Koń ma naturalną potrzebę ruchu - jeśli tylko jest zdrowy, nakarmiony i szczęśliwy, z radością korzysta z możliwości wybiegania się. Nie ma piękniejszego widoku od galopującego konia - naprężone mięśnie, błyszcząca skóra, pod którą widać nabrzmiałe żyły, stulone uszy, rozwiana grzywa i przestrzeń, którą zagarniają coraz dłuższe kroki. Taka pogoń za czymś ulotnym i nieuchwytnym.
Kiedy wsiadam na konia, staję się jego częścią; kocham tę szybkość, wiatr we włosach, tę pogoń za wolnością, do której zawsze brakuje tego ostatniego kroku. Zawsze, gdzieś w środku mózgu tkwi świadomość, że nie można odlecieć, że trzeba wrócić do ludzkiego świata, do rzeczywistości, którą nie zawsze udaje się ogarnąć. Ale na chwilę można stać się z koniem jednością, oderwać się i gnać na złamanie karku w siną dal. Skąd u koni ta chęć do ruchu naprzód?
Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze koniska żyły sobie w stadach swobodnie szwendających się po trawiastych przestrzeniach kuli ziemskiej, a ludzi było niewielu, jedynym ratunkiem przed licznymi zagrożeniami była ucieczka. Kiedy stado pasło się na trawce, wyznaczeni wartownicy słuchali i wąchali z każdej strony tabunu. Kiedy tylko któryś z nich wyczuł jakiekolwiek niebezpieczeństwo, dawał sygnał i całe stado uciekało dzikim galopem. Oczywiście najsłabsze osobniki zostawały w tyle i to one stawały się łupem drapieżców. Umiejętność szybkiej ucieczki stała się niezbędna do przetrwania. Do dziś jest końskim atawizmem, którego nie zmieniły całe wieki udomowienia, oswojenia i zapewnienia bezpieczeństwa stajenno - padokowego. Nieraz wystarczy dziwny hałas lub szelest foliowego worka, aby całe stado, pasące się na padoku, zerwało się nagle i rzuciło do ucieczki przed wyimaginowanym niebezpieczeństwem.
Konie są z reguły płochliwe i łatwo wpadają w panikę, której skutkiem jest szybka ucieczka. Ale każdego, najbardziej płochliwego konia można nauczyć "niebania" się w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach. Trzeba tylko poświęcić trochę czasu na pracę ze zwierzęciem, a przede wszystkim zdobyć jego zaufanie. Nie zawsze jest to łatwe, proste i przyjemne, ale da się zrobić. Droga do osiągnięcia porozumienia jest niby banalna - wystarczy zrozumieć jego, konia, potrzeby i zaspokoić je we właściwy sposób. Takie proste i trudne równocześnie - kiedy pracujesz z koniem, ty uczysz się jego, on ciebie. W pewnym momencie zaczynacie rozumieć się bez słów. I to jest ten moment, granica, która dzieli cię od pełnej jedności z galopującym zwierzęciem.
Najpełniejsze porozumienie osiągnęłam z moim pierwszym, nieżyjącym już koniem. Chyba jeszcze nie jestem do końca gotowa odtwarzać tych wszystkich wspomnień, które mam zapisane głęboko i tylko dla siebie. Oka była koniem wyjątkowym, mogłam z nią biegać bez żadnego sprzętu - na oklep i bez ogłowia. Robiła to, co chciałam, zanim zdążyłam jej o tym powiedzieć. Wiem jedno - takiego konia nie będę mieć już nigdy.
Ramzes - szalona istota, która potrafiła się przestraszyć wszystkiego. A jak się już przestraszył, to uciekał w tempie ekspresowym w siną dal (jak to folbluty mają w zwyczaju). Nie ukrywam, że mnie to bawiło, ale to miał być bezpieczny koń dla Pawełka... Oswajany regularnie z rozmaitymi sytuacjami, stał się koniem, do którego mam stuprocentowe zaufanie i wsadzam na niego moje dzieci.
Kiedyś pędziliśmy z Ramziatym po granicy (Polska-Słowacja) i nagle konik puścił sobie soczystego bąka (samo zdrowie), którego tak się przestraszył, że odpalił jak petarda, przywalił z zadu i wyhamował po następnych dwóch kilometrach (pozwoliłam mu biec tak długo, jak chciał). To było ze cztery lata temu. W ubiegłym roku nawet zderzenie z jeleniem nie zrobiło na nim większego wrażenia, choć zachwiał się na nogach. Zaufał - przestał się bać i uciekać.
Rywalizacja to kolejna motywacja do biegu - gdy na początku długiej prostej staje więcej niż jeden przedstawiciel końskiego gatunku, pewne jest, że będzie wyścig.One maja to we krwi. Nawet całkiem niepozorny kucor potrafi się zmienić w wyścigowego rumaka, kiedy ma z kim rywalizować. Siedząc na koniu, który ma właśnie rozpocząć bieg, czuje się nerwowe drżenie, które sprawia, że ma się wrażenie siedzenia na beczce prochu, która za moment eksploduje. Oczywiście chęć bycia tym najszybszym wywodzi się z czasów, gdy szybkość decydowała o przeżyciu.
Czasem koń ucieka dla zabawy i chce, żeby człowiek go gonił. Pewnego razu, dawno, dawno temu, Oka, która była mistrzynią w otwieraniu wszelkich zamknięć, wyszła sobie z padoku i radośnie ruszyła kłusikiem w stronę pól i łąk. Chciałam ją jak najszybciej złapać, żeby jechać na zajęcia na uczelni, a ona, za każdym razem, kiedy byłam na wyciągnięcie ręki, robiła parę szybszych kroków i oddalała się o kolejne metry, zatrzymywała i czekała aż znowu będę blisko. Bawiła się tak ze mną z godzinę. Wreszcie, w dobitnych słowach, powiedziałam jej, co o tym myślę i poradziłam, żeby szła do wszystkich diabłów. Kiedy zawróciłam w stronę stajni, ruszyła za mną i łasząc się, wróciła na swój padok. Celem tej wielkiej ucieczki była chęć wciągnięcia mnie do końskiej zabawy. Szkoda tylko, że termin nie do końca mi spasował.:)
Za chwilę ostatni koń z dzisiejszej notki zniknie za linią horyzontu. To Ramziaty niosący Pawełka. To zdjęcie ma dla mnie wymiar metafizyczny - patrząc na nie mam wrażenie, że uchwyciłam magiczną chwilę, kiedy dwa moje stwory są na granicy ziemi i nieba, są niezwykle cieleśni, a równocześnie uduchowieni, łączą zwierzęcą siłę z niezwykłą delikatnością... Nie zniknęli za horyzontem; wrócili do mnie. I oby zawsze wracali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz