Ileż można szukać grzybów??? No tak... Ja mogę cały dzień, zwłaszcza, jeśli od czasu do czasu na jakiegoś grzybasa trafiam i mogę nim zapełnić koszykową pustkę. Ale co mają zrobić dzieci, które wkraczają do lasu pełne zapału do poszukiwań, ale nie znajdując zbyt wiele, po pół godzinie są już nieco zniechęcone i gdyby im tylko pozwolić, najchętniej wróciłyby do swoich klocków i innych dziecięcych atrakcji.
Jest jednak wiele sposobów na zajęcie ich innymi niż poszukiwanie grzybów czynnościami w leśnym terenie. Czasem same potrafią sobie wymyślić doskonałą zabawę z wykorzystaniem elementów laso-przestrzeni, innym razem trzeba im podsunąć jakieś pomysły. Zobaczcie jak chłopcy bawili się podczas niedzielnego spaceru.
Na podziwianie uroków lasu są jeszcze za młodzi, ale już konkurs na znalezienie najgrubszego drzewa czy wskazanie jak największej ilości gatunków drzew (wraz z właściwym rozpoznaniem) potrafi zająć młode umysły na dłuższą chwilę. Rywalizacja to jest to, co tygryski lubią bardzo, bardzo... Sprawdza się też poszukiwanie drzew o dziwnych kształtach i wyobrażanie sobie, co one przypominają.
Nie lada wydarzeniem w czasie leśnego spaceru jest również odnalezienie zagubionego wśród drzew jeziorka. Woda sama w sobie ma magiczną moc przyciągania dziecięcych oczu, nóżek, rączek, a czasem nawet całych ciałek.
Nad wodą można też poszukać śladów zwierząt przychodzących do wodopoju lub zamieszkujących pobliski teren.
Tym razem znaleźliśmy ślady działalności bobrów, które popodgryzały kilkanaście nadbrzeżnych drzew. Chłopcom jawiło się, ze gryzonie wyjdą za chwilę z wody i przyjdą się z nami przywitać. Tak się nie stało, ale powróciły za to wspomnienia ze spotkania z mazurskimi boberkami.
Pamiętacie nasze spotkanie z bobrami?
I już mamy kolejną, atrakcyjną zabawę! Krzyś zabrał na spacer jeden ze swoich mieczów, Robuś miał ciupagę, więc można było ruszyć na wojnę. Wrogów w przydrożnych rowach nie brakowało - parzące pokrzywy, kłujące osty i inne wyrośnięte chwasty stawały zwartymi szeregami naprzeciw dzielnych rycerzy, którzy bez chwili wahania rzucali się do walki, z której każdorazowo wychodzili zwycięsko.
Krzyś, z okrzykami: "Za mną! Naprzód! Do boju!" prowadził dwuosobową armię naprzeciw tysiącom wrogów, którzy zaraz po pierwszym starciu leżeli powaleni, a chłopcy już wypatrywali kolejnych przeciwników. Pacyfista Michałek nie chciał dołączyć do walki i z politowaniem patrzył na zmagania młodszego brata i kolegi. Zadowolił się dorwaniem wiernego słuchacza w osobie cioci Agaty, dzięki której udało mu się znaleźć czubajkę.
Wreszcie ręce omdlałe od wymachiwania bronią zażądały odpoczynku. I byłyby te rączki odpoczęły, gdyby na drodze nie wyrosła piękna kałuża zapraszająca do zabawy. Wszak żadne zdrowe dziecko nie ominie tak wspaniałej okazji do potaplania się w błocie.Michałek wytyczył kierunek przekopywania kanału, wykonał pierwszy płytki wykop i zlecił dalsze prace Krzysiowi i Robertowi, którzy z zawziętymi minami ryli w błotnisto - kamienistym brzegu.
Chłopcy oddali się temu zajęciu całym sercem, a Michałek, stojąc z boku, wykonywał w swoim inżynierskim mózgu obliczenia dotyczące głębokości kanału i szybkości, z jaką powinna nim spływać woda z wielkiej kałuży. Robuś i Krzyś niewiele przejmowali się zarządzeniami Michałka i cały czas, z pełnym zaangażowaniem pogłębiali kanał. Jednym słowem - zabawa na sto dwa!
Kiedy odpływ był gotowy, trzeba było nieco ponaglić wodę do ucieczki. W ruch poszły nie tylko narzędzia, ale i nogi, które popędzając zawartość kałuży, rozchlapywały wodę na kilka metrów wokół zalanego terenu.
Kiedy kałuża była już prawie pusta, udało się wyciągnąć dzieciarnię na nieco suchszy ląd i pójść dalej. Kiedy dorośli zajęci byli fotografowaniem i zbieraniem znalezionych grzybków, Michał z Robertem zajęli się rozmową, nie zauważając nawet tych grzybów, które same wchodziły im pod nogi. Obgadanie "chłopackich" spraw było wszak ważniejsze.
Dobrze, że chociaż w Krzychu płynie moja pazerniacza krew - widok grzybów wzbudza go natychmiastowo i zmusza do węszenia po ściółce. Wtedy nie ma nic ważniejszego.
Po zabawowych wysiłkach i zjedzeniu drugośniadaniowych kanapek i owoców, należał się dzieciarni deser. Jakież było moje zdziwienie, kiedy rozpakowałam czekoladę - wyglądała tak:
Dopiero dzięki spostrzegawczości Agaty, doczytaliśmy na opakowaniu, że to taka promocja. I prosta stąd nauka dla chłopaków popłynęła - każda promocja, to jedna wielka ściema i oszustwo. Przerzucamy się na inne czekolady.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz