Nie kocham tych dni najkrótszych w roku z pogranicza jesieni i zimy, kiedy słońca niewiele nad światem, a mgieł i mrozinek w nadmiarze. Dopadają mnie wtedy różne smutki i smuteczki, które trudniej rozwiać, gdy na spacerze ręce grabieją, a cała przyroda trwa zastygnięta pod pierwszymi mroźnymi tchnieniami zbliżającej się zimy.
Przez kilka ostatnich dni, w godzinach południowych słoneczko trochę ogrzewało atmosferę i robiło się na chwilę całkiem miło i przyjemnie, a dzisiaj nad Krakowem i okolicami znowu zaczął gromadzić się coraz potężniejszy smog, który w połączeniu z mgłą i niskimi chmurami uczynił dzień ponurym, zimnym i mało przyjaznym dla ciepłolubnych stworzeń. A ja akurat dzisiaj miałam czas na koniowanie.
Kiedy przyjechałam do stajni, wszystkie gady czekały na powitalne łapówki. Jak zwykle musiałam zacząć rozdawnictwo od nachalnych do granic możliwości kotów. Koniska czekały cierpliwie wystawiając łby z boksów. Doczekały się i one na poczęstunek i czyszczenie, dzięki któremu zrobiło mi się cieplutko.
Latona, jak zwykle ochoczo szykowała się do wyjścia na spacer - wodziła za mną wzrokiem, kiedy przemieszczałam się po stajennym korytarzu i sprawdzała czy aby na pewno pójdę z siodłem do niej, a nie do Ramzesa.
Wyszłyśmy. Latonie mina zrzedła, kiedy tylko po opuszczeniu betonowego podwórka wkroczyła na trawę, a tam było tak samo twardo jak na betonie. Liczyła bidusia na pobieganie, a tu takie nieprzyjemne podłoże - twarde i zimne.
Koniom najgorzej chodzi się po takiej właśnie grudzie, jaka u nas zagościła. Zmrożona ziemia, ze wszystkimi swoimi, równie zmrożonymi nierównościami nie jest przyjazna dla kopyt i ścięgien. Większość koni instynktownie zachowuje ostrożność w takich warunkach. Dziś nawet Latona nie rwała się do biegu - nogi stawiała delikatnie i rozważnie.
Przez zamarznięte pola, na których oziminy przykryła gruba warstwa szronu dotarłyśmy na skraj lasu, gdzie rozciąga się duże kukurydziane ściernisko. Na szczycie wzniesienia Latona zatrzymała się i spojrzała tęsknie w przestrzeń, a następnie odwróciła swoją końską łepetynę do mnie i popatrzyła z prośbą w swoich mądrych oczach, jakby chciała powiedzieć: "No zrób coś, żeby się dało tutaj pobiegać, tak jak ostatnio. Pamiętasz?" Westchnęłyśmy sobie razem i poczłapałyśmy stepem wzdłuż ściany lasu.
Doczłapałyśmy do znajomej ścieżki i wkroczyłyśmy między zmarznięte drzewa. W lesie spotkało mnie niemiłe zaskoczenie - swój żywot zakończył dąb porośnięty pięknymi czyreniami dębowymi. Obserwowałam rozwój owocników tego grzybka od kilkunastu lat. Osłabił już najwidoczniej tak bardzo swojego żywiciela, że ten nie wytrzymał naporu wiatru i złamał się w miejscu, gdzie usadowiło się najwięcej czyreni. Teraz będę obserwować jak długo grzyb zdoła funkcjonować na martwym już drewnie.
Z lasu ponownie weszłyśmy na pola, wśród których dopiero teraz zaczynał się budzić życie. Do tej pory ani jedno żywe stworzenie nie dało znaku, że gdzieś tam się chowa, a teraz do lotu poderwało się kilka bażantów, gawrony rozprawiały głośno pod dziko rosnącym orzechem, pod którym szukały zdobyczy, a na oziminie pasły się sarenki.
Sarny na razie nie łączą się w większe stada - chadzają parami lub po trzy, ale jak tylko spadnie śnieg, będzie można obserwować stada liczące ponad dwadzieścia sztuk.
Sarenki umknęły na inne pole, gdzie rosną jeszcze cukrowe buraki, a my z Latoną wróciłyśmy do stajni. To był najwolniejszy spacer od ostatniej zimy, kiedy twarda ziemia uniemożliwiła porządne wybieganie się. Teraz trzeba czekać na wyższe temperatury i błoto albo na śnieg.
Przeczytałem jednym tchem. A nachalne koty, dokarmiaj zawsze. To wspaniałe zwierzaki! ;-) Pozdrawiam! ;-)
OdpowiedzUsuńPaweł Lenart
Koty są karmione przez wszystkich przyjeżdżających do koni, ale i tak przed każdym kolejnym samochodem umierają z głodu.:) Pozdrawiam.:)
Usuń