piątek, 17 lipca 2015

W oczekiwaniu na Pawełka

    Jedynym minusem lipnickich wakacji jest rozłąka - ja z Michałkiem, Krzychem i konikami wakacjujemy się u stóp Babiej, a Pawełek w tym czasie smaży się w grubych krakowskich murach i ciężko pracuje. W Lipnicy melduje się w piątki i zostaje z nami do poniedziałkowego poranka.
   Od każdego poniedziałku zaczyna narastać tęsknota, która apogeum osiąga w piątek. Brakuje mi możliwości codziennego pogadania wieczorem o wszystkich mniej lub bardziej ważnych pierdołach, dania czystej koszulki, z adnotacją, że sam powinien wpaść na to, że trzeba po nią sięgnąć, spojrzenia prosto w oczy, przytulenia... Jak sobie teraz tak dumam, czego mi jeszcze brakuje, to stwierdzam, że mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Codzienność składa się z tysięcy maleńkich gestów, których nie zauważamy, bo po prostu SĄ. Można je sobie uświadomić, kiedy pojawia się tęsknota za tym najzwyklejszym, codziennym pogłaskaniem po włosach czy złapaniem za rękę. Dobrze, że dzisiaj piątek.:)

   Dzieci zazwyczaj jeszcze śpią, kiedy tata wyjeżdża do Krakowa i czasem nawet nie zauważają, że nagle się zdematerializował. Brak Pawełka dociera do nich najboleśniej w chwilach, kiedy coś im się zepsuje - od samochodzika odpadnie kółko, złamie się miecz albo jakieś inne, równie dotkliwe nieszczęście ich spotka. Ja się na naprawy nie porywam zbyt ochoczo (chyba, że muszę; jak rozpacz jest bardzo głośna), więc od tych czynności specjalistą jest tatuś.

   Coraz częściej tata przydałby się również wtedy, kiedy trzeba podziwiać nowe umiejętności akrobatyczne na trampolinie lub w basenie, piękne rysunki, origami i budowle z klocków. Zawsze na piątek przygotowany jest zestaw, którym koniecznie trzeba się pochwalić. Od środy zaczynają padać pytania, kiedy tata przyjedzie i czy nie zapomni przywieźć zabawek, które zabrał do naprawy.

   Kiedy przychodzi piątek, idziemy jak zwykle na spacerek połączony z szukaniem grzybków, (których obecnie nie ma) i jazdą na kucyczkach, ale po powrocie na lipnickie podwórko zabieramy się do szykowania obiadu z lubianych przez Pawełka składników i oczekujemy. Dzieci biegają do tablicy reklamowej, która jest najdalej w stronę Krakowa wysuniętym przyczółkiem podwórkowym i  stamtąd wypatrują znajomego samochodu. Ja tez często zerkam w stronę drogi, mimo, że zajęć rozmaitych mam pod dostatkiem.

    Pawełek oczywiście zawsze przyjeżdża za późno - NO BO PRZECIEŻ POWINIEN BYĆ WCZEŚNIEJ! Rozdrażniona czekaniem i stygnącymi ziemniakami, które ugotowały się pół godziny wcześniej (NO BO PRZECIEŻ NIE MUSIAŁ SIĘ TAK MELEPECIĆ BOCZNYMI DROGAMI)), zamiast się czule przywitać, zaganiam Pawełka do stołu. A po posiłku, przerywanym opowieściami Michałka i Krzycha, dzieci mają tatę dla siebie. Dla mnie zostaje wieczór, kiedy na spokojnie można omówić wydarzenia z całego tygodnia.

   W piątek i sobotę ślady obecności Pawełka w Lipnicy jakoś mi nie przeszkadzają, ale w niedzielę, jak po raz kolejny zbieram porzucone kapsle z piwa, rozłożone gazety ze stołu, skarpetki z balkonu czy mokry ręcznik pizgnięty na pralkę, myślę sobie, że na szczęście już jutro poniedziałek i jak Pawełek pojedzie, będę mogła zaprowadzić ład i porządek, jaki lubię. A później zaczynamy znowu tęsknić...

    Dobrze, że dzisiaj piątek i będzie można wieczorem przytulić się do "czegoś żywego", większego od Michałka i Krzycha.:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz