Na eksperyment łańcuchowy natknęliśmy się przypadkiem, w wyniku szeregu nieprzewidzianych i nieplanowanych zdarzeń. Takiego przypadku Michałek nie pominąłby za żadne skarby świata, więc wracając ze spaceru wpadliśmy w sam środek eksperymentu.
"Ujoty" mamy parę kroków od naszego bloku, a o imprezie poczytałam dopiero po fakcie bytności na niej. Okazuje się, ze organizowana była nie po raz pierwszy. Zadaniem uczestników wieku przedszkolnym i szkolnym było skonstruowanie urządzenia mającego przetransportować metalową kulkę z wykorzystaniem jak największej ilości zjawisk fizycznych. Oczywiście machiny zostały zbudowane wcześniej, zgłoszone do konkursu i pokazu, a następnie zaprezentowane. Urządzenia były oceniane przez jury, a zwycięzcy mieli otrzymać nagrody. Tego oceniania i nagradzania nie widzieliśmy, ale kilka urządzeń udało nam się obejrzeć. Ponadto studenci przygotowali dla dzieci i dorosłych szereg ciekawych doświadczeń połączonych z zabawą.
W dwóch ogromnych namiotach na szeregowo ułożonych stołach stały prezentowane urządzenia. Niektóre były bardzo pomysłowe, wykonane ze zużytych przedmiotów codziennego użytku i widać było, że są w dużej mierze wykonane przez dzieci. Ale były też perełki wyróżniające się starannością i dokładnością wykonania, nieosiągalną dla małych, dziecięcych rączek. Wiem mniej więcej na co stać dziecko w wieku szkolnym, a z czym samo sobie nie poradzi. Od razu pomyślałam, ze mam nadzieję, że komisja oceniająca prace też wie.
Mnie najbardziej podobał się projekt leśny, z "rosnącymi" na podstawie muchomorkami.:)
Nie wszystkie urządzenia chciały działać tak, jak to zaplanowali ich twórcy, ale widać było, że bardzo się starali podczas pokazów. Michałek zatrzymywał się przy każdym kolejnym urządzeniu i prosił o pokazanie jak działa. Myślałam, ze nigdy nie wyjdziemy z tych namiotów.:)
Największe zainteresowanie wśród dzieci wzbudzała konstrukcja z klocków Lego. Michałek od razu zaczął wymieniać z jakich zestawów pochodzą poszczególne elementy i okazało się, ze bez trudu mógłby sam takie urządzenie zbudować z posiadanych klocków.
Zauważyłam, ze nagminnym problemem były ginące kulki. Co druga grupa prezentująca pracę tłumaczyła, ze nie może pokazać działania, bo włąsnie poginęły im wszystkie metalowe kulki.
Wyszliśmy z namiotów na dziedziniec. Można tam było puszczać wielkie bańki mydlane. Michał i Krzyś stwierdzili, że są już na to za duzi i tylko popatrzyli na młodsze dzieci robiące bańki. Tylko przez grzeczność nie przypominałam im jak tydzień wcześniej puszczali bańki mydlane przed blokiem i mieli świetną zabawę przez pół godziny.:)
Jedną z większych atrakcji była możliwość pospacerowania w korycie wypełnionym cieczą nienewtonowską. Chłopcy mieli już kilkakrotnie okazję bawić się nią w szkole i na lipnickim podwórku, ale w takiej ilości zrobiła wrażenie. Krzyś nie chciał skorzystać z tej atrakcji, ale Michałek bez mrugnięcia okiem odstał blisko pół godziny w kolejce, żeby móc sprawdzić jak ta ciecz działa nie tylko na ręce, ale i na nogi.
Chętni mogli posiedzieć na krzesełku fakira. Michaś miał z nim już wcześniejsze doświadczenia i namówił Krzycha do skorzystania z możliwości spróbowania.
Tych doświadczeń było sporo, ale nie wszystkie uwieczniałam. Na ostatnich fotkach znalazł się Michałek w nieskończonej ilości odsłon. Fotka zrobiona przez otwór na głowę nie oddaje ani połowy efektu, więc napiszę, że Michał, po wyjęciu głowy powiedział tylko:"O, ja cię!"
Zostalibyśmy może dłużej w tym eksperymencie łańcuchowym, ale chciałam jeszcze nakarmić chłopaków i zdążyć do pana blacharza po auto. Na szczęście udało mu się skończyć robotę i w niedzielę mieliśmy czym pojechać na zaplanowaną wycieczkę.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz