wtorek, 21 września 2021

Po dwóch tygodniach na Orawie

 

    Dwa tygodnie dałam orawskim lasom odpocząć od mojego pazerniactwa i liczyłam na to, że przez ten czas zbiorą wszystkie siły, żeby w połowie września eksplodować obfitością i różnorodnością koszykowców i ciekawostek. Po przeprowadzonej inspekcji, stwierdziłam, że nie wykorzystały dobrze tego czasu i prawdęmówiąc, jestem zawiedziona. Nie tylko ja zresztą - do Lipnicy zjechało sporo grzybiarzy, którzy też liczyli na obfite zbiory, a znaleźli tyle, co ja albo i mniej. Zobaczcie zresztą sami,na co można liczyć jadąc pod Babią.

     W piątek i w nocy z piątku na sobotę padało. Podobnie zaczął się sobotni poranek i nawet stwierdziłam, że pójdę do lasu sama, żeby reszta dzieciaków nie mokła i nie marzła. Później jednak zrobiło się całkiem przyzwoicie i bezdeszczowo. Chłopaki woleli zostać, ale Zołza nie odstępowała mnie na krok i kręciła się koło koszyków, więc nie było opcji zostawienia jej, żeby nie zmokła od trawy. Zaczęłyśmy od sprawdzenia koźlarzowej miejscówki jeszcze przed wejściem do lasu. Zostało tam parę sztuk, których nikt w ubiegłym tygodniu nie znalazł. Dla nas ostały się trzy spóźnialskie.
    Widząc, że jakieś kozaki można znaleźć,skierowałyśmy się na Słowację, żeby sprawdzić, czy tam też coś na nas czeka. Po drodze zebrałam do kieszeni trochę dojrzałych owoców dzikiej róży, a Zołza nawet jeden przeżuła na surowo. Wcale jej nie przeszkadzał cierpki smak.
    W pierwszej słowackiej miejscówce już z daleka widać było czerwoną czapkę koźlarza. Powiedziałam Zołzie, żeby biegła do niego pierwsza, ale wykazała się nieśmiałością i wolała poczekać. W związku z tym nie zaliczyłam jej znaleziska; poszło na moje konto.;)
    Po sprawdzeniu jeszcze trzech stanowisk kozakowych, które okazały się świecić pustkami, poszłyśmy do lasu.
    Na skraju Zołza znalazła ceglasia, z którego zlizała starannie kropelki wody. Pierwszy raz wkładałam do koszyka tak pięknie wymytego grzybka.;)
    W lesie było czym nacieszyć oko i zapisać na karcie. Piękne borowiki szlachetne rosły grupami po dwa, trzy, cztery... Wyglądały cudnie do momentu zerknięcia w ich wnętrze. To było wręcz nieprawdopodobne. W połowie września orawskie borowiki były przeważnie zdrowe. Pojedyncze sztuki tętniły życiem wewnętrznym. A teraz jeden w drugiego - wszystkie zasiedlone. Z kilkudziesięciu znalezionych sztuk wzięłam kilka najlepiej wyglądających, ale w domu okazało się, że i one powinny były zostać w lesie.
    Zołza czasem bardzo ładnie wystawia borowiki, a czasem w ogóle ich nie zauważa i woli zająć się odzieraniem kamienia z mszanego ubranka.

Coraz ładniej pozuje przy swoich znaleziskach.:)

    A ja znalazłam prawdziwka, którego nie było szans wydostać. Wyrósł centralnie pod nieco podniesionymi korzeniami drzewa. Odłamałam kawałek kapelusza, żeby sprawdzić, czy różni się od pozostałych pobratymców. Okazało się, że był tak samo nafaszerowany białkiem jak one, więc bez żalu pozostawiłam go w miejscu narodzin.
  Pokazały się miejscami pierwsze opieńki. Takie malutkie są idealne do marynowania.


     Wrzesień to czas muchomorów czerwonych. To chyba jedne z najpiękniejszych i najbardziej fotogenicznych grzybków. W sobotę były mokre i błyszczące od deszczu z rozmytymi kropkami.

     Między jednym, a drugim znaleziskiem Zołza ma czas na przemyślenia i naukę. A przemyślenia w okolicznościach mocno już jesiennego lasu, są bardziej owocne niż w innym miejscu.;)
    A las jest bardzo, bardzo jesienny. Były już pierwsze przymrozki, więc paprocie i trawy zrudziały, a z nielicznych drzew liściastych zaczęły opadać listki. Prawdę mówiąc, las wygląda jak pod koniec października, a nie w połowie września. Jakoś w tym roku wiosna późno przyszła, a za to zima spieszy się okrutnie.
Jesienna aura nie przeszkadza pięknorogom, które zdobią ściółkę, rzucając się w oczy z daleka.
    Pieprzniki trąbkowe, które teraz powinny być w kwiecie wieku, są w większości na etapie schyłkowm. Owocniki najpierw podsuszyły się w słońcu, a później namokły w deszczu. Stwierdziłam, że nie będę ich zbierać.
Z ciekawostek można pooglądać ogromne ilości grzybolubek purchawkowatych i lepkich.
   Miejscami stoją całe grupy buławek pałeczkowatych.
   A nad tym wszystkim góruje Babia. Wyszła zza mgły, kiedy opuszczałyśmy z Zołzą las. Szczyt miała opromieniony słońcem i przypominała, że przed nami wrześniowe spotkanie na szczycie. Powiedziałam jej, że pamiętam i zobaczymy się za tydzień.:)


2 komentarze:

  1. Wrzesień taki późno jesienny, brzydki, ciemno przez cały dzień. To myślę że w lesie jeszcze ciemniej. Zołza pięknie Ci towarzyszy. Cudne fotki Dorotka. Na to wygląda że to już koniec sezonu grzybowego chociaz nie wszędzie bo niektórzy chwalą się pięknymi zbiorami grzybów. Przesyłam serdeczności dla was wszystkich

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten rok w górach jak na złość z późną wiosną i wczesna jesienią. Jak już opieniasy wystartowały, to znak, że koniec z grzybami w górach na ten rok. Chociaż taki on pokręcony, ze może jeszcze na październik coś wystartuje. W najbliższy weekend Babia. Szybko mi ten wrzesień uciekł. Serdeczne uściski z deszczowego dziś Krakowa.:)

      Usuń