Rozpoczęliśmy menażeryjne świętowanie - opuściliśmy Kraków w promieniach mocno przygrzewającego słoneczka. Ta cieplutka świetlistość towarzyszyła nam do Rytra, gdzie zostaliśmy wchłonięci przez mgielne opary połączone z chmurami, z których jednak nic nie wyciekało (na szczęście). Taką samą pogodą powitała nas Muszyna. Temperatura była też znacznie mniej przyjazna dla ciepłolubnych stworzeń. Dobrze, że wspaniali nasi muszyńscy Gospodarze podgrzali atmosferę szerokimi uśmiechami i uroczym powitaniem w willi nomen omen "Urocze".
Po szybkim rozpakowaniu bagaży, tuż po godzinie dwunastej wyruszyliśmy na pierwszy muszyński spacer. Zaczęliśmy od nawiedzenia ruin zamku, do których Michaś i Krzyś wdrapali się biegiem. Szybko straciłam z oczu ich plecy, bo nie chciałam się spieszyć nadmiernie, szczególnie, że przy trasie do ruin poszukiwałam zawilców, które kwitły tu w wigilię rok temu. Zawilców nie było. Nie było również skarbów w zamku, których poszukiwania zajęły chłopcom dobre pół godzinki.
Po obfoceniu zamglonych widoków na Muszynę, ruszyliśmy do lasu. Krzychu, twierdzący jak zwykle, że nie będzie się przewracał, łapał co parę metrów zające, a podnosząc się ze ściółki stwierdzał, że przecież nic nie bolało.:)
Pierwszymi napotkanymi grzybkami były trzy, przecudnej urody zimówki. Zabrałam je ze sobą. Wstyd się przyznać, ale tym razem do reklamówki. Koszyka nie zabrałam na świąteczny wyjazd tylko dlatego, żeby uniknąć szyderczych docinków Pawełka. I szybko pożałowałam, że nie chciałam się narażać na wyśmiewanie, bo koszyczek by się przydał i to bardzo.
Poszliśmy dalej grzbietami wzniesień otaczających leżącą w dolinie Muszynę. Las, choć grudniowy, pachniał świeżyzną - dobrze namoczoną ściółką, grzybnią i drewnem, które niby uśpione czekało tylko na sygnał od natury, aby powrócić do życia.
Na pierwsze, grubiutkie uszaki trafiłam na pniu leżącym w poprzek ścieżki, którą wędrowaliśmy. Po obskubaniu gałęzi ruszyliśmy w dół zbocza z jednej i drugiej strony. Trafialiśmy na koleje, obrośnięte młodziutkimi uszakami pnie.
Pomiędzy uszakami w pazerniacze łapki wpadały też kępki zimówek. Większość z nich była już w stanie zejściowym, ale i tak sporo nadawało się do pozysku.
Rozpoczęliśmy pazerniactwo całą gębą. Wkrótce moja reklamówka osiągnęła wagę zagrażającą urwaniem. Niewiele zresztą można już było do niej dołożyć. Schowałam zatem zbiory do plecaka, a kolejne grzyby wrzucaliśmy do Pawełkowej torby aparatowej. Sprzęt foto został rozmieszczony po licznych kieszeniach, a jego miejsce zaczęło się sukcesywnie zapełniać kolejnymi grzybkami.
Od paru lat nie widziałam tak obficie obrośniętych uszakami krzewów dzikiego bzu - widok po prostu niesamowity, kiedy uszy nasłuchują od podstawy pnia do ostatnich gałęzi w koronie.:)
Oprócz uszaków były też w lesie liczne inne galaretki, przede wszystkim trzęsaki pomarańczowożółte. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek wcześniej w mojej, niekrótkiej, grzybowej karierze widziała ich aż tyle w czasie jednego wyjścia do lasu. Trochę żałowałam, że nie mam możliwości przerobienia ich na marynatę, bo taka ilość wystarczyłaby do zapełnienia kilku słoiczków.:)
Nie brakowało również kisielnic kędzierzawych - te grzybki tez mają obecnie idealne warunki do wzrostu.
Na pazerniaczeniu uszaków i zimówek zastał nas w lesie wczesny zimowy zmrok. Pora była najwyższa, aby resztę grzybów pozostawić i wracać na obiad, zwłaszcza, że w brzuchach nam porządnie już burczało. Kiedy dotarliśmy na skraj lasu, Michałek z Krzychem puścili się pędem w kierunku zabudowań, nie chcąc słuchać, że do muszyńskiego domku mamy jeszcze do przejścia ładnych parę kilometrów.
Mgła robiła się coraz gęstsza i zmrok coraz szybciej otulał ziemię. Do pensjonatu wróciliśmy w całkowitych już niemal ciemnościach.
Zabrałam się zaraz za obróbkę naszych zbiorów. Poratowali mnie gospodarze użyczając swoją siatkę do suszenia grzybów. Kaloryfery grzeją porządnie, więc uszaczki schną ekspresowo. Ciekawa jestem jak uda się suszenie zimówek, bo dotychczas nigdy nie poddawałam ich takiej obróbce.
Nie spodziewałam się w najśmielszych marzeniach aż tak obfitych zbiorów. Gdybym przewidziała, że będzie tyle grzybów, zabrałabym zarówno koszyk jak i suszarkę. Ale i bez tych sprzętów dam sobie radę.:)
Widzę,że wyjazd nie tylko krajoznawczy, ale i grzybowy! Gratuluję! czahanka
OdpowiedzUsuńPo raz pierwszy udało nam się tutaj nazbierać aż tyle. :)Dzisiaj ruszamy na Wierchomlę;może też się coś trafi.
UsuńDorota! To się nazywa grudniowe grzybobranie! ;-))) Gratuluję wspaniałego zbioru i fantastycznego opisu! Darz Grzyb! ;-)
OdpowiedzUsuńPaweł Lenart
Darz Grzyb Pawle!:)
Usuń