca.
Jak się już udało wdrapać na górę, trzeba było zejść na dół i powtarzać tę czynność jeszcze wielokrotnie.
Michałek, z natury ostrożniejszy, zjeżdżał na tylnej części ciała albo zbiegał.
Krzyś natomiast, który, jak już wiecie, jest niezniszczalny, uskuteczniał skoki narciarskie bez nart, czego skutkiem była nowa kolekcja siniaków.
Nie zabrakło też oczywiście elementów rywalizacji i walki.
Zobaczcie jak to wyglądało w ruchu.:)
Tuż za zabawową skarpą płynie strumyk, który był celem naszego spaceru. Nad nim też zabawa była przednia, ale o tym następnym razem. Na razie tylko widok na pobojowisko po nierównej walce drzew z pilarzami. Nie było mgły, która zasłoniłaby ten smutny widok.
Droga do parkingu schodziła w dół. Można było zjeżdżać na sankach. Fragmentami schodziłam na dół, dawałam sygnał Pawełkowi, żeby puścił chłopaków i łapałam ich na dole. Sanki rozpędzały się do zawrotnej prędkości i nie obeszło się bez wypadków. Najpierw Krzyś spadł na lód i potłukł się bardziej niż przy skokach ze skarpy, a później, przy ostatnim zjeździe chłopcy nie byli w stanie przyhamować sanek. Widziałam coraz większe przerażenie na szybko zbliżających się do mnie buziach i sanie ciągnięte przez kona w poprzek trasy chłopaków. Bałam się, że nie zdołam ich złapać z sankami, więc krzyknęłam, żeby skakali w bok. Michał ewakuował się na prawo, a Krzyś został na sankach i tylko krzyczał ze strachu. Cóż było robić - rzuciłam się bohatersko całą swoją osobą na Krzycha i sanki. Zatrzymałam ich, ale mogę teraz konkurować z Krzysiem w ilości siniaków na różnych częściach ciała.
Udało mi się nagrać kawałek zjazdu na sankach, w miejscu, gdzie było wiadomo, że płozy samoczynnie wyhamują.
Mieliśmy cudowny spacer, zima była piękna, ale mam nadzieję, że w tym roku następny śnieg będę oglądać najwcześniej w grudniu.
Pięknie się Krzyś komponuje w kombinezonie na śniegu... w pierwszej chwili myślałam, że to Natalka ;)
OdpowiedzUsuńKolor kapitalny do focenia.:) A Natalka na pewno by się na spacerze bawiła równie dobrze jak Krzychu.:)
UsuńCzekamy już na wiosnę ale jak popatrzyć na chłopaków jak świetnie się bawią to niech ta zima będzie do końca lutego,ale nie dłużej.Pozdrawiam,kombinezon pięknego koloru,szczególnie na białym śniegu hii
OdpowiedzUsuńChłopcom też już się wiosna marzy. Z zieloną trawą, smardzami, krokusami, rowerem, piłką... W tym roku udało im się dobrze "naśniegować".:)
Usuń