niedziela, 30 czerwca 2019

Pierwsza lipnicka bitwa basenowa

       Kiedy już wróci się z poranno - przedpołudniowego grzybobrania, Michaś z Krzychem mają zajęcia podwórkowe. Ja często im proponuję jeszcze jakąś wycieczkę czy inne atrakcje, ale oni uważają, że spacerową pańszczyznę odrabiają przed obiadem, a później to należy im się już totalna wolność podwórkowa i nie chcą realizować "drugiego wyjścia". Przy panujących ostatnio temperaturach największym powodzeniem cieszy się basen. A woda w nim jest zimna albo nawet lodowata, wlewana wprost ze studni. Nawet przy najgorętszej pogodzie mozna w nim nieźle zmarznąć. Oczywiście dzieciakom to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie - jest wyjątkowo atrakcyjne.

      Dzięki Pawełkowi i jego konszachtom biznesowym staliśmy się w piątek posiadaczami najmodniejszego (podobno) w tym roku gadżetu wakacyjnego - gumowego, różowiutkiego flaminga (mylonego czasem z lemingiem). Ten dar przyjaźni między firmami został natychmiast napompowany i zwodowany. Tym samym w basenie pływały już dwa okręty wojenne.
       Na pomysł zabawy nie trzeba było długo czekać - chłopcy ogłosili, ze za chwilę zostanie rozegrana pierwsza tegoroczna bitwa morska.
      Krzyś, jako szybszy i bardziej zaborczy, zajął najnowszy okręt. Michałowi pozostało zajęcie starego, sprawdzonego i wykorzystanego w wielu walkach statku pontonowego.
      Bitwa polegała na atakowaniu i zatapianiu przeciwnika. Uzgodniliśmy, że okrętów zatapiać nie będziemy, bo raz pocięte maczetami lub przebite włóczniami, nie mogłyby juz nikomu służyć.
       Krzyś najczęściej startował z pozycji atakującego - szczęka w przód, śmierć w oczach i kolejne rzuty na okręt brata.
       Jak się nie udawało wywlec brata z jego statku, zawsze była opcja pozyskania jego okrętu. :) Wszystkie chwyty dozwolone, byle pokonać przeciwnika.
      Po takiej akcji zazwyczaj obydwaj kapitanowie lądowali w wodzie, ale po chwili wdrapywali się z powrotem na swoje jednostki i walka zaczynała się od nowa.
      Po pół godzinie zabawa się skończyła agresywnym atakiem Michała, który tak udrapał Krzyśka w dolne odnóże, że rozległ się ryk ranionej bestii. Nie pomogły tłumaczenia Michasia, że to było niechcący. Krzychu się obraził, powiedział, ze to już koniec bitwy i zadekował się w domku na drzewie. Efektem tego, pożałowania godnego, incydentu był wyrok na pazury, których chłopaki bronili od blisko tygodnia, nie chcąc ich wydać na pastwę nożyczek.
       Na szczęście chłopaki szybko się kócą i szybko godzą. Po chwili rana została zapomniana i rozpoczęły się skoki do basenu.
       W ramach utrudniania sobie życia, chłopcy rywalizowali w celności skoków. Wbrew pozorom, wskoczenie do przemieszczającego się pod wpływem wiatru flaminga, wcale takie proste nie jest.
      W celowaniu w punkt zdecydowanym faworytem jest Krzychu, który zazwyczaj ma sto procent trafień.
      Po zabawie w wodzie, kiedy już zęby szczękają niezależnie od woli właścicieli, a skóra przybiera kolor fioletowawy, trzeba się rozgrzać. W tym roku nowym sposobem są zjazdy na rowerach spod lasu w stronę podwórka. Najlepiej rozgrzewa transportowanie pojazdów na górkę.:)
      Równie dobrym sposobem przywracania ciepłoty ciała są akrobacje na trampolinie. Michaś zażyczył sobie sesji zdjęciowej podczas skoków, a następnie zaprezentowanie światu jego niezwykłych umiejętności. Pawełek przyznał mi tytuł osobistego biografa Michałka, więc czynię swą powinność i oznajmiam wszem i wobec, ze w skokach na trampolinie Michał jest THE BEST i w Menażerii nie ma sobie równego.
     Chłopaki szaleją tak kazdego dnia, a wieczorem padają i zasypiają szybciej niż głowa dotknie poduszki.:)

2 komentarze:

  1. Jak tak na nich patrzę to musisz mieć Doroto cały czas oczy naokoło głowy. Szaleństwo nie zna granic. Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczy to by się nawet w tylnej części ciała przydały.;)

      Usuń