Tereny wokół szkoły Michałka i Krzysia są mi znane sprzed lat, a właściwie lepiej byłoby powiedzieć - znałam je dawno, dawno temu, kiedy w pobliżu była stajnia, w której jeździłam konno, pracowałam i miałam mojego pierwszego konia - Okę. Nie było wówczas obwodnicy, domów, dróg, a na wielkich łąkach wypasały się od wiosny do jesieni stada owiec przywożonych z gór. Tu była najbliższa Krakowa bacówka. Teren szpitala otoczonego starym pakiem, był ogrodzony, a po okolicznych łąkach można było galopować nie zatrzymując się na żadnej drodze czy ogrodzeniu.
Korzystając z wiosennej aury, tuż po lekcjach, poszliśmy z chłopcami pozwiedzać okolicę. W starym parku byliśmy raz jesienią, ale wtedy szybko zapadał zmrok i nie było czasu na dłuższą penetrację.
Poszliśmy najpierw polną drogą, która teoretycznie powinna biec wzdłuż szpitalnego ogrodzenia i dochodzić do drogi łączącej Kraków ze Skawiną. Zaraz na początku w oczy chłopców rzuciły się obudzone z zimowego snu ślimaki winniczki. Od razu przypomnieli sobie, jak rok temu prowadzili w stajni hodowlę ślimaków i chcieli zająć się tym samym podczas spaceru. Wyperswadowałam im ten genialny pomysł, bo mieliśmy przecież pochodzić, a nie organizować stacjonarną zabawę.
Niemniej, od spotkania z pierwszym ślimakiem, nasz spacer przebiegał w tempie ślimaczym, bo Michaś z Krzychem postanowili uratować wszystkie mięczaki, jakie wypełzły na drogę. Szli więc powolutku i patrzyli uważnie pod nogi, a każdego dostrzeżonego ślimaka brali do rąk, skrupulatnie oglądali oceniając jego wielkość, wagę i ubarwienie, a następnie odkładali w pewnej odległości od drogi. Miałam nawet przez moment zamiar zasugerować im, że taką odległość "uratowany" ślimak szybko pokona z powrotem i znowu znajdzie się na drodze. Zanim jednak wypowiedziałam, co pomyślała głowa, ugryzłam się w język - jakby zaczęli wynosić ślimaki znacznie dalej, nasz spacer uległby dalszemu spowolnieniu.
Idąc ciągle delikatnie pod górkę spotkaliśmy następne stworki. Akurat na chwilę wyszło słoneczko, które dotychczas chowało się za chmurami i oświetliło żabie modelki i modeli zmierzających do pobliskiego bajorka.
Widok małej żabki jadącej na dużej żabce nie jest chłopcom obcy, bo obserwowali żabie gody już wielokrotnie. Z radością stwierdzili zatem, że niedługo będzie skrzek i kijanki. Dłuższego zainteresowania żabami tym razem nie było, bo obydwaj byli dalej mocno przejęci swoją misją polegającą na przenoszeniu ślimaków z drogi na trawę obok tejże drogi.:)
Doszliśmy do miejsca, gdzie kiedyś zaczynało się ogrodzenie szpitalnego parku. Jedynym śladem po nim była rozsypująca się podmurówka; stalowe kraty, z których było zrobione ogrodzenie pewnie już dawno zostały sprzedane na złom... Nic nie broniło wstępu do parku. Zanim jednak tam weszliśmy, wstąpiłam na wzgórek i spojrzałam "na pole", gdzie zamiast łąk zielonych, setki domów wyrosły murowanych. Z dawnych terenów zostało tylko wspomnienie. Piękne wspomnienie.
Weszliśmy do parku. Minęliśmy trzy zdewastowane budynki, w których drzwi i okna zostały zabite dechami, chyba po to, żeby nie kusić do wejścia. Namawiałam chłopców do wypatrywania grzybów, ale ich wzrok wyostrzony był tym razem wyłącznie na ślimaki, których i tutaj było pod dostatkiem.
Ja tez nie wypatrzyłam żadnych grzybków, ale wszyscy zwróciliśmy uwagę na fiołki albinosy, które rosły pomiędzy swoimi fioletowymi pobratymcami.
Uwagę Krzysia zwrócił malutki kasztanowiec, który zagnieździł się w zmurszałym pniu swojego rodzica. Michaś i Krzyś bezbłędnie oznaczyli gatunek drzewa po pierwszym spojrzeniu na listki - nauka nie poszła w las, tylko do parku.:)
Poszwendaliśmy się po parku i kiedy rzuciłam hasło do powrotu, chłopcy wybrali trasę trochę po ścieżce, trochę na przełaj przez łąki. Wracaliśmy do samochodu porzuconego na szkolnym parkingu, a drogę wciąż zastępowały nam winniczki szukające świeżego, zielonego żeru.
A mi to jednak wygląda na ropuchę szarą (Bufo bufo), a nie żabę. Taaa przenoszenie ślimaków z drogi do przedszkola i potem szkoły przedłużało tę drogę o około pół godziny. :-) Pozdrawiam, Inka
OdpowiedzUsuńTa "duża" żabka wyglądała mi na ropuszkę, ale pasażer wydawał się bardziej "żabowaty"; pewnie przez wielkość.:) Wśród wędrowców były przynajmniej ze trzy gatunki.:)
UsuńDzięki za oznaczenie. Pozdrawiam.:)