Ostatni dzień 2018 roku, poniedziałek. Za oknem leci z szarych chmur mżawka, przetkana chwilami pojedynczymi płatkami śniegu. Nie wygląda to zachęcająco, ale przecież trzeba pożegnać sezon grzybowy 2018 i nogi aż się rwą do lasu. Zresztą Michałek i Krzyś stwierdzili, że wolność, nawet w zimowym lesie, jest sto razy lepsza od chodzenia do szkoły.:) Nie mam więc problemu z wygonieniem ich z łóżek, a następnie z domu. Tylko Pawełek poszedł pracować, ale był zadowolony, że nikt mu nie każe włóczyć się po krzakach w taką pogodę. W drodze do Lasu Wolskiego zatrzymaliśmy się w sklepie, żeby zrobić zakupy na imprezę sylwestrową, zanim będziemy przypominać świnki błotne, a sklep zapełni się innymi kupującymi i będą kolejki. Chłopcy doskonale zapamiętali z listy zakupów dwie pozycje - szampan dla dzieci i popcorn na sylwestrowy wieczór filmowy. Zakupy zrobiliśmy sprawnie i podjechaliśmy na parking pod Kopcem Kościuszki.
Ruszyliśmy w krzaki tuż przy kopcu. I zaraz na pierwszych bzach zaatakował nas nasłuch. Niektóre uszaki były mocno wyrośnięte; osiągnęły rekordowe rozmiary, bo tegoroczna zima zdecydowanie im sprzyja.
Krzyś co rusz wydawał okrzyki pełne zachwytu, bo każdy kolejny uszak wydawał mu się większy, piękniejszy i doskonalszy od tych poprzednich. Ubolewał za to nad tym, ze wszystkie znaleziskaznajdowały się na wyciągnięcie ręki i nie trzeba się było po nie wspinać na drzewa.
Za tymi pierwszymi bzowymi krzaczorami zaczęliśmy schodzić delikatnie w dół. Coś mi mignęło w ściółce. Zdążyłam już przejść kolejne dwa kroki, zanim mózg pokojarzył ten kolor przebijający spod liści z możliwością spotkania tu grzybka, którego tej jesieni w realu nie udało mi się znaleźć. Zawróciłam i zaczęłam odgarniać liście. Ukryły się pod nimi nieco już zniszczone wodnichy modrzewiowe. W tym punkcie nigdy ich nie widziałam, ale jakieś sto metrów od niego była miejscówka, w której spotykałam je przez wiele lat. W tym roku to stałe miejsce zostało zniszczone, więc może grzybki przeniosły się trochę dalej. Dzięki temu udąło mi się zobaczyć ten gatunek jeszcze w 2018.
Dalej trzeba było schodzić po stromej ścieżce. To było zejście dla wyczynowców, bo gliniaste podłoże dobrze rozmoczone deszczem, nie dawało żadnej przyczepności. Przypomniało mi się natychmiast zdarzenie sprzed dziesięciu lat, o którym natychmiast opowiedziałam Michałkowi. To w tym miejscu, kiedy Michaś był w brzuchu, dokonałam akrobatycznego zjazdu na tyłku. Błoto było wtedy dokładnie takie samo jak teraz.
Krzyś oczywiście natychmiast zaczął dopytywać, czy on też był wtedy w brzuchu, więc, żeby mu nie było żal, że takiego ślizgu z matką nie zaliczył, musiałam mu opowiedzieć kilka zdarzeń leśnych z okresu, kiedy to on się rozpychał w mamowym brzuchu.
Jakoś dotarliśmy na równą powierzchnię terenu dolnego, a tam, oprócz uszaków, rosły kępkami maleńkie płomiennice zimowe. Jakoś w tym sezonie nie mam do nich szczęścia - trafiam albo na maluszki, których szkoda jeszcze zbierać, albo na wyrośnięte i podstarzałe sztuki.
Tu widać, że takich milimetrowych ociupinek rwie się do życia tysiące.
Nie zabrakło też trzeciego składnika zimowego trio - na zwalonym pniu rosła kępka boczniaków ostrygowatych. Osiągnęły już rozmiar pozyskowy, a nie były stare, więc trafiły do koszyka.
Oprócz grzybów były tam też pozostałości po fortyfikacjach. Krzyś zapytał, czy może wejść na mur. Stwierdziłam, ze nie da rady... Obruszył się i powiedział tylko - "to patrz". Po 30 sekundach był na górze.
Pomógł też wdrapać się na górę Michałkowi, który bez braterskiego wsparcia nie znalazłby się na szczycie.
Większy problem był z zejściem z muru. Krzychu chciał skakać, ale mu nie pozwoliłam, bo podłoże było naprawdę strasznie śliskie i bałam się, że po poślizgu może polecieć w tył i przywalić głową w murek. Powoli zsunęli się tyłem przy mojej asekuracji.
Parę drzew też zostało wykorzystanych. Nie zachęcałam chłopaków do wchodzenia na nie, bo mokre konary są przecież tak samo śliskie, jak gliniaste podłoże. Trochę powspinac się jednak musieli.
Teraz znowu wychodziliśmy pod górkę, bo przecież nie chodziło nam o wygodny spacer, tylko przejście uszakowego szlaku. Szliśmy więc tam, gdzie rosną bzy i uszaki.
Momentami szłam tak, ze robiłam dwa kroki w przód, a trzy zjeżdżałam w dół. Nie dawałam się jednak pokonać poślizgom i powolutku przemieszczałam się w pożądanym kierunku, napełniając przy tym koszyczek, do którego wrzucałam kolejne uszaczki.
Niektóre uszy zostały wygryzione przez jakichś pazerniaków, którzy trafili do nich wcześniej niż ja. W dwóch miejscach zauważyłam, o zgrozo, że nie tylko leśne stworki chcą coś uszczknąć z "moich" plantacji. Były tam ludzkie ślady. Ktoś pozyskiwał uszaki na moim terenie! To było ogromne zaskoczenie, bo dotychczas byłam w uszakach bezkonkurencyjna. ;)
Tak naprawdę, to się cieszę, że ktoś poznał zimowe grzyby i je zbiera, że nie tylko na mnie "normalni" spacerowicze będą w Lasku Wolskim patrzeć jak na kosmitę.
Między uszakami rosły też gromadki purchawek gruszkowatych. Te na wystającym pniu wyglądały na tyle szczególnie, ze je uwieczniłam.
A to kolejne znalezisko. Wózek zobaczyłam z daleka i powiedziałam Krzysiowi, żeby pobiegł sprawdzić, czy nie ma w nim dziecka. Dziecka nie było, ale musiałam odpowiedzieć na szereg pytań - po co ten wózek tu jest, skąd się wziął, dlaczego tu stoi itd. Po obejrzeniu pojazdu stwierdziłam, że komuś, podczas spaceru, zepsuło się koło i po prostu pozbył się problemu w całości, zostawiając go w lesie. To można było wydedukować i wymyślić całą hitoryjkę, jak się to stało, ale jak wytłumaczyć Krzychowi, czemu ludzie tak robią, skoro same niecenzuralne słowa cisną się do paszczy.
Idąc dalej spotkaliśmy, oprócz uszaków, całkiem dobrze prezentujące się łyczniki późne. Takie mokre, z błyszczącą powierzchnią kapeluszy, lubię najbardziej. Nie miały już intensywnych kolorków, ale i tak je uwieczniłam.
Pojawiło się też kilka maleńkich orzechówek mączystych. To przepiękny zimowy grzybek, z których chętnie spotykałabym się częściej.
Nie brakowało też widoków cieszących serce na przyszłość. Z tych maluszków będą kiedyś dorosłe uszaki. Las przechowa je lepiej od najdoskonalszej spiżarni. I będzie można po nie przyjść i zabrać do cieplutkiego domku.
Tak pożegnaliśmy grzybowy sezon 2018. Kiedy o tym piszę, jesteśmy już po hucznym rozpoczęciu NOWEGO SEZONU.:)
PIĘKNY PRZEGLĄD ZIMOWYCH GRZYBÓW.
OdpowiedzUsuńNawet Paweł (ten od fajnych filmików) by Ci pozazdrościł.
Paweł od fajnych grzybów pewnie z przyjemnością by z nami po Lasku Wolskim pogonił, ale musiał w Sylwestra pracować.;)
UsuńZakończenie musiało być. Piekne uszaki. W tym roku wysypało je bo taka wilgoć.Fajnie mi się je ogląda. Dziękuję Menazerio za cały cudowny rok za wszystkie spacery i wycieczki. I mam nadzieję na piękne górskie wodoki i spotkania z wami w Nowym Roku 2019
OdpowiedzUsuńA my dziękujemy Ewa za Twoje wspaniałe towarzystwo przez cały ten rok. Dla uszaków pogoda jest rewelacyjna, więc korzystają.:) Sezon 2019 też rozpoczął się uszakami. Pozdrawiamy serdecznie z Nowym Rokiem!
UsuńSuper relacja i cudne foty jak zawsze zresztą.Chłopacy poszaleli i dobrze ,że mają tyle pozytywnej energii.W 2019 życzę Wam również takich cudnych wypraw i obfitości w grzybozbiorach.Wszystkiego dobrego w Nowym Roku.
OdpowiedzUsuńDziękujemy i wzajemnie życzymy mnóstwa udanych wypadów leśnych i tylko dobrych dni w Nowym Roku!:)
Usuń