Drugi dzień smardzowej majówki. Rano prawie nie padało; tylko pojedyncze małe kropelki wyciekały z ciemnych chmur. Szykowało nam się przyjemniejsze poszukiwanie grzybów niż w dniu pierwszym, kiedy opady były znacznie mocniejsze. Po śniadaniu zapakowaliśmy się wraz z ciocią Izą do samochodu i pojechaliśmy na miejscówkę, którą udało nam się odkryć w ubiegłym roku. To tam właśnie mieliśmy rok temu bardzo zadowalające zbiory, więc i teraz liczyliśmy na niezły pozysk.
Dojazd do miejsca parkingowego okazał się mocno terenowy, bo błotnisto - gliniasta droga rozmiękła po deszczu i stała się grząska i śliska. Dojazd był ułatwiony tym, że najtrudniejszy odcinek schodził delikatnie w dół, więc samochód po prostu ześlizgnął się po podłożu. Miałam jednak przed oczami wizję jazdy powrotnej, czyli nie z górki, a wręcz odwrotnie. Nie przejmowałam się jednak długo perspektywą niepewnego powrotu skoro właśnie dotarliśmy do smardzowiska i można było rozpocząć poszukiwania.
Pierwszego smardza, wzorem dnia poprzedniego, dorwał Krzyś. A tuż za pierwszym, drugiego. I to by było na tyle na początek zbiorów. Szybko okazało się, ze dotarcie do miejsc po drugiej stronie potoku jest niewykonalne, bo mamy za niskie gumowce. A po tej naszej było niewiele - znajdowaliśmy pojedyncze maluszki, których zal było brać do koszyków na starcie ich smardzowego żywota. Stwierdziliśmy, że najwidoczniej w tych miejscach grzybki dopiero zaczynają się pokazywać i trzeba będzie przyjechać po nie najwcześniej za dwa - trzy tygodnie. Ale oczywiście nie rezygnowaliśmy z dalszych poszukiwań, bo dalej przy strumieniu wyznaczajacym trasę naszych poszukiwań znajdują się większe polanki, do których na pewno dociera więcej ciepełka niż do miejsc, od których zaczynaliśmy poszukiwania.
Szłam z Michałkiem i Krzysiem, którzy zaczęli pałaszowac kanapki zabrane na wyjście, kiedy zorientowałam się, że Pawełek pognał gdzieś naprzód, Iza została na tyłach, a my zagalopowaliśmy się wzdłuż odnogi strumienia w zupełnie niewłaściwym kierunku. Trzeba było zawrócić. Żeby nie przedzierać się ponownie nad brzegiem strumienia, wydostaliśmy się na szutrową drogę. Chłopcy szli drogą, a ja metr od niej, po trawie. I wtedy zobaczyłam pierwsze smardze tuż przed swoimi nogami. Kiedy schyliłam się, żeby zrobić im zdjęcie, w oczy rzuciły mi się kolejne grzybki, które gromadnie zasiedliły leśną łączkę. Były wszędzie - duże, wyrośnięte, a jeszcze młodziutkie, jasne. Pierwszy raz w życiu na Orawie widziałam aż takie smardzowe zgromadzenie - ponad setka owocników na niewielkiej przestrzeni stała i czekała na nas. Ten widok byłby spełnieniem marzeń każdego grzybiarza.
Chłopcy, widząc, że nie przemieszczam się dalej, zauważyli wreszcie grzybki i rzucili się w kierunku łąki. W tej samej chwili, z przeciwnej strony, wyłoniła się Iza i widząc, co się dzieje dołączyła do moich okrzyków mających na ceu powstrzymanie Michałka i Krzysia przed natychmiastowym pozyskiem. Obydwie prosiłyśmy, żeby się chwileczkę powstrzymali i pozwolili robić zdjęcia. Nie było to łatwe zadanie, bo jakże powstrzymać małych grzybiarzy przed pozyskaniem takiego wspaniałego łupu.
Fotki robiłam prawie w biegu i równocześnie wyplątywałam z trawy owocniki, którym nie udało się pokonać roślinnej bariery i tkwiły uwięzione pod źdźbłami traw stanowiąc najłatwiejszy łup dla butów biegających chłopaków. Trzeba je było jak najszybciej uchronić przed śmiercią pod podeszwami gumowców.
W końcu skończyłyśmy z Izą focenie i wtedy nastąpiło totalne ogołocenie łąki ze smardzów. Koszyk się zapełniał i zyskiwał na wadze - smardze, nie dość, że były gigantycznych rozmiarów, to jeszcze nasiąkły wodą i ważyły niemało.
Zobaczcie jak pięknie rosły na łączce, na której w ubiegłym roku nie było ani jednego grzybka. I nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek taki cudny widok uda mi się w realu zobaczyć.
Wyzbieraliśmy smardze z łąkowego stanowiska, więc trzeba było iść dalej. Pawełka nadal z nami nie było i nie odpowiadał na wołania. Żeby iść dalej wzdłuż strumienia tym razem trzeba go już było przekroczyć. Potok menadruje dolinką i takich "przekroczeń" mieliśmy przed sobą bez liku. W ubiegłym roku woda sięgała tam do kostek, ale teraz stanowiła prawdziwe wyzwanie. Przeniosłam Michałka i Krzysia. Do butów wlało mi się po kropelce i było w nich jeszcze sucho. Wkrótce spotkaliśmy się z Pawełkiem, który przeprawił się w jednym miejscu i szedł drugą stroną potoku w naszą stronę. Był zszokowany zawartością naszych koszyków oraz determinacją w podążaniu do przodu.
Teraz szliśmy już razem, więc przechodzenie przez strumień w kolejnych jego zakrętach odbywało się według ustalonego planu - Iza niosła koszyki, Pawełek Michałka, a ja Krzysia.
Po kilkunastu przeprawach było mi już zupełnie obojętne jak idę przez wodę i ile wlewa mi się do gumowców, bo i tak mi w nich chlupotało i przelewało się górą.
Opłaciło się dalej iść. Oprócz pojedynczych sztuk znajdowanych od czasu do czasu, trafiliśmy na konkretne zgromadzenie dużych, dorosłych już owocników. Zbieraliśmy je w deszczu, który przypomniał sobie, że miał przecież padać. Mokliśmy zatem od góry i od dołu.
Koszyk się dopełnił. Szczęścia pazerniaczego nie zmącił padający coraz mocniej deszcz.
Szliśmy ścieżkami, którymi przed nami podążały wilki. ich tropy odcisnęły się wyraźnie w gliniastym podłożu. Dzieciaki pilnowały się, żeby nie zostać gdzieś z tyłu, bo chociaż wiedzą, że wilk ucieknie, a nie zaatakuje, to jednak bezpieczniej jest w towarzystwie dorosłych.
Wracaliśmy w strugach ulewnego deszczu. Po raz drugi w czasie tego wyjazdu przemokliśmy łącznie z majtkami.
Samochód poradziła sobie całkiem przyzwoicie na błotnistej drodze i szczęśliwie dotarliśmy na kwaterę, gdzie można było zdjąć z siebie przemoknięte ubrania i zacząć je suszyć, żeby następnego dnia było w czym iść do lasu.:)
Jesteście charakterni wszyscy,żeby w taka pogodę tam smardzować hii,abyście się nie przeziębili.Tak się ciesze że macie dobre zbiory i mam nadzieję że pogoda się zmieni i zaświeci słoneczko.Zdjęcia przeprawy przeze wodę,gdyby nie koszyki wyglądają jakbyście się ewakuowali z powodzi hii.Powodzenia
OdpowiedzUsuńNa razie nas przeziębienia omijają. :) Takie zbiory nie wpadają nam w łapy codziennie; wczoraj już tak pięknie nie było. Pozdrawiamy z Orawy.:)
Usuńcudne łączki, cudny las....kocham, smardze dorodne...nigdy nie polowałam na Orawie, ale taki teren to moje klimaty...imponująco, bez względu na deszcz...bo grzybiarzowi deszcz niestraszny jak ja to mówię, pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńNa grzyby każda pogoda dobra. Orawa to mój ulubiony kawałek świata i nie wymieniłabym go na żaden inny.
UsuńPozdrawiamy serdecznie!
Brawo zapaleńcy!!!! Fantastyczne zbiory, "Smaczną Pyzę" na blogu już podglądam, teraz będę i do Was zaglądała. Pozdrawiam z Moravy.
OdpowiedzUsuńZapraszamy do podglądania.:) Pozdrawiamy z Orawy.
UsuńFantastycznie ale Wam zazdroszczę ale przede wszystkim podziwiam i gratuluję.W życiu nie jadłam i nie spotkałam tego grzybka.Jakas paranoja mnie ogarnęła gdzie nie jestem wszędzie ich wypatruję.Całusy
OdpowiedzUsuńTakie miejsce już nigdzie nam się nie trafiło, chociaż przeszperałam co najmniej sto tak samo wyglądających łączek. Żadna z nich nie miała do zaoferowania nawet jednego smardzyka.
UsuńJak będziesz ich Elu wypatrywać, to wcześniej czy później staną na Twojej drodze.:) Pozdrawiam!
Piękne młodziaki wyrośnięte :) Jeszcze takich nie widziałem.
OdpowiedzUsuńI tak zastanawiam się czy warto byłoby zadebiutować ze smardzowaniem w górach na Słowacji tyle, że po drugiej stronie Korbielowa no i to już 2 tygodnie minęły. Z drugiej strony z Waszej relacji wydaje się, że smardzyki dopiero wtedy tam startowały... Czy dostałbym poradę co do wysokości na jakiej ewentualnie szukać? W dolinkach czy może pchać się na szczyty ;) Dziękuję i pozdrawiam.
seBapiwko
Jak najbardziej warto! W pierwszych dniach maja smardze wystartowały tylko w ciepłych miejscach, w dolnych częściach dolinek. Wyżej leżał jeszcze śnieg. W poprzednich latach smardze znajdowaliśmy do wysokości mniej więcej 1200-1300 m; na większych wysokościach już nie rosły.Na Orawie niejednokrotnie smardze znajdowałam jeszcze do połowy czerwca, więc pora na smardzobranie w górach jest jak najbardziej właściwa. Terenów w okolicach Korbielowa nie znam, bo my się plączemy po Słowacji od strony Chyżnego i Winiarczykówki, ale wiem od znajomych, ze również w okolicy Korbielowa smardze rosną.:)
UsuńPozdrawiam serdecznie i życzę udanych łowów.:)