sobota, 25 kwietnia 2015

Sobotnie koniowanio - grillowanie

    Dzisiaj spotkało mnie miłe zaskoczenie - Krzyś, zaraz po przyjeździe do stajni, wyraził chęć czyszczenia konia, co zdarzyło się po raz pierwszy. Chciał też jak najszybciej zacząć jazdę i to nie na terenowym spacerze, tylko na ujeżdżalni! Byłam w lekkim szoku.

    Sam wyprowadził Mendę ze stajni i zabrał się ochoczo do czyszczenia. Michałek w tym czasie zajęty był konstruowaniem wyciągarki, na której chciał zainstalować siebie samego, co byłam zmuszona wybić mu z pomysłowej główki ze względu na bezpieczeństwo albo raczej jego brak.
   Tymczasem Krzychu wypucował starannie swojego wierzchowca i ruszył w kierunku placu treningowego. I tu znowu zostałam zaskoczona - wdrapał się na wierzchowca bez niczyjej pomocy i to w tempie uniemożliwiającym uwiecznienie tej wiekopomnej chwili.
    Po rozprężeniu rumaka przyszła pora na wyczyny akrobatyczne, które dzisiaj sprawiały Krzysiowi wielką przyjemność. Dzięki pięknej, słonecznej pogodzie można było wreszcie zrzucić grube polary i kurtki, co zdecydowanie ułatwiło swobodne poruszanie się.
   Oprócz ćwiczeń gimnastycznych, których głównym celem jest wyrobienie u jeźdźca właściwej postawy i równowagi, przegoniliśmy Mendę dzikim kłusem, a nawet galopem. Krzyś był bardzo dumny ze swoich dokonań, a ja jestem dumna z niego.:)
      Nadeszła kolej Michałka, który od pewnego już czasu bez problemu samodzielnie wdrapuje się na grzbiet małego wierzchowca. Ruszył z kopyta i pokonywał kurzącą się niczym wysuszona pustynia, ujeżdżalnię. Szybko mu się jednak znudziła samodzielna jazda i stwierdził, że woli robić akrobacje.
    W czasie, kiedy chłopcy jeździli, nasz nadworny weekendowy kucharz - mój brat Marcin, zabrał się za przygotowanie wiktuałów do grillowania. Nie przewidział zagrożenia i położył na stole wszystkie przywiezione produkty, a sam podziwiał umiejętności jeździeckie Michałka, Krzysia i Pawełka. Sytuację wyczaiły i bezbłędnie wykorzystały pazerne, zawsze głodne stajenne koty - najpierw zaatakowały kiełbasę, ale kiedy zauważyły, że obok jest coś lepszego, porzuciły pierwszą zdobycz i zabrały się za pożeranie polędwiczek (to prawie jak ośmiorniczki, wiecie jakie). Jak Pawełek zobaczył co się stało, prawie zalał się łzami, bo na konto przedpołudniowego grilla, odmówił zjedzenia śniadania. Wszak ocalały tylko produkty wegetariańskie, przeznaczone dla mnie i Michałka. A tu głód coraz bardziej zaglądał w oczy...
          Konieczne okazało się zatem zorganizowanie wyprawy w celu zdobycia pokarmu umożliwiającego przetrwanie mięsożercom. Zebranie chętnych na "polowanie" zajęło tylko moment, bo do pójścia sklepu ze sponsorem dzieci zachęcać nie trzeba.
    Najważniejszym zakupem były oczywiście lody dla Natalki, Michałka i Krzysia, któremu wczoraj lekarz zalecił jedzenie lodów. I Krzyś od wczoraj w pełni korzysta z terapii, która wybitnie przypadła mu do gustu.
     W końcu przygotowane potrawy trafiły na grillowe koło. Koty były już tak napełnione, że nie podjęły prób upolowania czegoś jeszcze z naszego biesiadnego stołu.
     W czasie, kiedy nasze jedzonko pod czujnym okiem grillmistrza nabierało właściwych do konsumpcji walorów, Krzyś znalazł sobie zwierzątko, które bardzo go polubiło. Oświadczenie, że to będzie "domowe zwierzątko" nie za bardzo mi się spodobało, ale na ten moment odpuściłam temat nowego domownika w nadziei, że się dziecku ten śliczny ślimaczek zapomni.
    Kiedy wreszcie Pawełek nasycił się do pełna (dorównał kotom), a dzieci poskubały coś - tam, umyłam i przebrałam Michałka, pogoniłam Pawełka i wyekspediowałam ich na imprezę urodzinową do koleżanki mojego zerówkowicza. Pojechali i świetnie się bawili na ściance wspinaczkowej. 
    Ja natomiast powierzyłam Krzysia Marcinowi (obydwaj wyrazili na to zgodę, bo cóż mieli zrobić) i mogłam zająć się Latoną, która niecierpliwie czekała na swoją kolej.
       Odbyłyśmy cudowny, wiosenny spacer wśród coraz bardziej zielonych pól, na łąkach i w lasku.
     Na zakończenie stajniowania dzieci stwierdziły, że są jeszcze zbyt czyste i trzeba się wytarzać. Dobrze, że nie wpadły na to, żeby na wysuszoną ziemię wylać pare wiaderek wody, żeby panierka była trwalsza.

    Teraz już jestem po namaczaniu, wstępnym praniu, praniu właściwym, odplamianiu itd. Dzieci się postarały...:)

4 komentarze:

  1. cudnie! czekam na wieści smardzowe!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wieści smardzowe właśnie się opublikowały.

    OdpowiedzUsuń
  3. doskonała sportem jazda konna i grill dobre jedzenie, a dzieci lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I spędzamy czas całą rodziną w przyjemny sposób.:) Dziękuję za miły komentarz.:)

      Usuń