Odkąd w życiu towarzyszy mi moja najmłodsza menażeria - Michałek i Krzyś, każdy samotny wyjazd do lasu jest wielkim świętem. Pamiętam jeszcze czasy, kiedy niejednokrotnie "wyciągałam" kogoś na grzyby, aby mieć towarzystwo, a teraz tęsknię za samotnością wśród drzew, śpierwających ptaków i grzybków.
Kiedy Pawełek dojechał na weekend, chłopcy mieli dzień lenia z długim spaniem i wylegiwaniem się w łóżkach, a ja wydarłam na wyprawę na tyle wcześnie, żeby nowy dzień powitać w lesie. Mijał mnie sznur samochodów jadących w stronę Babiej - to grzybiarze i handlarze grzybami podążali na borowikowy szlak. Ja jechałam w przeciwną stronę - do mojego kurkowego lasu w Orawce. Po całym tygodniu zbierania głównie prawdziwków, chciałam nakosić moich ulubionych pieprzników. Wzięłam sobie największy koszyk z mojej balkonowej "wystawki" na grzyby wszelakie i najnowszy koszyk ze specjalnym przeznaczeniem na leśne żółcioszki.
W lesie panował jeszcze półmrok. Było rześko i przyjemnie. Dopiero kiedy słońce wzbiło się na wysokości i zaczęło grzać, upał uczynił się niemały i musiałam kamizelkę wpakować do plecaka.
W pierwszej części lasu kurki rosły jedynie pojedynczo lub po kilka sztuk w jednym miejscu. W ściółce królowały borowiki ceglastopore,
borowiki żółtopore (dawniej grubotrzonowe),
i szlachetne.
Było też dużo przepięknych podgrzybków brunatnych. Niestety, wzięłam spośród nich zaledwie trzy, bo wszystkie pozostałe były tak nafaszerowane robalami, że prawie wyskakiwały mi z rąk. Płakać się normalnie chciało, kiedy piękne, młode, jędrne na wygląd grzybki okazywały się niezdatne do zabrania.
Pod brzózkami wyrosły dwa malutkie koźlarze pomarańczowożółte. Kiedy do nich dotarłam, zrobiło się już naprawdę upalnie i moje plecy ubrane w plecak, zaczęły się rozpływać. W gumowcach też było coraz cieplej... A przede mną był jeszcze kawał lasu z wieloma grzybowymi miejscówkami.
Miejscami wyrosły gromady płachetek kołpakowatych. Nie zbieram tego gatunku, ponieważ mi nie smakuje. Wiem, że jest wielu grzybiarzy uwielbiających te grzyby (zwane w niektórych rejonach turkami), ale mnie jakoś zupełnie nie podchodzą pod żadną postacią.
Dotarłam wreszcie do porządnych miejscówek kurkowych, na których grzybki rosły gromadnie - owocniki były dobrze wyrośnięte, świeżutkie i przecudnie złociły się w promieniach słońca. Zeszło mi sporo czasu na przedzieraniu się przez młodniki i pozyskiwaniu kolejnych gromadek. Kiedy wydostałam się na drogę, byłam caluteńka obsypana i obklejona świerkowymi igiełkami, które rewelacyjnie przyklejają się do spoconej skóry.
Mojej uwadze (nieco przyćmionej wysoką temperaturą) nie umknęły grzybowe ciekawostki. W kilku miejscach wyrosły pierwsze tegoroczne sarniaki dachówkowate.
Na znanym stanowisku pojawił się rzadko występujący grzybek - kolcownica świerkowa (znana też pod nazwą kolcownica fioletowawa).
Wyrosły też młodziutkie twardówki anyzkowe, które przygrzane słońcem, pachniały na odległość.
Do samochodu wracałam przez łąki, patrząc na Babią, po której stokach buszowały w tym dniu setki grzybiarzy. Grzało okrutnie i koszyki z każdym krokiem robiły się cięższe i cięższe... Udało mi się dotrzeć do parkingu i dojechać do domu.
Czekała na mnie wygłodzona menażeria - wszak już była pora obiadowa! Zanim zabrałam się za obróbkę grzybów, musiałam nakarmić piszczące z niedostatku brzuszki. Dobrze, że Pawełek zajął się myciem kurek, bo mogłam w tym czasie wykąpać koniska, którym też było bardzo gorąco. Może za tydzień też mi się uda wyruszyć na samotną wyprawę grzybową?
Dzielna samotna raz na jakiś czas sprawozdawczyni z babiogórskiego lasu
OdpowiedzUsuńCzuję się przeszkolona :)
OdpowiedzUsuńJuż niedługo czas na sprawdzian w terenie.:)
UsuńPrzyjeżdżajcie! Znowu pada - kolejne pokolenie szykuje się do wzrostu.:)
OdpowiedzUsuń