Marzyło mi się słoneczko i oglądanie przedwiosennych cudów przyrody w jego promieniach, ale jak to w marcu bywa, pobożne życzenia sobie, a pogoda sobie... Wyjechałam z domu jeszcze przed świtem, żeby wyprzedzić korki i pozyskać trochę czasu, którego ciągle jest mi mało i mało. Odkąd dni zrobiły się dłuższe, porzucam od czasu do czasu moich chłopców, aby uczyli się samodzielności i wczesnym rankiem drę do stajni, zostawiając im przygotowane śniadanko i ubrania. Wydarłam i dzisiaj. Po wyjechaniu z garażu z zadowoleniem stwierdziłam, że droga jest sucha - w ciągu ostatnich dni to sukces.:) Nie ujechałam jednak nawet pół kilometra, kiedy na szybę spadły pierwsze kropelki...
No tak... Mogłam się tego spodziewać - przecież ostatnio nie trafiają się dni, kiedy nie pada. Dotarłam szybciutko do stajni, a tam mnie koniska przywitały rozdzierającymi ziewnięciami i zdziwionymi spojrzeniami. Przy takiej pogodzie pewnie by jeszcze trochę podrzemały... Szybko się jednak obudziły na widok smakowitej łapówki, po której oblizywały się z ukontentowaniem.
Kiedy Latona i Ramzes napełniały brzuszki końskim śniadaniem, pobawiłam się z Żółtym i Feliksem, ucząc je dobrych manier. Czasem zapomina im się, że z dziećmi trzeba obchodzić się nad wyraz delikatnie i wciąż trzeba im o tym przypominać. O wiele przyjemniej by nam się pracowało, gdyby z chmur nie wyciekało nieustannie coś mokrego. Ale daliśmy radę.:)
Duże konie skończyły poranny posiłek, więc po standardowym skrobaniu z zaschniętego błota, mogłam je zabrać na pierwszy marcowy spacerek. Mieliśmy szukać wiosny, ale zamiast niej, z każdej strony rzucało się w oczy błocko i woda, której nie udało się wsiąknąć w ziemię. Pola z oziminą wyglądają jak uprawy ryżu.
Rowy melioracyjne zamieniły się w rwące strumyki, a moje końskie ścieżki wyglądają jak siedliska łosi i dzików. Wszystko smętnie ociekało deszczem i tylko ptaki świergoliły radośnie - słychać było śpiew skowronków i wrzaskliwe pokrzykiwania czajek.
Nawet znajome sarenki porzuciły swoje ulubione żerowiska w pobliżu zarośli i przeniosły się na szczyty pól, gdzie jest nieco suszej.
Poszłyśmy z Latoną do lasu w nadziei, ze drzewa wyłapią część deszczu cały czas kapiącego na ziemię, dzięki czemu nieco mniej kapałoby na nas. Liczyłam też na spotkanie jakichś wiosennych kwiatuszków, które powinny już zacząć wychylać się ze ściółki. Latona najwyraźniej też liczyła na spotkanie czegoś zielonego, co można byłoby chapnąć do pyska, bo rozglądała się na prawo i lewo, a nawet sprawdzała w dziupli czy przypadkiem tam coś nie wyrosło.
Niestety, oprócz maleńkich listków na dzikich bzach zielenił się tylko przydrożny mech. Pomiędzy ptasie trele zaczął się w pewnym momencie wdzierać odległy dźwięk warczącego silnika,który narastał z każdą chwilą. Nie byłyśmy z Latoną jedynymi osobami nawiedzającymi las. Do końca spaceru towarzyszyły nam warkoty crossowego motoru dewastującego leśne ścieżki. Ptaki zamilkły.:(
Nie udało się wysznupić wiosennych kwiatków ani grzybów. Tylko dyżurne czyrenie dębowe i uszaki wchodziły w oczy i obiektyw. W lesie jeszcze całkiem zimowo... Czekamy na cieplejsze dni i trochę słoneczka.
Na razie jedynie bazie, leszczyny i olchy kwitną pełną parą.:)
Czy ten siwy to Feliks?
OdpowiedzUsuńFeliksa nie ma na fotkach. Ten, który jest to Żółty, vel N-Astor.:)
Usuńnawet w deszczu te zwisające makarony to już powiew wiosny
OdpowiedzUsuńTak. Teraz tylko słoneczka trochę by się przydało.:)
Usuń