Nakrokusowani i naczarkowani, z koszyczkiem do połowy pełnym słowackich smardzów, ruszyliśmy w kierunku byłego przejścia granicznego, gdzie, tuż przy granicy czekał na nas polski, znajomy las. Miały w nim być piestrzenice kasztanowate, uszka czarne, baziówki szyszkowate i szyszkówki świerkowe. Takie było założenie, ale jak to bywa w praktyce, nie wszystko było, co być miało, a pojawiło się coś innego, niespodziewanego. Sami zrsztą zobaczcie.
Tuż po wejściu do lasu okazało się, ze dotarcie do grzybowych miejscówek będzie prostsze niż latem i jesienią - powalone przez wichurę trzy lata temu ogromne jodły, których pnie tworzyły dotychczas trudny do przebycia labirynt, osunęły się na ziemię i wystarczyło je przekroczyć, bez wyczyniania karkołomnych wygibasów, jakie były koniecznością całkiem niedawno.
I właśnie na jednej z tych jodeł, odartej już częściowo z kory, Krzyś wypatrzył grzybki. Muszę przyznać, że gdyby nie on, niecodzienne znalezisko umknęłoby naszej uwadze, bo ja z Michałkiem zdążyliśmy już pokonać tor przeszkód, Pawełek patrzył do góry, na korony drzew, a Krzychu zatrzymał się przy pniu i udarł:"Grzyby! Grzyby znalazłem!". Spieszyło mi się do dotarcia na miejscówki wspomnianych wyzej gatunków, wiec z pewnym ociąganiem zawróciłam do Krzysia i jego znaleziska.
Na jodle wyrosły dwa gatunki kisielnicy! Było to dla mnie zaskoczenie, bo dotychczas raptem może ze dwa razy znalazłam przedstawicieli tej grupy na drewnie iglastym. Zaczęłam się przyglądać znalezisku i stwierdziłam, że jedna z kisielnic, to dość rzadka kisielnica smołwata, która rośnie właśnie na drewnie jodłowym (fotka powyżej).
Drugim gatunkiem kisielnicy rosnącej na jodle była najprawdopodobniej kisielnica karmelowata. Obfociłam znaleziska i poszliśmy dalej.
Na miejscówce, gdzie co roku rosły szyszkówki świerkowe i baziówka szyszkowata, było pusto. Trochę mnie to zmartwiło, bo liczyłam na spotanie z tymi gatunkami, ale ponieważ była na nie szansa również dalej, w głębi lasu, pomaszerowaliśmy przez wysokie borowiny i niskie świerczki samosiejki ku dalszym terenom.
Na jednym z pieńków Pawełek wypatrzył śluzowca - samotka zmiennego. Zdążyłam mu zrobić zdjęcie, zanim Michałek z Krzysiem sprawdzili, że naprawdę jest miękki i pod naciskiem paluszka ulega destrukcji. Czasem trudno jest zabronić chłopcom przeprowadzania takich doświadczeń.:)
Idąc dalej napotkaliśmy na leśnej drodze wielkiego chrząszcza - miał koło czterech centymetrów długości i gramolił się niezdarnie po mokrej, leśnej ściółce. Jego pancerz był cały pokryty kropelkami. Pooglądaliśmy stwora z zainteresowaniem (nadal nie wiem jak się nazywa, bo nie udało mi się go zidentyfikować) i poszliśmy ku następnym grzybowym miejscówkom.
Trafiliśmy wreszcie na szyszkówkowe eldorado. Michas zaczął się oblizywać ze smakiem i rozmarzonym głosem mówić o zupce z szyszkówkami, marcheweczką i śrubowym makaronikiem. I wydawało się dziecku, że mu tę zupkę już ktoś gotuje... Kiedy wieczorem przekroczyliśmy próg naszego domku, oczekiwał, że zupka z szyszkówkami będzie stała na stole i był mocno niepocieszony, kiedy mu uświadomiłam, że dopiero następnego dnia wezmę się za gotowanie małych grzybków w zupie.
Rzuciliśmy się do skubania szyszkówek z wielkim zapałem. Nawet Pawełek, który nie lubi zbierać takich maleństw, bardzo się starał pomóc. W stosunkowo szybkim tempie pozyskaliśmy kilka garści małych kapelutków. Kiepsko się je zrywało, bo pomoczone deszczem, zrobiy się śliskie, a dodatkowo w niezbyt wysokiej temperaturze, marzły nam łapki.
Zbierając kolejne szyszkówki, dotarliśmy do miejsc, w których co roku rosły uszka czarne. Niestety, tym razem ich nie było - z listy "do znalezienia dzisiaj" trzeba było wykreślić kolejny gatunek z adnotacją - "niezrealizowane".
Dopisały natomiast piestrzenice kasztanowate, które czekały na nas w umówionych miejscach. Ja i Pawełek zaczęliśmy robić zdjęcia, Michaś testował kolejne zaklęcia mające na celu zamianę piestrzenic w smarrdze, a Krzyś sznupił wokół nas i co chwilę dorzucał do koszyka kolejne szyszkówki świerkowe.
Michałkowe czary na nic się zdały i piestrzenice, jak stały, tak piestrzenicami zostały. Pożegnaliśmy je i ruszyliśmy w kierunku parkingu. Po drodze wyskoczyły nam przed oczy jeszcze trzy grzybówki wiosenne. Łatwo je rozpoznać po zapachu - wonieją chlorem, zwłaszcza po uszkodzeniu owocnika.
Wyszliśmy z lasu. Teraz nadeszła pora na część towarzyską wycieczki - pojechaliśmy do naszych lipnickich gospodarzy, którzy czekali na nas z obiadem. Najedzeni chłopcy bawili się z ukochaną swoją Asią, a ja z Pawełkiem oglądaliśmy nowe "ustrojstwa" w gospodarce Januszowej i dyskutowaliśmy na tematy wszelakie. Ciężko było się zebrać do powrotu, ale jak już zaczęło się robić mroczno, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w strugach deszczu do Krakowa. Krzysia uśpiło całodzienne zmęczenie na tyle mocno, że nie był w stanie się umyć po powrocie do domu - przeniesiony z samochodu, przebrany na śpiąco w piżamkę, wylądował w łóżeczku na najbliższe 12 godzin... To chyba najlepszy dowód, że ten dzień był wyjątkowo intensywny.:)
Chrząszcz wygląda na biegacza...może fioletowego?Carabus violaceus
OdpowiedzUsuńDzięki za podpowiedź. To chyba on.:)
UsuńA do niedzieli trzeba czekać jeszcze całe trzy dni.;)
OdpowiedzUsuńTak, to z pewnością biegacz fioletowy Carabus violaceus L. Gatunek dość pospolity, czyściciel lasu ze szkodników. Zjada w zasadzie wszystko co się rusza, a jak się już nie rusza to też nie pogardzi. Od razu widać, że góral, bo ma fioletową obwódkę wokół pokryw. Te nizinne maja odcień niebieski. Trochę na niego za wcześnie. Nie radzę brać do ręki, bo poczęstuje cuchnącą wydzieliną, poza tym nie wiadomo czym się przed chwilą delektował. Pozdrawiam, Inka
OdpowiedzUsuńDziękuję za obszerne informacje! Na rękach nie był - został tylko delikatnie pogłaskany.:)
UsuńChyba za wcześnie się obudził, bo był mało kontaktowy.:)
No na pewno za wcześnie. Gdyby to spotkanie nastąpiło w lipcu, to ciężko by było go "dogonić", a tym bardziej "pogłaskać", ponieważ biegacz ten jest niezwykle ruchliwy. Przypomina trochę psa, bo biega szybko w różnych kierunkach szukając papu. Kieruje się węchem, więc skojarzenie z psem jest zasadne. :-) Inka
UsuńNo tak - nazwa biegacz też sporo wyjaśnia. To zapewne dlatego nie przypominam sobie, żeby mi wpadł kiedyś w oko.
UsuńPozdrawiam serdecznie!
No fakt.:)
OdpowiedzUsuń