Po szaro - burym i deszczowym tygodniu, weekend nastał cieplejszy i słoneczny. Nieczęsto się to zdarza - zazwyczaj bestia pogoda robi całkiem na odwrót, ale najwidoczniej tym razem pomyliła sie w obliczeniach i sobota była piękna, a niedziela cudna, chociaż mroźna o poranku. Mieliśmy jechać do podkrakowskiego Lasu Bronaczowa - nie byliśmy tam od wiosny, więc najwyższa pora była, aby sprawdzić, co się tam dzieje.
Za oknem unosiła się lekka mgiełka, przez którą coraz śmielej przepychały się promienie słoneczne. Pospieszałam chłopaków do wyjścia, żeby zdążyć chociaż na końcówkę mgieł do lasu. Chciałam powtórki sesji z ubiegłego roku, kiedy mgła i słońce stworzyły niesamowite widoki. Zabrałam jeden koszyk (czemu Pawełek niezmiernie się dziwił mając w pamięci ubiegły tydzień). Nie liczyłam na obfite zbiory, bardziej na ładne widoki.
Kiedy dojechaliśmy do lasu, mgła była już tylko wspomnieniem - o uroczych zdjęciach z jej wykorzystaniem mogliśmy zapomnieć. Ponadto, przed szlabanem stało już kilka samochodów, a tuż przed nami zaparkował kolejny - patrzyłam na ten samochód, manewrując tak, aby ustawić się przodem do wyjazdu. Pamiętacie takie odpustowe zabawki - pudełko, z którego po naciśnięciu wyskakiwał pajacyk? Miałam taki obrazek przed sobą - samochód ledwie stanął, a wyskoczyło z niego czworo "wiaderkowców" (cztery osoby z plastikowymi wiadrami w rękach) i popędzili do lasu. Normalnie, akcja komandosów... Krzychu zajęczał, że nam wszystko pozbierają, a ja, matka niedobra, jeszcze mu buty kazałam zmienić na gumowce, zamiast pozwolić gnać za konkurencją.;)
Wreszcie i my ruszyliśmy w las rozświetlony słonecznymi promieniami, ale zimny - nocny przymrozek jeszcze trzymał między drzewami.
Kiedy tylko wkroczyliśmy na grzybowe miejscówki, w oczy rzuciły mi się zmasakrowane grzyby wszelakie (wyrwane, skopane, zdeptane) i kilkanaście pniaków, z których jakiś grzybiarz (grzybiarze?) pozyskali dorodne maślanki ceglaste. Widać było doskonale, ze to właśnie ten gatunek, bo w kilku miejscach, spomiędzy obciętych trzonów zaczęły wyrastać młode owocniki maślanek właśnie.
Tylko nielicznym maślankom z tej części lasu udało się przetrwać grzybobranie, którego stały się celem. Ktoś, kto je pracowicie wycinał, myślał zapewne, ze pozyskuje opieńki... Dobrze, że maslanki są gorzkie raczej trudne do przełknięcia, więc najprawdopodobniej wylądowały w śmietniku.
Poszliśmy dalej - na miejscówce obok starego paśnika można spotkać wiele ciekawych grzybków i pierwsze wiosenne borowiki ceglastopore. Tym razem pierwsze, co rzuciło nam się w oczy, to nasi znajomi "wiaderkowcy", biegli z kierunku, w którym my się powoli przemieszczaliśmy, a kierowali się w stronę parkingu. Najwyraźniej sprawdzili znane miejscówki, stwierdzili, że nic nie ma i trzeba wracać, bo po co łazić po bezgrzybowym lesie? Takie widoki, nie poparte pełnym koszem, najwidoczniej nie do każdego przemawiają.
A na miejscówce ceglasiowej dumnie prężył się sromotnik smrodliwy. Michaś oglądał go z każdej strony, wąchał i żądał wyjaśnień, dlaczego muchomory wylęgają się z jajek. Dyskutując na ten temat penetrowaliśmy oczywiście okolicę.
Okazało się, że w pobliżu było sporo wygrzebanych przez wcześniejszych poszukiwaczy jaj sromotników smrodliwych. Pewnie myśleli, że to prawusy wypychają łebki ze ściółki. Niektóra jaja zostały porzucone w całości, inne zdewastowane. Michałkowi żal się zrobiło grzybków, które "umarły". Dwa z nich wzięłam do koszyka - leżą sobie na balkonie i czekamy, czy uda się im "wystrzelić" dorosłe owocniki. Wiemy, że takie jaja sromotników smrodliwych są jadalne, ale ich smak zdecydowanie nam nie spasował. Nie wszystko trzeba koniecznie zjadać tylko dlatego, że jest jadalne.
Ten okaz uniknął wyrwania - bardzo dorodne jajo czekało na moment wyklucia. Przez skórkę doskonale było widać szykujący się do startu dorosły owocnik. Został na swoim miejscu; może nikt go już nie zniszczy, skoro dobrze widać, co to jest.
Obok śmierdzieli czekały na nas młodziutkie podgrzybki brunatne. Pierwszego dorwał Michałek, co niezwykle wzburzyło Krzysia. Na szczęście nieopodal i na niego czekał grzybek, dzięki czemu wojna między chłopcami została zażegnana przed konkretnym wybuchem.;)
Przeszliśmy kawałek dalej, ciągle podziwiając cudne jesienne kolory rozświetlone solidnie przygrzewającym słoneczkiem.
Pod stertą zwalonych gałęzi ukryły się drobne pieprzniki trąbkowe. Ponieważ grzybów było niewiele, zabrałam je, nie przejmując się zbytnio ich mizernymi gabarytami. Spodziewałam się, że będzie ich więcej, a tu tylko dwie niewielkie gromadki na nas czekały.
Obok Krzychu wypatrzył rodzinkę dojrzałych tęgoskórów pospolitych, któr zaczęły już pękać i sypać zarodnikami.
Wyszliśmy na główną leśną drogę, po której przemieszczało się sporo rowerów, biegaczy i piechurów. Większość z nich z ciekawością zerkała do naszego koszyka, w którym było "prawie nic".
Odbiliśmy w boczną ścieżkę, aby oddać się dalszym poszukiwaniom. Tutaj nie było nikogo, kto patrzyłby z zainteresowaniem na nasze mało niedzielne, grzybowe stroje.
Krzyś wędrował z Pawełkiem najłatwiejszą drogą, a my z Michałkiem buszowaliśmy obok, rozmawiając tym razem na temat różnych gatunków drzew. Michaś uwielbia przytulać się do drzew, czasem głaska ich pnie, a czasem tylko patrzy z podziwem na ich wielkość. W tym momencie całkowicie skupił się na drzewach i nie zauważył kępki dorodnych łuszczaków zmiennych.
Moim oczom nie umknęły i szybciutko znalazły sobie wygodne miejsce w koszyku.
Znowu spojrzenie na złociste drzewa.
A pod nimi rodzinka gąsówek fioletowawych. Kolejne grzybki zasiedliły koszyk.
Patrząc na piękno jesiennego lasu, dotarliśmy do kolejnej większej drogi. Na jej skraju stała obsypana dojrzałymi owocami trzmielina.
Przy drodze nie zabrakło oczywiście składowiska wyciętych drzew. To żadnego lasu nie omija.
Zanim dotarliśmy do kolejnej wąskiej ścieżynki prowadzącej do następnych grzybowisk, wypatrzyliśmy piękne grzybki na poboczach duktu. Czernidłaki błyszczące wyrosły wprost na kamieniach.
A ich kołpakowaci krewniacy rozpłynęli się już czarną mazią zarodnikową.
Trafił się też rarytasik - wielki owocnik piestrzycy kędzierzawej. Niestety, ślimaki zdążyły zjeść większą część głóki tego owocnika, ale trzon "miał moc". Nigdy wcześniej nie widziałam owocnika tego gatunku z tak potężnym trzonem.
Wkroczyliśmy na ostatni odcinek grzybowego szlaku. Zobaczyłam w odległości kilkunastu metrów "coś" i powiedziałam chłopakom, że idę sprawdzić co to jest. Krzyś rzucił się biegiem w stronę, w którą ja ruszyłam spokojnie. Widziałam już teraz, że to "coś", to czubajka. Udarłam się do Krzycha, żeby nie zrywał, bo zdjęcie, na co usłyszałam tylko:"Moja!!!!"
I kiedy Krzyś już był prawie u celu, jakiś podstępny korzeń wtargnął mu na drogę, w wyniku czego Krzyś zaczął koziołkować po ściółce. Chwilę to trwało, więc zdążyłam go złapać w locie. Zdążyłam też sfocić czubajkę czerwieniejącą, a Krzychu ją pozyskał.
W pobliżu były jeszcze cztery małe owocniki, które tez zabraliśmy.
Z poranka zrobiło się południe, a wraz z nim temperatura wzrosła na tyle, że kurtki Michałka i Krzysia umieściłam w plecaku. Liście na drzewach złociły się cudnie.
Trzeba było kierować się w stronę samochodu, bo menażeria już zaczynała narzekać na burczenie w brzuchach. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy trójgatunkowym pniaku, który na swoje siedlisko wybrały maślanki - wiązkowa i ceglasta oraz jadalne łuszczaki zmienne. Kilka młodszych owocników dołożyłam do koszyka.
Drugi przystanek wypadł przy wielkiej kałuży, którą Michaś, mimo pustego brzuszka, chciał kanalizować.
Na skraju lasu pożegnały nas dwa mleczaje chrząstki i cztery pieczarki - ostatnie grzyby, jakie włożyliśmy w tym dniu do koszyka.
Zbiory wyglądały biednie zarówno w koszyku, jak i na kuchennym blacie, ale po dodaniu "dużo cebuli", wyszło na tyle dużo sosiku, że dla naszej czwórki na kolację starczyło.:)
Mizeria w koszyku ale jakie piękne drzewa skąpane w słoneczku,boskie liście,kolorowe.Ja już słoneczka nie widziałam dwa tygodnie,pada i pada,zachmurzone niebo nie przepuszcza ani promyczka,tylko spać,dzięki Dorotka za piękne zdjęcia i za słońce.Nie polubiłam tych latających ludzi w lesie,nie
OdpowiedzUsuńU nas też padało przez cały tydzień. Sobota i niedziela były za to cudne. Mam jeszcze sporo fotek z rezerwatu - na kolejny spacer.:)
UsuńCzęsto ze smutkiem spoglądam na rozdeptane "niepotrzebne " wiaderkowcom i foliowcom piękne grzyby . jak nie mają co zbierać to jest co niszczyć
OdpowiedzUsuńTo niestety częsty widok w naszych lasach. Na szerszą skalę edukacja w tym zakresie nie przynosi efektów, ale ja mam takie malutkie sukcesy na Orawie - paru miejscowych przestało rozwalać ceglasie, a niektórzy nawet zaczęli je zbierać.:) Takie małe coś, a cieszy.
UsuńWidzę, że dobrze trafiłam :) Jesteś prawdziwą znawczynią jeśli chodzi o grzyby.
OdpowiedzUsuńMam prośbę Dorotko, czy mogłabyś zajrzeć do mnie i podpowiedzieć, czy grzyb na moich zdjęciach jest boczniakiem ostrygowatym?
Zajrzałam - jak najbardziej boczniaki ostrygowate; doskonałe na kotlety. Smacznego życzę!
UsuńDziękuję serdecznie :)
Usuń