Michaś i Krzyś wymyślili, że w czasie tegorocznych wakacji rozkręcą dochodowy biznes - podczas spacerów mieli zbierać borówki na sprzedaż. Pomysł dojrzewał jakiś czas, a kiedy przyszedł nas odwiedzić Jasiek, dzieciak od sąsiadów i powiedział chłopakom, że on chodzi na borówki z grupą ciotek, zbiera i sprzedaje w skupie, wizja gigantycznych zarobków rozpaliła umysły moich dzieci. Trudno się dziwić, skoro Jasiek rzekł: "Jedno przedpołudnie zbierania i stóweczka jest." Powiedziałam Jaśkowi, żeby poinformował Michała i Krzysia, ile tych borówek za tę stóweczkę trzeba uzbierać. "No, dwa wiaderka. Ale szybko idzie, bo borówek dużo." Dwa wiaderka moich chłopaków wcale nie przeraziły, a nawet Michał zaczął kombinować, że zamiast do skupu, można sprzedawać gościom z agroturystyki po wyższej cenie. Cały jeden spacer chłopcy dyskutowali na temat prowadzenia biznesu, zarobkowania i tego, co sobie kupią za zarobioną kasiorkę. Nie obeszło się bez kłótni, bo Krzyś wymyślił, że obniży cenę i dzięki temu wszyscy klienci przyjdą do niego, a nie do Michała. Misiek oczywiście się na takie dictum wściekł, stwierdzając, że jego złośliwy brat chce mu za wszelką cenę zepsuć biznes.
Zaproponowałam chłopakom, że kupię od każdego z nich pierwszy litr borówek, jaki uzbierają. Dałam cenę wyższą niż w skupie - 10 złotych. Pawełek mnie przebił, bo zaoferował dwa razy więcej.
Stało się. Następnego dnia wyposażyłam chłopców w litrowe, plastikowe wiadereczka z zamykanymi wieczkami. Te zamknięcia miały zapobiec rozsypaniu urobku. Ja pamiętam, jak mnie się wysypały trzy litry uzbieranych borówek, kiedy grzmotnęłam betami o ściółkę po poślizgu na jakimś korzeniu. Byłam dorosła, a łzy mi się cisnęły do oczu na widok mojego zbioru rozsypanego po ziemi. Wyobraziłam sobie moich chłopców i ich ryk rozpaczy, gdyby im się coś takiego przytrafiło. Dodatkowo wiadereczka zostały umieszczone w małych koszyczkach, żeby było je wygodnie nosić i żeby stabilniej stały na ziemi.
Ja zbierałam kurki, a chłopcy skubali borówki. Wszystko było pięknie przez pierwsze pół godziny spaceru. Później Krzyś stwierdził, że on sobie z taką pracą nie poradzi i w życiu nie napełni litrowego wiadereczka. Przypomniałam mu, że miał zamiar taką właśnie pracą zarobić w te wakacje fortunę. I nawet cenę chciał obniżyć, żeby więcej sprzedać... Dodałam też, że wierzę w niego i jego możliwości zbierackie. Wytrzymał jeszcze kwadrans. W pojemniku było ze trzy centymetry owoców, a Krzyś płakał rozpaczliwie, że nie da rady, że plecy go strasznie bolą, a w ogóle, to on nie potrzebuje tych 20 złotych, bo "przecież loda i słodkie kupisz mi mamo???" Nie wiedziałam, czy płakać z nim, czy się śmiać. Zachowałam więc powagę i spokojnie wyjaśniłam, że nie musi zbierać borówek, bo na razie ja i tata zapewniamy mu byt i nie musi pracować zarobkowo. Ale dodałam też, żeby za każdym razem, kiedy poprosi o kupienie czegoś za "tylko" dychę czy dwie, przypomniał sobie, jak trudno jest te pieniążki zarobić. Krzyś z ulga oddał mi swoje wiaderko i zabrał się za szukanie grzybów. Ja sobie to wiaderko napełniłam i miałam dwa dni borówkowy deser z jogurtem.:)
Michał wytrwał znacznie dłużej i nie skarżył się na ból pleców. Miał już 2/3 pojemnika zapełnione, kiedy stwierdził, że borówek mu już nie przybywa, tylko ubywa. Rozpłakał się rozpaczliwie, a następnie zaczął tyradę, którą w skrócie można podsumować tak: zbieranie borówek to bardzo ciężka praca, za ciężka dla Michałka, a przy tym nudna i nie sprawiająca przyjemności. On, Michałek, nie lubi tej pracy, a przecież pracę, którą się wykonuje, powinno się lubić i ona, ta praca, powinna sprawiać przyjemność, A jemu nie sprawia. I w dodatku nikt Michałka nie ceni, bo co to jest 20 złotych za taką ciężką pracę! Taki litr borówek, zebranych jego łapkami, powinien kosztować co najmniej dwie stówy! Tak moje niedocenione dziecko tokowało przez pół godziny wylewając przy tym rzewne łzy. Przecierał twarz rękami, na których swoje piętno odcisnęły zbierane borówki, więc wkrótce buzia była cała w sino-fioletowe paski. Znam moje dziecko, więc wiem, że nie uspokoi się, póki nie sięgnie dna rozpaczy, od którego zaskakująco szybko się odbija. Pozwoliłam mu na wylanie i wygadanie wszystkich żalów i dopiero widząc, że jest u kresu, huknęłam "dość!" Zabrałam go nad strumyk, umyłam buzię i ręce. Szlochanie ucichło i Michałek stwierdził: "Wiesz mamusiu, uspokoiłem się. Cieszysz się?" No super! Zarąbiście się cieszę, że po półgodzinnym wystawianiu moich nerwów na ciężką próbę, dziecko, po wsadzeniu paszczy do zimnego potoku, oświadcza, że się uspokoiło... Może to nowy sposób na Michałkowe rozpacze i histerie? Michaś się uspokoił i natychmiast przystąpił do negocjacji. Zapytał, czy nie uznam jego zbioru za pełny litr, bo to przecież nie jego wina, ze kiedy chodzi, to borówek ubywa.:) Kategorycznie odmówiłam i zaproponowałam mu, że schowamy jego wiadereczko do lodówki, a on na kolejnych spacerach dozbiera sobie borówek i dopełni ten litr. Zgodził się na taki układ.
Przez kolejne dni - wtorek, środa, czwartek wykonywał po trochę tej ciężkiej, nieprzyjemnej, nudnej i niesatysfakcjonującej pracy, czego efektem jest pełne wiadereczko. Do prawdziwej pełności jeszcze trochę można byłoby dołożyć, ale prawie jest. I wiecie, co to moje dziecko wymyśliło? "To ja dzisiaj sprzedam tobie mamo te borówki za 10 złotych, a jutro tacie za 20 złotych." Uzupełniłabym tę ofertę o jeszcze jedno zdanie: "A później mi mamo przygotujesz te borówki ze śmietaną, a ja je zjem!" Nie wiem ile z mojego wykładu o uczciwości, odpowiedzialności i oszukiwaniu trafiło do Michałkowego rozumku, ale na koniec mojego słowotoku stwierdził: No dobra, to sprzedam tylko tacie, bo daje lepsza cenę, czyli wygrał przetarg."
Od zawsze myślałam, że z Michałka wyrośnie naukowiec, a tu się okazuje, że rośnie mi biznesmen, który całkiem logicznie kombinuje jak to zrobić, żeby zarobić, a się nie narobić.;)
O jejku ale się naśmiałam. Pracusie mają zapał a potem zapał się kończy a mamunia łzy ociera.Dobrze że Krzyś ma inny zapał do zbierania borowców.Czy tata zapłaci, dla Michała za jego i brata deser hii.U nas niestety czarnych jagódek z powodu suszy brak.Zamówiłam 2 litry żeby zrobić pierogi i zjeść ze śmietaną ale pani wróciła z puszczy i napisała że zebrała tylko tyle żeby mieć na zimę do tortów które piecze.A co roku zaopatrywała kilkanascie osób w jagódki,uściski gromadko moja kochana
OdpowiedzUsuńTata przyjechał i zapłacił.:) W końcu wygrał przetarg, wiec musiał się wywiązać ze zobowiązań finansowych. Przykro, że u Was wysuszyło jagodowy urodzaj. U nas jest w tym roku mnóstwo borówek i są niezwykle dorodne. Rok temu była bieda, bo wszystko wymarzło w połowie maja. Uściski wieczorne!
UsuńJa Cię kręcę no poprostu padłam ze śmiechu .Mamo Dorotko jesteś niesamowicie mądrą mamą .dzisiaj w aucie moje Antośko do mnie mówi baba ja chce do Ciebie do ciebie do domku.Skubaniec slabo gada dużo gonetycznie i trzeba uważnie słuchać -nana ja nie lubię mój dom ja do Ciebie.Już czase odkorowanie mnie dopada jak wytłumaczyć 4 latkowi ze rodzice pracują mają mało czasu ,a może nie o to chodzi może rodzice wychowują a ja rozpieszczam ......?Jesteście super super super.pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrzy dzieciakach nie da się wyłączyć mózgu; potrzebne jest nieustanne skupienie. Jako babcia na pewno trochę Antosia rozpieszczasz, a dzieci to lubią. I potrzebują. Ja moich też czasem trochę rozpieszczam w zastępstwie babci, bo chyba każdy potrzebuje być odrobinkę rozpieszczany. Pozdrowienia serdeczne!
Usuń