Od początku upalnej wiosny wiadomo było, że tegoroczne smardzowate będa miały poważne problemy zgotowane im przez naturę i trudno im będzie przezwyciężyć suszę. Ale takie trudności, to przecież nie powód, żeby zrezygnować z ich szukania. Dawno już nie było tak kiepściutko, żebym w drugiej połowie kwietnia miała na koncie znalezienie zaledwie pięciu smardzówek - czterech w Krakowie i jednej w cisiowym lesie! Postanowiłam sobie, że muszę te smardzowe zaległości nadrobić i w niedzielę wyprawiliśmy się do smardzowego raju. Zapowiedziałam chłopakom, ze będziemy łazić po lasach do upadłego, przez cały dzień, żywiąc się kanapkami. Nawet nie kręcili nosami, bo też już byli spragnieni widoku smardzów, smardzówek i innych wiosennych grzybków.
Niestety, w wędrówkach po smardzowych miejscach nie mógł nam towarzyszyć władca smardzowego raju, nasz grzybowy przyjaciel Paweł. Oświadczył jednak, ze jego lasy czekają na nas i na pewno odkryją przed nami swoje tajemnice i pokażą skarby.
Mój plan obejmował wizyty w czterech różnych lasach, w których przez poprzednie dwa lata mieliśmy przyjemność oglądać tysiące smardzów, smardzówek i naparstniczek. Jestem realistką, więc nie nastawiałam się na takie ilości i obiecałam sobie, że w związku z tegoroczną grzybową bieda, będę się podwójnie cieszyć z każdej znalezionej sztuki.
Nie mogłam spać od trzeciej w nocy i krążyłam miedzy łóżkiem, a zegarem. Tym razem czas płynął dziesięciokrotnie wolniej niż normalnie (żeby to w lesie chciał tak zwolnić!). Gdybym miała jechać sama, pewnie nie doczekałabym nawet świtu, ale chłopcy musieli się trochę wyspać... Krzychu, tuż po przebudzeniu, powiedział, że śniła mu się planeta smardzów, na której co krok napotykał stadko grzybów. Jak mnie to raduje, że mam w nim bratnią duszę! Za parę lat też pewnie nie będzie mógł dospać przed wyjazdem na grzyby.:)
Wyjechaliśmy z domu przed siódmą i parę minut po ósmej zaparkowaliśmy przed pierwszym lasem. Zaraz na wejściu Pawełek wypatrzył smardza! To jemu przypadło w udziale znalezienie pierwszego smardzusia w tym roku. Krzyś pozazdrościł i strzelił lekkim foszkiem, ja tylko się napatrzyłam, zostawiając focenie na drogę powrotną i goniłam całe towarzystwo w głąb lasu. A tam, na znanym miejscu Krzyś wypatrzył dwie, jeszcze trochę świeże smardzówki, a obok Michałek dostrzegł następne dwie, zupełnie wyschnięte. Ja nadal byłam z zerem na koncie znalezisk. Zrobiłam zdjęcie umierającym smardzówkom i mobilizowałam chłopaków do dalszego szukania.
Dalej jednak nic nie mogliśmy znaleźć, ani ja, ani lepiej patrząca ode mnie menażeria. Za to pojawiły się na drodze elementy wystroju umożliwiające wykonywanie trzepakowych akrobacji. Oczywiście Michał i Krzyś natychmiast skorzystali. Ja sznupiłam wokół miejsca zabawy z nosem w ściółce i nie znalazłam NIC.
Dopiero w drodze powrotnej do parkingu udało się dopaść kolejny gatunek - naparstniczkę stożkowatą. To też nie było moje znalezisko - pierwszą zobaczył Pawełek, drugą Michaś. Były tylko dwie, już wyrośnięte i nieźle podsuszone. Mimo to ucieszyłam się z nich tak, jakby były najpiękniejszymi egzemplarzami tego gatunku na świecie.
Nie znalazłam naparstniczek na krakowskiej miejscówce i prawdę mówiąc, myślałam, ze już ich w tym roku nie spotkam. A tu mnie takie szczęście spotkało, że dopiero po chwili dotarło do mnie, że to znowu nie ja je znalazłam, tylko wykorzystałam oczy moich wiernych towarzyszy.
Przed opuszczeniem tego pierwszego lasu uwieczniłam na zdjęciu pierwszego tegorocznego smardza, którego wcześniej nie obfociłam gnając do przodu z myślą, ze skoro na skraju jest, to dalej będzie ich znacznie więcej. Przecież tak bywało! I wiecie co? Kiedy ja robiłam zdjęcia, Krzyś obok znalazł jeszcze dwa małe, zupełnie zasuszone smardzyki. W efekcie, w tym pierwszym odwiedzonym lesie, nie znalazłam zupełnie nic! Pawełek mnie próbował pocieszać, ale ja przecież wcale nie byłam smutna! Cieszzyłam się jak nie wiem co z samego faktu możności oglądania aż trzech gatunków smardzowatych! W tym roku taka możliwość w jedny lesie to prawdziwe szczęście.
Pojechaliśmy do drugiego kompleksu.Pamiętałam dokłądnie gdzie, pod którym drzewem, koło jakiej trawki rok temu widzieliśmy kilkadziesiąt smardzów. Teraz były dwa. Stare - malutkie, strasznie wysuszone. I znowu to nie mnie udało sie je wytropić. jednego znalazł Pawełek, drugiego Krzyś.
W trzecim lesie na naszej liście jest najwięcej smardzowych miejscówek. Obiecałam sobie, że muszę nadrobić tyły, jakie mam w porównaniu z chłopakami. Postarałam się i to ja znalazłam pierwsze smardze.
Były młodziutkie i małe, a już tak zasuszone, ze nie miały szans na dalszy wzrost. Przy dotyku sprawiały wrażenie, jakby zostały zdjęte przed chwilą z grzybowej suszarki.
Dalej znajdowaliśmy bardzej wyrośnięte sztuki.
Na tym etapie Michaś był już znudzony szukaniem grzybków i zajmował się obserwacją lasu, owadów i samolotów przelatujących nad nami. Co jakiś czas napominałam go, żeby się nas pilnował i nie został za daleko zatopiony we własnych przemyśleniach na temat wszechświata.:)
Reszta ekipy szukała i znajdowała kolejne wyschnięte biedaki. Biegałam z aparatem między znaleziskami własnymi, a tymi, których dokonali Pawełek i Krzyś. Pawełek w tym dniu nie miał jakoś weny do robienia zdjęć i wyciągał aparat sporadycznie. Taki mały sprzęt, jak mój, jest o wiele wygodniejszy; wystarczy wyjąć aparat z kieszeni i tam też go odłożyć, a nie rozpinać torbę aparatową, zmieniać obiektywy i tak dalej...
Miejscami smardze rosły po dwa, trzy obok siebie, ale najczęstszym znaleziskiem były pojedyncze egzemplarze.
Jedyne nie wyschnięte smardze udało nam się w tym lesie znaleźć nad brzegiem cieku wodnego. Ja poszłam jedną stroną, bardziej zarośniętą, a chłopcy drugą.
Kiedy znalazłam piękne grupetto 10 dorodnych smardzów, Krzyś chciał przejść po wodzie, żeby być koło mnie i wypatrzeć następne. Jedynie mój wrzask, żeby tego nie robił, zdołał go zatrzymać na brzegu. Całe szczęście, że się zatrzymał, bo musielibyśmy go ratować z zamulonej topieli.
Połączyliśmy się na mostku i poszliśmy razem na kolejne miejscówki, gdzie rok temu były najdorodniejsze smardze i tysiące smardzówek. Tym razem znaleźlismy kilka smardzów i jedną smardzówkę.
Smardze były dość duże, jak na gabaryty tegorocznych smardzowych znalezisk. Wszystkie były mocno wysuszone.
Jedyna smardzówka była rachityczna i zupełnie sucha. Ale dobrze, że czekała na nas chociaż ta jedna.:)
Trzeci las opuściliśmy o godzinie czternastej. Michał i Krzyś byli już porządnie zmęczeni. Dojechaliśmy szybko do ostatniego zaplanowanego do przeszukania lasu. Trzeba się było przedrzeć przez zarośla, w których nie brakowało krzewów z kolcami. Michałkowi po raz kolejny rozwiązał się but, co doprowadziło własciciela buta do głośnej rozpaczy doprawionej potokiem łez. Michaś, mimo niezwykle sprawnych paluszków, ma wciąż problemy z wiązaniem sznurówek. Widząc, że jest na granicy otchłani rozpaczy, zawiązałam buta sama i oświadczyłam, że jak nie znajdziemy tu nic ciekawego, będziemy wracać.
Wróciliśmy do parkingu, chłopcy zasiedli przy samochodzie, a ja poszłam jeszcze kawałek w druga stronę od parkingu. I tam zostałam zaatakowana przez smardzowe zastępy, niewiele mniej liczne niż rok temu! Zawołałam Krzysia, który natychmiast odzyskał siły i wstapiło w niego nowe życie.
Krzyś śmiał się do każdego smardza, którego wypatrzył i wydawał radosne okrzyki. Po chwili odgłosy wydawane przez Krzycha zwabiły Pawełka. Tylko Michałek pozostał niewzruszony - pilnował samochodu czytając książkę. Nie odchodziliśmy daleko, bo nie było takiej potrzeby, więc mógł sobie zupełnie bezpiecznie tam siedzieć i czytać.
Teren był podmokły, a rosnące na nim smardze nie zdążyły jeszcze wyschnąć. Były przecudne.
W tym owocniku mrówki zrobiły sobie gniazdo. Jak się patrzzyło pod słońce, widać było owady wędrujące wewnątrz smardza.
A ten ma nietypowo wybarwione alweole. Takiego chyba jeszcze nigdy nie widziałam.:)
A na tego prawie weszłam idąc do jego sąsiadów.
Ten sterczał bocznie, lewoskrętnie.
A te nas pożegnały. Nie mogłam opuścić tego cudownego miejsca, które wyglądało tak, jak wiele miejsc rok i dwa lata temu. Obecność smardzów w tym wilgotnym miejscu dobitnie potwierdza, że w innych miejscach nie ma ich w tym roku tylko i wyłącznie dlatego, że jest koszmarnie sucho.
No to może jeszcze jest nadzieja...U nas dzisiaj pada, może coś drgnie... W moim najlepszym smardzowym miejscu na razie cały czas zero:-(((
OdpowiedzUsuńW wielu moich miejscach jest dokładnie tyle samo, co u Ciebie. Wczoraj wieczorem popadało i też liczę, że jeszcze będą.
UsuńCiesze sie Dorotko ze udalo wam sie jednak nafocic grz
OdpowiedzUsuńybkow smardzowatych.Mam nadzieje ze na Slowacji wam. sie poszczesci i przywieziecie cale kosze.apowodzenia w nastepny wekend
Bardzo liczę na te górskie smardze. Tam było chłodniej i nad strumieniami więcej wilgoci. Trzeba przecież zapasy uzupełnić.:)
UsuńTakich fajnych znajomych mamy, co nam takie miejsca udostępniają.:)
OdpowiedzUsuńBytom trzyma kciuki za legendarną Smardzową Dolinkę ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
seBapiwko
Dziękujemy za trzymanie kciuków! Po pierwszym rekonesansie wiadomo, że nie jest rewelacyjnie, ale nie jest też źle.:) Pozdrawiam serdecznie!
Usuń