Tego dnia Miłosz, w ramach innych niż las rozrywek, pojechał z dziadkiem na targ. Spotkało się to z wielkim niezadowoleniem Krzysia, który ze łzami w oczach prosił, żebym przekonała Zibiego do oddania nam Miłosza. Jak się już Krzychu rozżalił o to jedno wyjście bez kolegi, z którym świetnie się dogadują, już tylko mały kroczek był do rozpaczy, że Miłosz niedługo pojedzie do domu. Natychmiast w małej główce zrodził się wielki PLAN, żeby Miłosz został z nami do końca wakacji. Trudno pięcio i pół latkowi wytłumaczyć, że to się nie uda...
Kiedy wyruszyliśmy na kucykowych grzbietach do granicznego lasu, Krzychowy smuteczek szybko się rozwiał. Okoliczności pogodowe były bardzo dynamiczne - wiało, padało, świeciło słońce. I tak na zmianę przez cały spacer - kilkakrotnie trzeba było się rozbierać i ubierać w warstwowo założone ubrania.
Zmienna pogoda nie przeszkodziła nam w poszukiwaniach grzybków, którymi zapełniliśmy ponad pół koszyka. Dopiero po zrzuceniu fotek złapałam się na tym, że nie uwieczniłam żadnych pozyskowych egzemplarzy ani nawet całości zbioru. Zamiast tego, na karcie zapisało się kilka ciekawostek.
Po pierwsze - jajo muchomorkowe, wykopane przypadkiem przez kopytko Żółtego. Gdyby nie ten przypadek, pewnie nie wyjmowałabym z podłoża tak niedojrzałego owocnika, bo staram się nie niszczyć bez potrzeby żadnych grzybków. Ale sama okazja nam wpadła przed oczy, więc pokazałam chłopakom jak rozwija się owocnik muchomora. Wcześniej mieli okazję oglądać jaja sromotnika smrodliwego, więc zaczęli oględziny od obwąchania "wykopanego koniem" niemowlaka. Stwierdzili, ze wcale nie śmierdzi.
Po dokładnym obejrzeniu owocnika "od zewnętrza", przekroiliśmy jajeczko, aby obejrzeć wykształcający się owocnik. Wszystko wskazuje na to, że oglądany przez nas egzemplarz to muchomor mglejarka - w pobliżu rosły dojrzałe owocniki.
Chwilę później Michaś wykrzyknął: "Mama! Patrz jaki ogromny gwiazdosz!" Podążyłam za Michasiowym wzrokiem i zobaczyłam całkiem nowy gatunek grzybowy - gwiazdosza mglejarkowatego.;) Michałek aż zsiadł z konia, żeby się upewnić, że to naprawdę rozwijający się muchomor mglejarka, a nie gwiazdosz.
Młode muchomory mglejarki czasem rozwijają się w taki sposób, ale faktem jest, że tak symetrycznie popękanej osłony chyba jeszcze nie widzieliśmy.
Leśne ścieżki zarosły gromadami uroczych muchomorków twardawych - miejscami trudno było przejść, żeby nie nadepnąć żadnego.
Trafiły nam się również pierwsze w tym roku muchomory złotawe. To dość rzadki gatunek, ale na Orawie występuje stosunkowo często. Muchomor złotawy jest z budowy nieco podobny do mglejarek, ale jego owocniki są zazwyczaj masywniejsze. Nie ma też widocznej pochwy u podstawy trzonu.
Michałek i Krzyś wypatrują muchomorów królewskich - nazywają je królami lasu, liczą i przekomarzają się, który dostrzegł więcej członków królewskiego rodu.:)
Dzięki obecności rozmaitych gatunków muchomorów, chłopcy opanowali świetnie rozpoznawanie ich - potrafią bezbłędnie oznaczyć kilka gatunków z rodziny muchomorowatych.
Zatrzymaliśmy się na popas w pobliżu poziomkowego zagajnika - koniki zajęły się skubaniem trawy, chłopcy zbieraniem owoców, a ja szukaniem koźlarzy, które powinny w tamtym miejscu być, ale ich nie było.
W pewnym momencie Krzyś głośnym szeptem powiedział - "Sarenka! Malutka sarenka!" Chyba intuicyjnie nie udarł się na całe gardło. Ruszyłam w jego stronę, bo pomyslałam, że trafił na martwe zwierzę i chciałam go powstrzymać przed palpacyjnym badaniem znaleziska.
Podeszłam. Krzyś wyszeptał - "Ona żyje. Oddycha!" Podszedł również Michaś. Zaczęło się oglądanie tego najcudniejszego w tym dniu znaleziska. Chłopcy przyglądali się, a ręce ich świerzbiły, żeby pogłaskać maleństwo. Kiedy im jednak wyjaśniłam, że po dotknięciu sarniątko będzie miało zapach, który może naprowadzić na nie drapieżnika albo mama je porzuci, ze zrozumieniem ograniczyli się do oglądania malucha z odległości.
Zrobiłam kilka fotek z wykorzystaniem zooma i opuściliśmy poziomkową polankę, aby nie zakłócać dłużej spokoju maleńkiej sarenki. Mam nadzieję, że nasze spotkanie z nią nie wpłynie w żaden sposób na jej przyszły los.
W drodze powrotnej opowiadałam chłopcom o życiu i zwyczajach nie tylko sarenek, ale również innych leśnych zwierząt. A mała sarenka stała się tematem numer jeden na całe popołudnie.:)
Super relacja jak zawsze.
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam.:)
Usuńzawsze podziwiam Twoją argumentację do chłopców
OdpowiedzUsuńMuszę mieć jakieś sposoby, żeby postępowali tak jak powinni.:)
Usuń:)
OdpowiedzUsuńUrocze spotkanko. Nigdy nie miałam okazji zobaczyć na żywo tak młodej, dzikiej sarny. Ale Wam sie gratka trafiła :)
OdpowiedzUsuńB_M
To prawda, takie śliczności nie trafiają się każdego dnia. Ja też po raz pierwszy w życiu widziałam takiego maluszka w naturze. Dzisiaj podjechałam w to miejsce na koniu - sarenki już nie było; mama musiała ją zabrać w inne miejsce.:)
Usuńniesamowite spotkanie , foty super . ucałuj wszystkich
OdpowiedzUsuńDzięki! Dla Ciebie i Natalki buziaki lipnickie.:)
UsuńJaka piękna przygoda!
OdpowiedzUsuńI pewnie już się więcej nie powtórzy takie spotkanie.
Usuń