Niedzielny wieczór, siedzimy sobie w bacówce przy grillu, Pawełek pilnuje ognia i piekących się kiełbasek, oscypków, chrupiących kromek. Dzieciarnia goni po podwórku wytracając energię pozyskaną z jedzenia. Cisza, spokój... To taki ostatni moment dnia, kiedy już nic nie powinno się wydarzyć, kury sadowią się na grzędach w kurniku, a zmordowane towarzystwo zaczyna marzyć o nadchodzącej nocy wypełnionej snem i odpoczynkiem.
Nagle, Feliks koszący boisko do siatkówki, zadarł ogon w górę, nastawił uszy i niuchając powietrze szeroko otwartymi chrapami pokłusował w kierunku ogrodzenia końskiego padoku. Wszyscy podążyliśmy wzrokiem za zaintrygowanym kucuniem.
Na pastwisku stała sarenka! Skubała sobie trawę i rozglądała się z ciekawością dookoła.
Pognałam po aparat, capnęłam po drodze kromkę chleba i poszłam z poczęstunkiem do niespodziewanego gościa. Sarenka obwąchała chlebek, ale nie połakomiła się na kromkę; wolała skubać źdźbełka trawy.
Cała banda dzieciaków przyglądała się zwierzakowi zachęcając do podejścia bliżej. Sarenka jednak trzymała się od ludzi w kilkumetrowej odległości.
Nie miała problemów z pokonywaniem ogrodzenia padoków i chodziła sobie po okolicy pasąc się i oglądając nas tak samo, jak my oglądaliśmy ją.
Jak się dowiedziałam, sarenkę wychował jeden z lipnickich gospodarzy. Najprawdopodobniej znalazł takie maleństwo, jakie i my spotkaliśmy niedawno, myślał, że zostało porzucone i zabrał do domu. Sarenka ma na imię Sara i obecnie mieszka w lesie, ale nie boi się ludzi i jak widzicie, przychodzi na podwórka. Obawiam się, że skończy w czyimś garnku... Bez problemu dałoby się ją złapać.
I jeszcze kilka ujęć z Sarą w roli głównej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz