wtorek, 26 stycznia 2021

Styczniowe grzyby z podkrakowskich lasów


     Pierwszy tydzień zdalnej nauki po feriach zleciał błyskawicznie i zanim Michał z  Krzyśkiem na dobre wdrożyli się w rytm szkolny, nastał weekend. Nie wyjeżdżaliśmy nigdzie dalej za Kraków, więc była okazja do pobuszowania po najbliższej okolicy. W sobotę wybór padł na Las Bronaczowa, a w niedzielę na Podgórki Tynieckie. Podstawowym celem leśnych wypadów było jak zwykle przegonienie małolatów w terenie, a przy okazji sprawdzenie, co w ściółce leśnej się czai. Zanim jednak pogrzebiemy w podłożu, zobaczmy jak wygląda styczniowy las.

     W jednym i drugim przypadku dojazd na leśny parking był oblodzony, a miejsce parkingowe wcale nie lepiej się prezentowało. Kiedy dojechaliśmy, nie było oprócz nas nikogo więcej, żadnego samochodu. To dlatego, ze nie czekamy nigdy z wyjściem do późnego poranka, zwanego w menażerii przedpołudniem, tylko idziemy do lasu zaraz po śniadaniu, zanim dzieci rozniosą chałupę nie mogąc się doczekać wyjścia. A wtedy na terenach spacerowych w pobliżu miasta nie ma nikogusieńko.
     Tuż za parkingiem las był bardzo zimowy.
Całe podłoże pokrywała biała warstwa dobrze ubitego, mokrego śniegu.
Im się jednak wchodziło wyżej, tym mniej było zimy, a jej miejsce zajmowało przedwiośnie.
    Na nasłonecznionym,, południowym stoku lasu śniegu praktycznie w ogóle nie było. Tu panowała późna jesień albo wczesna wiosna; jak kto woli. Dla mnie bardziej wiosna,bo ptaki śpiewały całkiem radośnie, zupełnie jak w marcu, kiedy już się szykują do rozpoczęcia sezonu lęgowego. Nieśmiało pomyślałam, że takie radosne świergolenie może zwiastować wczesne nadejście wiosny.
    Kiedy tylko schodziło się w dół, na północną, mało oświetloną słońcem stronę, wpadało się w głęboki śnieg. I znowu trafiliśmy w sam środek zimy.:)
     I tak na zmianę - w jednych partiach lasu było zimowo, w innych jesiennie, a w niektórych całkiem wiosennie i przedwiosennie.
     Michał z Krzychem szli i cały czas dyskutowali na temat Minecrafta - gry komputerowej, którą mieli zainstalowaną od ponad dwóch lat, a dopiero teraz odkryli jej uroki i możliwości polegające na spotykaniu się z kolegami w świecie gry.
     Ja nigdy nie grałam i nie gram w  gry komputerowe, wiec fascynacja nimi jest dla mnie niezrozumiała. Ale dzieci wpadły w ten dziwny świat jak śliwki w kompot i całkowite odseparowanie ich od niego nie ma sensu. Staram się tylko w miarę rozsądnie zagospodarować ich czas, żeby wirtualny świat nie wchłonął ich jeszcze bardziej. Przez tyle lat pilnowałam, żeby nie spędzali nadmiernej ilości czasu przy urządzeniach elektronicznych, a teraz pandemia ich usadziła przed monitorami na parę godzin dziennie. I widzę, że ta granica między światem realnym, a wirtualnym, coraz bardziej się zaciera.
    W efekcie na spacerze byłam jakby sama, bo oni  zajęli się sobą i o mojej obecności przypomnieli sobie wtedy, kiedy zgłodnieli i chcieli, zeby im wydać słodkie z plecaka.
     Najważniejsze, ze pospacerowali po parę godzin w sobotę i w niedzielę, bo muszą im te długie spacery starczyć do następnego weekendu. W tygodniu udaje się wyskoczyć co najwyżej na godzinną, półtoragodzinną przebieżkę i treningi. Szkoła pochłania zdecydowanie za wiele czasu.

     Wykorzystałam fakt, ze chłopaki zajęły się sobą i skupiłam się na poszukiwaniu grzybów. Liczyłam na znalezienie jakichś ciekawostek, bo ostatnio sporo znajomych pokazywało rzadkie znaleziska z zimowych lasów. Niestety, na mojej drodze nie stanął żaden rzadki gatunek, ale trafiło się sporo pospoliciaków, które urokiem niewiele ustępują tym grzybkom, które tak często  się nie trafiają.

    Najpiękniejszym znaleziskiem była kłoda sosnowa porośnięta w całości owocnikami kisielnicy trzoneczkowatej. Jeszcze nigdy nie wdziałam tego gatunku w tak ogromnym skupisku.
    Owocniki były w różnym wieku - od bobasków, które dopiero startowały do całkiem dojrzałych sztuk. Jak te maluchy podrosną, kłoda będzie wyglądała jeszcze piękniej.

     Co ciekawe, w innych miejscach kisielnicy trzoneczkowatej nie było. W Lesie Bronaczowa nie zauważyłam jej na żadnym znanym stanowisku, a na Podgórkach Tynieckich, oprócz tej jednej kłody, kilka owocników pojawiło się w jeszcze jednym miejscu. A czasem można było w tym lesie spotkać kisielnice trzoneczkowatę na co drugiej gałęzi.

     Znacznie częściej w oczy rzucały się owocniki kisielnicy kędzierzawej. Ta zasiedliła każdy nadający się do tego patyczek, pniaczek i konar.
     Najefektowniej wyglądały kisielnice, które dopiero co wydostały się spod śniegu. Były jeszcze troszkę zmrożone i błyszczące.
    Na martwych pniach nie brakowało też innych zimowych żelków o fantastycznym zabarwieniu. Jednym z gatunków ciekawych kolorystycznie jest galaretnica, zarówno ta mięsista jak i pucharkowata. Najświeższe owocniki zachowały się na omszonych fragmentach drewna.
    Kolorowe są również żylaki. W lasach można obecnie spotkać dorodne owocniki dwóch gatunków - żylaka trzęsakowatego
i żylaka promienistego.
    Trzęsaki pomarańczowożółte są takimi grzybkami, które chyba najbardziej rzucają się w oczy podczas zimowych spacerów. Dzieje się tak dlatego, że są zdecydowanie większe od np. galaretnicy i mają kolor przyciągajacy wzrok znacznie bardziej niż na przykład kisielnice. To chyba najlepiej znany zmowy bywalec lasu. U mnie w tym sezonie jakoś tych trzęsaków jest niewiele, znacznie mniej niż w latach poprzednich. Trudno jest znaleźć dorodną sztukę do zdjęcia.
     W lesie oczywiście nie tylko grzyby cieszące oko można spotkać. Jak zawsze, w pazerniacze łapy wpada co nieco jadalniaków. Jeżeli nawet nie są to gigantyczne zbiory, które trzeba zagospodarowywać przez parę godzin, to zawsze te kilka sztuk na obiad przyniesie się w kieszeni.
    Tym razem ani jeden uszak nie wyrósł na gałęzi dzikiego bzu. Wszystkie, jakie trafiły w nasze ręce, rosły na konarach leżących w ściółce. Najprawdopodobniej było to drewno bukowe, bo w okolicy same buki rosną.
     Tu widać jak dobrze wybarwiły się na ciemnobrązowy kolor owocniki, które były "na wierzchu" i miały dostęp do naturalnego światła. Z drugiej strony patyka uszaki były przykryte ściółką i  wypadły zdecydowanie blado przy współtowarzyszach.
    Nad ciekiem wodnym, na resztkach pnia po powalonej wierzbie wyrosła rodzinka płomiennic. Nimi się też zaopiekowaliśmy.
Do tej grupy dołączyły jeszcze dwie samotnice, które czekały na nas w zupełnie innym rejonie lasu.
     Oczywiście oprócz miękkich, galaretkowych grzybów, na drewnie rośnie całe mnóstwo nadrzewniaków znacznie bardziej trwałych, które mają niezaprzeczalny urok szczególnie zimą.




4 komentarze:

  1. prze-slicznie napiusany reportaz-zacheta , jak piekny jest las, ze jest tak bardzo dostpn alternatywa dla spedzania czasu)- a ja rok temu napotkałam chyba kisielnice..nie znalazlam na portalach jak sie nazywaja,,czy sa jadalne> byly niezwykle - rosly na przestrzebiu parunastu metrow na glownej sciezke w naszym lesie..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wędrowcu,las od zawsze był miejscem pierwszego wyboru jeśli idzie o spaceringową przestrzeń.:) Kisielnice potrafią tak zarosnąć podłoże na kilkanaście metrów, jeśli tylko mają sprzyjające warunki - odpowiednią wilgotność. Szkoda, że są tylko do podziwiania, a nie do zjedzenia.:) Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Niesamowite są te zmiany po drodze.Las zupełnie zimowy i zupełnie bez grama sniegu,jak jesienią. To jest niesamowite.U nas zima podobno bo nawet dzis nie wygladałam przez okno hii ale widze na zdjeciach znajomych.Wczoraj padał deszcz i jezdnia była czarna.Jak zawsze zazdroszcze wam tych spacerów. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - jeden spacer i co najmniej trzy pory roku.:) U nas mało co już teraz sypało i w mieście właściwie wszystko się stopiło. Za to w Lipnicy podobno następny metr śniegu przybył. Pojedziemy na pierwszy weekend lutego, żeby sprawdzić. Trzymaj się cieplutko!

      Usuń