Krzychu zerwał się grubo przed świtem i okrzykiem: "Jedziemy do taty!" obudził śpiącego jeszcze Michałka. Jak się szybko okazało, był to taki chwilowy zryw wywołany emocjami i oczekiwaniem na odwiedziny w Busku, bo po chwili Krzysiowa energia zdecydowanie osłabła i dalszy proces wstawania, ubierania się i wychodzenia, był już zdecydowanie wolniejszy. Niemniej, o siódmej dziesięć znaleźliśmy się w garażu i pozostało tylko usadowić się wygodnie w samochodzie i ruszać.
Droga upłynęła nam pod hasłem nauki ról do przedświątecznego przedstawienia. Michałek oczywiście musiał pomarudzić, że ma jedną z dwóch najdłuższych ról, co oczywiście nie jest wcale sprawiedliwe, bo Krzysiek ma tylko kilka linijek, a on został narratorem i ma znacznie więcej. Poczucie niesprawiedliwości nie przeszkodziło Michasiowi w ekspresowym opanowaniu tekstu - Michał ma pamięć doskonałą i po dwukrotnym przeczytaniu nawet długiego tekstu, już go umie na pamięć. Jak już wszystko spamiętał, zaczął się martwić, że nie będzie wiedział, kiedy, po kim, ma się w przedstawieniu odezwać. Mimo tłumaczenia, że tego dowie się i zapamięta w czasie prób, miał włączony komplikator. Najchętniej wystąpiłby zaraz po nauczeniu się tekstu, żeby móc to zadanie uznać za zrealizowane i odfajkować je. Krzysiowi zapamiętywanie roli zajęło czas do końca jazdy, ale też zostało zwieńczone sukcesem. Stanęliśmy przed sanatoryjnym szlabanem. Po chwili już witaliśmy się z tatą Pawełkiem.:)
Jeszcze po drodze chłopcy zastanawiali się, czy poznają tatę. Miał się przecież odmłodzić w tym sanatorium i być "nie do poznania". A tu przeżyli zawód i stwierdzili, że tata nic, ale to nic się nie zmienił.;) Nie witaliśmy się zbyt długo, bo przecież las czekał na nas. A jeszcze bliżej czekał Zibi, który nie marzył o niczym innym w niedzielny poranek, jak pójście z nami na grzyby do listopadowego lasu.
Poszliśmy w las. Miałam święty spokój od dzieci, które stęskniły się za tatusiem i przez dobrą chwilę nie odstępowały go na krok. Z przyjemnością patrzyłam jak idą sobie w trójkę i dyskutują na tematy wszelakie. Odstąpiłam Pawełka chłopakom, stwierdzając, że jak się wygadają, to i dla mnie znajdzie się pięć minut na szerszą niż telefoniczna, relacje z całego tygodnia.
Na razie, korzystając z tego, ze nikt nic ode mnie nie chce, razem z Zibim buszowaliśmy po lesie. Pierwszymi, dorodnymi i całkiem świeżymi grzybkami, były muchomorki czerwone. Zibi radził mi nawet, żebym brała do koszyka to, co jest, bo może się okazać, że to jedyne grzyby, jakie w tym dniu znajdziemy. Sam sobie chyba nie wierzył, bo niemal natychmiast zaczął roztaczać wizje setek borowików, koźlarzy, gąsek i innych grzybów, jakie tu, pod tymi drzewami, pozyskiwał.
Pierwszymi jadalniakami, na jakie trafiłam, były wodnichy późne. Gdyby wszystkie były zdrowe, miałabym ich całkiem sporo. Niestety, tegoroczne wodnichy są w większości na bogato faszerowane wsadem białkowym, co je dyskwalifikuje.
W podobnym stanie były też pojedyncze gąski niekształtne, z których bogate życie wewnętrzne wychodziło miejscami na zewnątrz. Nieco lepsze były gąski zielonki, ale ja coś nie miałam do nich szczęścia i tym razem nie znalazłam ani jednej. Kilka zielonek trafiło się Zibiemu i Pawełkowi. Przygarnęłam je, bo oprócz mnie nikt nie nosił dzisiaj koszyka.
Za to mnie poszczęściło się z moimi ulubionymi grzybkami - kurkami. W kilku miejscach znalazłam je rosnące parami, a nieco później Krzyś wypatrzył całe stadko tego drobiu, który obsiadł ściółkę dookoła chuderlawej brzózki. Zażółciło mi się pięknie kuraskami w koszyku. Nie sądziłam, że jeszcze w tym roku spotka mnie takie szczęście.
Kiedy ja cieszyłam się kurkami, Pawełek przy drodze znalazł kilka całkiem jeszcze przyzwoicie się prezentujących maślaków zwyczajnych.
Trafiły się też dwa podgrzybki brunatne, które skryły się pod ściółką przycupnięte przy pieńkach. Tak dobrze się schowały, że starość ich nie znalazła.:)
Król spaceru był jeden. Znalazł go oczywiście król Ponidzia - Zibi. Ten borowiczek był młodszy i piękniejszy od tego, którego udało się znaleźć w ponidziańskich lasach tydzień temu.
Michaś i Krzyś opowiedzieli tacie już wszystko i zajęli się leśnymi szaleństwami, a Pawełek mógł spokojnie kontemplować uroki listopadowego lasu i odpoczywać po całym tygodniu intensywnej rehabilitacji.
Krzyś, z wysokości bocianiego gniazda, zlokalizował leśną bazę.
Trzeba ją było spenetrować...
...i przeprowadzić atak na "wroga".
Zibi wyjaśnił, że to dzieciaki z pobliskiej wsi bawią się tu w czasie wakacji. Baza zostanie pewnikiem rozbudowana, bo zgromadzono w niej sporo nowego budulca.
Pogadałam chwilę z Pawełkiem, ale zaraz skupiłam się na wypatrywaniu grzybowych mikrusów, których było niemało. Najliczniej wyrosły trzęsaki mózgowate. Zasiedliły grubsze i cieńsze patyczki leżące na ściółce.
Znacznie mniej było kisielnic kędzierzawych. Jedną z nich znalazł Krzychu i chciał ją nawet zabrać do domu, żeby prowadzić hodowlę na balkonie. Wytłumaczyłam mu, że kisielnicy będzie zdecydowanie lepiej w lesie niż w naszym domku, więc Krzychu, po głębszym zastanowieniu, wyszukał jej "najlepsze do życia miejsce" i tam ją pozostawił.
Michałek trafił za to prawdziwego rarytasika, którego spotykamy niezmiernie rzadko - trzęsaka listkowatego. Nie rozpoznał co prawda gatunku, ale wołał mnie, twierdząc, że znalazł niezwykłego grzybka. Jak do niego dotarłam, musiałam mu przyznać rację.
Grzybka tego można spotkać najczęściej właśnie teraz - późną jesienią, zimą i wiosną. Trzeba go wypatrywać na martwym drewnie drzew liściastych. Nieraz jego owocniki są znacznie większe od tych Michałkowych i wyglądają przepięknie.
W części opracowań jest uznawany za niejadalnego, ale są też atlasy zawierające informację, że można go jeść. Ja jadłam i mi nie zaszkodził. Jest chrupki, ale mniej niż uszaki. Za to podobnie jak one, przyjmuje smak potrawy, w której się znajdzie.
Weszliśmy na śródleśną, piaszczystą polanę, w wielkim dołem pośrodku. Chłopcy rozpoczęli bieganinę i szaleństwo leśno - piaskowe.
Nie bardzo chcieli opuszczać to miejsce, więc kręciłam się w pobliżu i wypatrywałam czegoś ciekawego dla siebie. Tak trafiłam na trupią czachę tęgoskórową.
Pochyliłam się również nad przepięknymi porostami.
Na skraju lasu zlokalizowałam gałązkę z tłumem przepięknych uszaczków kosmatych, które obecnie noszą nazwę rozszczepki kloszowej.
Robiłam zdjęcia, chłopcy tarzali się w piasku, a Pawełek zaczął ponaglać do powrotu. Miał dla nas w planie kolejne atrakcje w parku i stolik zarezerwowany na obiad.
Zibi podziwiał uszaczki, które znalazłam i pozostawił je w lesie do obserwacji.
Ruszyliśmy w kierunku samochodu pozostawionego na leśnym parkingu.
Doszlibyśmy do niego całkiem szybko, gdyby drogi nie zastąpiły nam stada lisówek pomarańczowych. Chyba nigdy w życiu nie widziałam tyle owocników tego gatunku w jednym miejscu. Dosłownie pokrywały podłoże lisówkowym dywanem.
Nie dość, że rosły w ilościach hurtowych, to były naprawdę wypasione - same tłuściutkie sztuki.
Lisówki, mimo zaklęć rzucanych przez Michałka i Krzysia, nie chciały się zamienić w kurki ani żadne inne jadalne grzybki, ale w koszyku i tak cośkolwiek na sosik wielogrzybowy było. Wpakowaliśmy się do Doblowoza i pomknęliśmy w stronę kolejnych atrakcji.
Najważniejsze to było spotkanie z tatą i już,chłopaki trzymają za ręce żeby im nie uciekł hii Uszaczki kosmate są prześliczne,jakby ktoś je narysował,taka otoczkę maja cudną.Trzęsak też niczego sobie gość,fajny.Czekam na dalszy ciąg relacji z sanatoryjnego dnia
OdpowiedzUsuńJak tata wyjeżdża, to dopiero okazuje się, jak bardzo jest chłopakom potrzebny. Jak jesteśmy wszyscy razem w Krakowie, nie widać tego aż tak.
UsuńWieczorne pozdrowienia!
trzęsak listkowaty jest na czerwonej liście gatunków zagrożonych wymarciem w Polsce - może dlatego za niejadalny w niektórych atlasach uchodzi ;)
OdpowiedzUsuńMoże dlatego, a może dla bezpieczeństwa, bo zapewne jego dokładny skład nie został "odkryty". Ja z ciekawości popróbowałam.:)
UsuńChłopcy stęsknieni,tata zwłaszcza dla chłopaków jak dorastają jest bardzo potrzebny,jeszcze czule jeszcze przytulaśnie ,potem również ale już przytulanki będą coraz rzadsze bo to już takie będzie nie męskie:)Grzybki piękne ,wiele jest mi obcych zupełnie ale jak ktoś kocha przyrodę to ma do podziwiania bardzo dużo .Nadchodzą ponoć fajne wczesnojesienne temperatury to może i wypadów jeszcze będzie trochę ,choć dziś przeleciał śnieg u nas aż bałam się trochę wyjechać na letnich oponach jeszcze.Pozdrawiam po północy jak przystało na sowę:))
OdpowiedzUsuńU nas też wczoraj sypnęło śniegiem. Oczywiście największe opady były wtedy, kiedy jechaliśmy samochodem. Nawet na zimówkach niezbyt przyjemnie, jak ściana płatków przykleja się do szyby, a wycieraczki nie nadążają. Bardzo liczę na to ocieplenie; niechby przyszło i zostało na jak najdłużej.
UsuńPozdrawiam o poranku, jak skowronkowi pasuje.:)