W lasach orawskich się zaroiło od grzybiarzy - ruszyli z koszykami, wiadrami, reklamówkami... Nikt nie wychodzi bez pozysku. Po stokach Babiej buszują nie tylko amatorzy, ale i handlarze pozyskujący duże ilości dóbr leśnych na sprzedaż. Niestety, obfitość jadalnych grzybów, głównie borowików szlachetnych, ma sporo skutków ubocznych - duży ruch, hałas i nawoływania w lesie, sporo nowych śmieci (ach, te ciężkie puste butelki i puszki!) oraz zdewastowane grzyby, które nie trafiły do koszyków. Nadszedł czas, kiedy unikamy popularnych grzybiarskich szlaków, aby nie uczestniczyć w tej masówce. Widok skopanych, podeptanych i zmasakrowanych owocników wszystkich gatunków, które nie są szlachetniakami z roku na rok działa na mnie bardziej przygnębiająco. A przecież tak niewiele potrzeba! Michałek i Krzyś nauczyli się, ze nawet kiedy nie rozpoznają jakiegoś gatunku, nie zrywają, tylko wołają w celu identyfikacji; naturalne jest dla nich, że niczego się w lesie bez potrzeby nie niszczy. I nie mogą pojąć dlaczego inni nie potrafią uszanować tego, co natura oferuje odwiedzającym jej leśne królestwo.
W efekcie obecności tłumów w najobfitszych lasach, chadzamy do tych mniej popularnych, gdzie pozyski co prawda mniejsze, ale mamy ciszę, spokój i możliwość oglądania grzybów, które nie straciły kontaktu z podłożem w wyniku kopania.
Pojechaliśmy do Zubrzycy. Kiedy zrzuciłam na komputer zrobione fotki, stwierdziłam, że zabrakło na nich tych grzybków, których było najwięcej - prawdziwków. Chyba za bardzo się już opatrzyły i skoro nie trafił się żaden wyjątkowo przecudnej urody, to nie ma z nimi zdjęć. Nawet pozyskowej zbiorówki im nie cyknęłam z pośpiechu... Bo po powrocie z lasu trzeba całą menażerię nakarmić, grzybki obrobić, koniskami się zająć... Za to uwieczniłam te gatunki, które znacznie rzadziej można spotkać.
Po zaparkowaniu samochodu pognaliśmy na znane stanowisko rzadkiego, chronionego grzybka - płomykowca galaretowatego. Pojawiło się kilkanaście owocników! Bardzo, ale to bardzo mnie ucieszyły, bo w ubiegłym roku wyrósł raptem jeden rachityczny, mocno obsuszony egzemplarz. Chłopcy wyszukiwali kolejne grzybki, a ja fociłam. Płomykowce są podobno bardzo smaczne w marynacie; tak mówią znajomi Słowacy. Ja nie próbowałam, bo żal mi było zrywać je nawet w celach konsumpcyjno - naukowych. Znam zaledwie dwa stanowiska tego gatunku i nigdy nie wyrosło ich tam tyle, żeby nie było szkoda wziąć kilku na spróbowanie.
Zakończyliśmy sesję i ruszyliśmy w las. Napełniając koszyki borowikami, podziwialiśmy wyrośnięte już siatkolisty maczugowate (siatkoblaszki maczugowate). Niestety, również tutaj dotarli niszczyciele i wiele siatkolistowych autostrad było wydeptanych. Grzybki te wyrosły w tym roku w ilościach strasznych - można je spotkać w każdym lesie - rosną w czarcich kręgach i w kilkudziesięciometrowych ciągach. Są ich setki tysięcy. Taka obfitość siatkolistów była dwa lata temu, kiedy dużo padało i ściółka była domoczona tak jak obecnie.
Coraz więcej jest również kolczakówek piekących (kolczakówek kroplistych), które dzięki wilgotnej aurze są mocno "kropelkowe".
Z jadalniaków, oprócz najpopularniejszych obecnie borowików szlachetnych, wyrastają miejscami rodzinki koźlarzy czerwonych. Krzychu odkrył rodzinkę składającą się z 13 owocników. Do blisko siebie rosnącej piątki "przyprowadzał w odwiedziny" kozaczki rosnące nieco dalej.:)
Trafiają się też pojedyncze podgrzybki brunatne, ale żaden z nich nie nadaje się do zabrania, bo są bardzo dokładnie nafaszerowane robalami.
W większych ilościach pojawiły się także muchomory czerwone, zachwycające jak zawsze.:)
Po obfitych kilkudniowych deszczach goryczaki żółciowe przybrały fantastyczne kształty - wyglądają jak kwiaty albo stwory nie z tej ziemi. Nie mogliśmy się na nie napatrzeć.:)
jak przyjadę w sierpniu to zacznie się susza :(
OdpowiedzUsuńTo nie będziecie musieli grzybów zbierać.;)
Usuń