Miałam napisać dzisiaj coś zabawnego, przedweekendowego, ale nawiedziłam rano punkt In Posta i objawił mi się nowy temat. Zaczęło się wczoraj od znalezienia w skrzynce pocztowej, wśród kilkunastu reklam, awiza z informacją, że nie było mnie w domu, kiedy ktoś usiłował dostarczyć mi przesyłkę poleconą z sądu. Awizo było wystawione nie przez dobrze znanego listonosza z Poczty Polskiej, tylko przez przedstawiciela In Postu. Punkt, do którego miałam się zgłosić po odbiór przesyłki, znajduje się parę kilometrów od mojego domu, więc wybrałam się tam na rowerze, w drodze okrężnej do pracy.
Znalazłam jarzyniak znajdujący się pod adresem z awiza, zapytałam grzecznie pana ważącego właśnie marchewkę, czy tu jest punkt odbioru przesyłek, a po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi, poprosiłam tegoż pana, aby popilnował mi roweru, którego nie było do czego przypiąć. Pan sprzedawca, który i tak obsługiwał klientów przed budynkiem, z uśmiechem na twarzy zgodził się zostać przez chwilę strażnikiem mojego pojazdu.
Wchodzę do środka sklepu, a tam małe okienko w dykcie odgradzającej malutką kanciapę od pomieszczenia sklepowego. Przy okienku stoi pan, a po drugiej stronie pani i pan nerwowo szukają jego przesyłki w skrzynkach, które niegdyś służyły do transportu ogórków, pomidorów czy innej sałaty. To szukanie musiało już trwać dłuższą chwilę, bo z rozmowy wynikało, że to już kolejne przeszukiwanie komputera i skrzynek po ziemniakach, wypełnionych ważnymi (na przykład sądowymi) przesyłkami. Stoję tak pięć, dziesięć, piętnaście minut... Napięcie rośnie - listu dla pana nadal nie ma, a komputer, jak na złość mówi pani obsługującej punkt, że ta przesyłka właśnie tam jest!
Po około dwudziestu minutach bezowocnych poszukiwań, pani zleciła swojemu współpracownikowi, aby kontynuował poszukiwania klienta, który stał przede mną, a sama zajęła się mną. Z mojej karteczki odczytała datę - 12 maja i radośnie stwierdziła, że ten list na pewno się znajdzie. Po chwili okazało się jednak, że jej optymizm był sporo na wyrost, bo po przeszukaniu dwóch skrzynek (chyba po cebuli), mojej przesyłki też nie udało się znaleźć. Tak upłynął kolejny kwadrans, za mną ustawiła się już trzyosobowa kolejka. A każdy w tej kolejce trzymał w garści awizo i z przerażeniem patrzył na miotających się panią z panem, którzy nie mogli zlokalizować w swoim punkcie już dwóch przesyłek.
Zakończyło się tym, że pani skserowała moje i pana stojącego przede mną awiza, zapisała nasze numery telefonów i powiedziała: "JAK NAM SIĘ UDA ZNALEŹĆ PRZESYŁKI, ZADZWONIMY!" Nie ukrywam, że słowo "uda" w tym kontekście powaliło mnie na łopatki i przy całym wkurzeniu, wybuchnęłam śmiechem. Zapytałam jeszcze, kto jest odpowiedzialny za ten bałagan i zagubione przesyłki. W odpowiedzi usłyszałam: "No... In Post..." I wyobraziła sobie takiego "Inposta" w kolorze "poczty pełnej słońca", siedzącego gdzieś tam na chmurce i długim palcem mieszającego w jarzyniakowych skrzynkach wypełnionych listami, na które ktoś czeka. I ten paluszek od czasu do czasu robi chap i chowa za pazuchę wybrane przesyłki, które może uda się znaleźć, a może nie uda...
Efektem dzisiejszej mojej wizyty w punkcie In Post jest, oprócz niniejszego wpisu oczywiście, godzina w plecy (dojazd plus czas spędzony na poszukiwaniach przesyłek) oraz szereg wniosków:
1. Być może jestem kobietą fatalną, jak zasugerował kolega z pracy i ściągam takie nieszczęścia na siebie i na innych. (Moje tłumaczenia, że pana przesyłka zginęła wcześniej, niż ja się w punkcie pojawiłam, na nic się zdały, bo na pewno tamten list by sie znalazł, gdybym ja się nie zjawiła).
2. In Post, to kolejna firma, która wygrała przetargi, bo była najtańsza. A najtańsze, nigdy nie będzie synonimem dobrego, nie mówiąc już o najlepszym. I chociaż wszyscy o tym wiemy, jedynym kryterium przy wyborze zostaje prawie zawsze najniższa cena. Szkoda tylko, że nikt nie pomyśli o tym, że kiedyś za tę najniższą cenę, mamy szansę zapłacić najwyższą...
na szczęście "mój" im post ma okienko w pobliskim banku, ale to wcale nie oznacza braku kłopotów - przesyłki często są odsyłane bo ja nie dostaję aviza do skrzynki
OdpowiedzUsuńNie jestem zatem jedyną osobą, która miala problemy z In Postem...
OdpowiedzUsuńNapiszę jak ta historia się skończyła. Koło południa pani "Inpostowa" zadzwoniła do mnie i oznajmiła radośnie, że udało się moją przesyłkę odnaleźć. Zapytałam zatem, gdzież to ten list przebywał, kiedy go nie było, a pani rozbrajajaco stwierdziła: "Przykleił się do innego. One tak często lubią się przyklejać." No cóż, skoro lubią...
Po drodze do domu (znowu okrężnej) pojechałam ponownie do punktu. Przy okienku stała młoda klientka, a pani z drugiej strony tłumaczyła jej, że na pewno przesyłki (było ich kilka) w takiej kupie to nie mogły zginąć. A nawet jakby zginęły, to nie całkiem, tylko tak troszkę, na chwilę. Później się znajdują, czego przykładem był list do mnie. Na szczęście nie zginął po raz drugi na troszkę i mogłam go zabrać do domu.
Nie chcę mieć nic wspólnego z In Postem, a jeżeli dostanę od nich jeszcze kiedyś awizo, po odbiór wybiorę się z kamerą, bo przy pani "Inpostowej" teksty z filmów Barei wymiękają.:)
Ja odbierałem przesyłkę sądową w sklepie monopolowym. Adres wpisany na "awizie" był nieco inny niż faktycznie bo "Inpost się pomylił ale już zgłosiliśmy potrzebę wykonania nowej pieczątki". W każdym razie właściwy punkt udało mi się znaleźć. I tak sobie wtedy pomyślałem, że jak powaga naszego państwa lub Państwa (jak kto woli) zaczyna się wśród butelek z gorzałką i czipsami to coś jest tu nie w porządku (delikatnie mówiąc). Na plus odnotować muszę, że przesyłka się nie przykleiła do innej i udało się ją szybko znaleźć w skrzyneczce umieszczonej między kontenerami alkoholu. :)
OdpowiedzUsuńPaweł zwany Pawełkiem
Właśnie wysłałam paczkę Inpostem. Mam nadzieję, że dojdzie bez problemu. Za późno przeczytałam TEN wpis ... :(
OdpowiedzUsuńB_M