Dla Michałka i Krzysia wakacje w Lipnicy to przede wszystkim nieograniczona wolność. Spacer do lasu mają wpisany w zakres codziennych obowiązków i widzę, że są już nieco zmęczeni wypełnianiem codziennej powinności, zwłaszcza, że w lesie grzybów nie ma, poziomki i maliny się skończyły, a ostrężyny wyschły zanim zdołały dorosnąć i dojrzeć. A przecież leśny spacer wiąże się z pozyskiem czegokolwiek nadającego się do konsumpcji... Po spacerze jest jeszcze podwórko, na które można wybiec w każdej chwili. I są koledzy i koleżanki, co rok ci sami - znani, lubiani, zaprzyjaźnieni. Jest kura Magdalena, indyki, z którymi można walczyć i matka na każde prawie zawołanie, gotująca domowe obiady i ratująca z każdej opresji. Tak sobie muszę czasami kadzić, kiedy dopadają mnie wyrzuty sumienia, że mogłabym chłopcom poświecić więcej czasu. Takie wiejskie - sielskie życie jest przerywane od czasu do czasu atrakcjami szczególnymi, na przykład wizytą w parku linowym w Zubrzycy.
W Wypasionej Dolinie w Zubrzycy Górnej byliśmy pierwszy raz dwa lata temu. Chłopcy korzystali wtedy z atrakcji przeznaczonych dla najmłodszych i byli zachwyceni. Dlatego też w ubiegłym roku chcieliśmy powtórzyć taki atrakcyjny dzień. niestety, okazało się, że oprócz nas nie było innych gości i zastaliśmy bramę zamkniętą na kłódkę. Po interwencyjnym telefonie dowiedzieliśmy się, że dla dwójki dzieci to się nie opłaci otwierać całego parku lokalnej rozrywki i nie zostaniemy wpuszczeni na teren parku linowego. Moja noga już nigdy nie stanęłaby w tym miejscu, ale dzieciaki maja do tego zupełnie inne podejście, więc pojechali tam również w te wakacje, ale beze mnie; organizatorem wyprawy był Pawełek i wszystkie zdjęcie są jego dziełem.
Michał i kolega chłopaków - Eryk, dziwnym sposobem przeszli weryfikację wzrostową i załapali się na trasę, na której przejście trzeba mieć co najmniej 130 centymetrów wzrostu. Żaden z nich taki wielki nie jest, ale według pomiarów z Wypasionej Doliny, osiągnęli konieczną wysokość. Zostali szybko przeszkoleni na małej ściance wspinaczkowej i wyruszyli na trasę o małym poziomie trudności.
Krzychu, który nawet stojąc na palcach, nie sięgał do odpowiedniego poziomu wysokości, bawił się na trasie dla maluchów i z zazdrością patrzył na brata i kolegę pokonujących Trasę Bacy.
Michaś i Eryk pomykali ponad ziemią, a Krzyś patrzył i też chciał...
Trasa kończy się zjazdem na tyrolce. Kiedy Michaś zjeżdżał, a Pawełek robił ostatnie zdjęcia dokumentujące te odważne wyczyny, Krzyś już wiedział, ze pójdzie w ślady brata - Pawełek zafundował mu przejście trasy z instruktorem, a właściwie to instruktorką.
Michaś stał już bezpiecznie na twardej ziemi, a Krzychu, w pełnym skupieniu, rozpoczynał swoją przygodę na linowej trasie.
Po wstępnym szkoleniu wyruszył na linowy szlak w towarzystwie instruktorki.
Mimo pomocy i dopingu, Krzyś cały czas walczył z przerażeniem, które dopadało go na trasie.
Musiał pokonać strach, żeby dorównać bratu. To było ważniejsze od całej reszty.
Na każdym zdjęciu widzę na Krzysiowej buzi maksymalne skupienie zmieszane z przerażeniem. Brakuje uśmiechu. Ale dał radę. Pokonał cała trasę, wylądował bezpiecznie na ziemi i w jednym kawałku wrócił do domu.:)
Brawo Krzysiu,chociaż z takim strachem ale pokazał że taki jak brat.A czy już będąc na ziemi nie uśmiechnął się?Super zdjęcia,takie ojcowskie,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNa ziemi pewnie odetchnął z ulgą; nie mam dokumentacji z tego momentu.:)
UsuńPozdrawiamy serdecznie!