Wreszcie mieliśmy wystarczająco mokrą sobotę, aby młodsza menażeria mogła zrealizować swój niegdysiejszy plan i założyć konkretną hodowlę ślimaków. Dwa tygodnie wcześniej, kiedy dzieci nastawiły się, na zakładanie ślimaczej fermy, mięczaki pochowały się skutecznie przed słonecznymi promieniami. Dzisiaj było ich pod dostatkiem na każdym kroku. Wręcz trzeba było uważać, żeby ich nie zmiażdżyć podczas spaceru.
Siły Michałkowo-Krzychowe zostały wzmocnione przez Natalkę, którą chłopcy obarczyli odpowiedzialnością za transportowanie i dopilnowanie pozyskanych ślimaków. Poszliśmy na spacer, którego celem było zdobycie jak największej ilości ślimaczków, mających dać początek planowanej hodowli. Wiadomo, że przyjemniej się maszeruje na własnych łapach, kiedy ma się wyznaczony jakiś cel.:)
Dzieci ubolewały, że wzięły tylko jeden mały kontener ślimakowo-transportowy, zamiast kilku, które dzisiaj udałoby się bez trudu zapełnić. Wiaderko szybko się zapełniło i zaczęło coraz bardziej ciążyć Natalce, która jednak nie marudziła i nie protestowała, kiedy chłopcy dokładali jej kolejnych pasażerów wraz z prowiantem.
Niewdzięczne ślimaki nie doceniły jazdy w pierwszej klasie i już w czasie transportu zaczęły podejmować pierwsze nieśmiałe próby ucieczki. Na szczęście opiekunowie byli czujni i zdołali zahamować ślimaczy pęd do wolności.
Biedne ślimaki obawiały się chyba, że są zbierane w celach konsumpcyjnych (znaczy się, że chcemy je zjeść) i dlatego nie chciały zamieszkać w nowym domku, który miał powstać według projektu Michałka.
Tymczasem dzieci dbały nie tylko o zabezpieczenie transportu, ale również o wyżywienie dla swoich podopiecznych - zbierały ulubioną ślimaczą zieleninę i grzybki, które rosły na łące. Dla nas nie przedstawiały żadnej wartości kulinarnej, ale dla ślimaków były rarytasem na miarę ośmiorniczek.:)
Dom dla ślimaków miał powstać we wnętrzu piaskowej góry, która wyrosła na ujeżdżalni. Nie zgodziłam się jednak na to, bo w przypadku katastrofy budowlanej (a ta była bardzo prawdopodobna), lokatorzy piaskowego pałacu byliby skazani na zagładę. W efekcie mojej gadki dotyczącej przyszłego bezpieczeństwa ślimaczej hodowli, powstał dom w pełni ekologiczny - czysty i zielony, z całodobową opieką. Lokatorzy zostali skrupulatnie przeliczeni i zapisani w księdze inwentarzowej, co jest koniecznością przy prowadzeniu profesjonalnej hodowli.
Żeby ślimakom się nie nudziło, dzieci uruchomiły produkcję ślimaczych zabawek - plastelinowe piłki barwione pyłem z kolorowej kredy miały stać się hitem wśród przyszłych użytkowników, ale jakoś nie wzbudziły specjalnego zainteresowania. Ponieważ ślimaki nie miały najmniejszego zamiaru grać tymi pięknymi piłkami, padł plan wybudowania dla nich placu zabaw i wesołego miasteczka. A projekt był niemal na ukończeniu...
Ślimaki nadal okazywały swoją niewdzięczność - zamiast korzystać z luksusowego apartamentu, wybrały wolność i rozpoczęły masową ucieczkę w stronę krzaków. Miały jednak pecha, bo akurat dojechała kolejna zmiana wypoczętych opiekunów, którzy wyłapali wszystkich uciekinierów. Stan faktyczny zgodził się z zapisanym, więc hodowla mogła prosperować dalej pod nadzorem nowej obstawy.
Tymczasem zmiana przedpołudniowa oddała się relaksowi na piaskowych górach, które stwarzały możliwości do wielu dokonań architektonicznych i geologicznych. Powstawały zatem rozliczne podpiaskowe korytarze, zamki i wulkany. Kiedy jeszcze do zabawy wkroczyła znaleziona bryła gliny, było jeszcze ciekawiej. Zabawa gliną, to jest to, co brudaski lubią bardzo...
W piasku z gliną dzieci opanierowały się bardzo dokładnie. Krzyś dodatkowo (przy pomocy koleżanek) doprawił sobie wampirze pazurzyska i mógł spokojnie straszyć wieczorową porą.
No cóż... Dzieci szczęśliwe, to dzieci brudne... Podobnie jak konie - Latona, po spacerku ze mną wykonała czynność najistotniejszą - nałożyła właściwą maseczkę, dzięki której upodobniła się do reszty stada.:)
swoją drogą o obiedzie też mogliście pomyśleć - ślimaki z grilla, ślimaki zapiekane, zupa ze ślimaków, ślimaki w panierce...
OdpowiedzUsuńBył taki plan, ale nasz nadworny kucharz uświadomił nam ile czasu trzeba poświecić na oprawianie tych biednych stworzeń, że zgodnie stwierdziliśmy, że znacznie łatwiej kupić parę bułeczek, serek i kawałek kiełbasy w sklepie. Obiad z grilla był co prawda kosztowniejszy od darmowych ślimaków, ale szybszy i wszystkim smakował.:)
UsuńIdealne,ale winniczki są chronnione
OdpowiedzUsuń