W ciągu kilku dni zorganizowałam transport i już bez towarzystwa moich chłopców pojechałam do Buska po Latonę. Oczywiście nasz przyjaciel Zibi musiał całą operację monitorować od początku do końca, więc wyjechał kilkanaście kilometrów przed Busko na spotkanie z koniowozem. Jechaliśmy zatem niczym kolumna prezydencka z najlepszą z możliwych obstaw.:) Szybciutko zameldowaliśmy się na miejscu, parę minut przed czasem.
Latona wyglądała z ciekawością ze swojego terenu na podwórko, na którym ruch się uczynił niezwykły. Szybko przywitałam się z koniem i poszliśmy z gospodarzami na kawę, przy której sfinalizowałam formalności i wysłuchałam ostrzeżeń dotyczących trudności w ładowaniu Latony do przyczepki. Jej (w tym momencie już byli) właściciele tłumaczyli, ze dotychczas, przed przewożeniem Latona zawsze dostawała środki uspokajające, tzw. "głupiego jasia". I byli szczerze zdziwieni, że zamierzamy ją spakować i wieźć bez wspomagania farmakologicznego.
Jestem przeciwnikiem faszerowania ludzi i zwierząt środkami chemicznymi czy lekami, kiedy nie ma takiej konieczności. Ponadto koń, po podaniu takiego środka jest wiotki, ma czasem problemy z utrzymaniem równowagi i na pewno nie jest mu przyjemnie.
Zabraliśmy się za przekonywanie Latony do wejścia na trap, a następnie do przyczepy. Doskonale zaparkowany środek końskiego transportu uniemożliwiał przyszłej pasażerce odskoczenie w jedną stronę - trap przylegał do płotu. Druga strona została ograniczona przypiętą do boku przyczepy lonżą. Zaczęliśmy zabawę pod hasłem "Trzy kroki do przodu, dwa w tył".
Zibi wraz z kolegą, którego zabrał do towarzystwa, ewakuowali się z linię drzew, skąd dokumentowali skrupulatnie poczynania Latony, moje i pomocników. Było zachęcanie na owies i marchewkę, stawianie ręcznie kolejnych końskich nóg na trapie... Trochę do przodu, trochę do tyłu - raz, drugi, piąty, dziesiąty. Koń jest wielokrotnie silniejszy od człowieka i zrobienie z nim czegokolwiek na siłę nie jest dobrym pomysłem. Dlatego chciałam poświęcić na załadunek tyle czasu, ile będzie konieczne - bez nerwów, spieszenia się, poganiania.
Za każdym podejściem Latona wsuwała się głębiej do wnętrza przyczepy i wycofywała się coraz bliżej. Tak nam zeszło z pół godziny, aż Latona podjęła ostateczną decyzje i wszystkimi czterema kopytami stanęła na podłodze przyczepki. Kiedy ją przywiązywałam, pomocnicy szybciutko zamknęli trap, żeby się przypadkiem nie rozmyśliła i nie zechciała wycofać. Teraz trzeba było szybko ruszać, żeby zająć pasażerkę łapaniem równowagi podczas jazdy, pozbawiając tym samym czasu na zbędne myślenie.
Szybkie pożegnanie i w drogę! Kilka pierwszych kilometrów jechaliśmy bardzo wolno, bo Latona miotała się po przyczepie; później złapała równowagę, stała spokojnie i tylko rozpaczliwie rżała.
Słoneczne Busko zostawało coraz dalej, a my wjechaliśmy do zasnutego smogiem Krakowa. Przed stajnią czekał na nas komitet powitalny w skład którego weszli właściciele "naszej" krakowskiej stajni i oczywiście Pawełek z aparatem - wszak trzeba było uwiecznić te pierwsze chwile.
Latona była zdenerwowana i spocona - musiałam się bardzo starać, żeby opuściła koniowóz powoli i spokojnie, bo miała ochotę zrobić to jednym niekontrolowanym skokiem.
Udało się bezawaryjnie wydostać na podwórko. Teraz poszłyśmy zwiedzić najbliższą okolicę. Latona od razu zobaczyła inne konie, które wykazywały zainteresowanie nowym przybyszem. Latona szła za mną, ale widziałam, ze nie jest za bardzo zainteresowana oglądaniem ujeżdżalni - cały czas odwracała sie w stronę końskiego stada, które przyciągało ją z magiczną mocą.
Odpięłam uwiąz i pozwoliłam jej na samodzielne obadanie sytuacji. Wiedziałam, gdzie pójdzie i wiedziałam, że nie będzie miała ochoty uciekać od innych koni.
Zadarła ogon do góry i pognała do ogrodzenia, za którym było końskie towarzystwo.
Zawarte zostały pierwsze znajomości - konie poznają się wdmuchując sobie powietrze do dziurek w nosie. To takie ich końskie "cześć". Dokładniejsze zawieranie znajomości ma miejsce później i nie zawsze bywa aż tak delikatne.
Kiedy Latona poniuchała się z najbliżej stojącymi dwoma klaczami, wytarzała się, aby po pierwsze rozmasować swędzącą skórę, a po drugie nabrać zapachu miejsca, do którego przybyła.
Kiedy ją zawołałam, podeszła do mnie, aby po chwili wrócić w pobliże koni, które w tym momencie były dla Latony ważniejsze od czegokolwiek innego na świecie.:) Do dziś ma ten sam dom i to samo stado, w którym bardzo szybko objęła dowództwo. Jest znacznie szczęśliwsza niż za czasów samotności.:)
Się wzruszyłem... piękna jest :)
OdpowiedzUsuńTak, jest piękna i o wiele mądrzejsza niż była dwa lata temu.:)
Usuń