Kierunek tej wycieczki został wybrany trochę drogą losowania map - nie mogliśmy się zdecydować, gdzie spędzić (znaczy się, w którym lesie) śmigusowy poniedziałek. Do wyboru było kilka cudnych miejsc, jedne znane nam bardziej, inne mniej... Trzeba było zdecydować sie na jedno z nich.
Rano Pawełek zaczął przeglądać mapy, które w sobotę dostaliśmy od przyjaciela naszego - Robercika i kiedy miał przed oczami tę z Tenczynkiem, stwierdził, że skoro nie możemy się zdecydować na żadną z wcześniejszych opcji (a wszystkie równie atrakcyjne), wybierzemy inną i odwiedzimy miejsca, w których dawno nas nie było, a Michałka i Krzycha nie było tam wcale. Kiedy chłopcy usłyszeli, że jedziemy na zamek i do Puszczy Dulowskiej, szybciutko pozbierali klocki i w ciągu paru minut stali w blokach startowych.
Jechaliśmy opłotkami, żeby nie płacić za kilkukilometrowy przejazd tak zwaną autostradą. Chłopcy rozłożyli sobie mapę na tylnym siedzeniu i najpierw Michaś czytał informacje na temat Tenczynka, a później patrzyli na nazwy mijanych miejscowości i próbowali je odszukać na mapie.
Dojechaliśmy na parking, na którym nie było jeszcze żadnego samochodu - byliśmy pierwsi, co niezmiernie uradowało Krzysia. Po zapoznaniu się z tablicami informacyjnymi wydarliśmy w górę, na szczyt Góry Zamkowej. Za pniami i konarami drzew majaczyły kontury ruin. Bojowo nastawiony Krzychu był gotów do szturmowania murów - po drodze zaopatrzył się w kilka kamieni, które miały mu pomóc w zdobyciu zamku.
Prawie biegiem, lekko posapując, dotarliśmy na szczyt najwyższego wzniesienia Garbu Tenczyńskiego. I tu czekała nas niemiła niespodzianka - wrota zamku były zamknięte na wielką kłódkę i opatrzone tabliczką zakazującą wstępu. Przed laty, kiedy tu byłam ostatnio, można było łazić po całych ruinach, mimo iż obiekt nie był wcale w lepszym stanie. Wręcz przeciwnie - obecnie widać, że fragmenty murów zostały wzmocnione, a miejscami odbudowane. Ale wchodzić nie wolno... Wielki zawód malował się na paszczach Michałka i Krzycha, przygotowanych na zdobycie całego zamku, a nie tylko podejście do wrót.
Zanim zdążyłam obejrzeć i obfocić zamkniętą bramę, Michaś z Krzychem już pomykali po stromiźnie wzdłuż murów. Ruszyłam za nimi. I dobrze, że ich dopędziłam, bo zdążyłam ich w porę zatrzymać przed szturmowaniem murów za pomocą prowizorycznej drabiny, która najwyraźniej do takich celów miała służyć. Jednak po drugiej stronie muru takiego sprzętu nie było. A mur jest wysoki i zeskoczenie z niego mocno ryzykowne. Zawiedziony Krzyś stwierdził, że następnym razem trzeba wziąć liny i dostać się do zamku z ich pomocą.
Podejrzeliśmy wewnętrzny dziedziniec przez jeden z otworów strzelniczych i zjechaliśmy po stromej ścieżce pod zamkniętą bramę, gdzie czekał na nas Pawełek. Chłopcy nadal nie mogli pogodzić się z myślą, że do wnętrza się nie dostaniemy.
Ratując sytuację, powiedzieliśmy im, że okrążymy cały zamek i sprawdzimy, czy nie ma wejścia z innej strony. Nadzieja czyni cuda, więc na buziach z powrotem zagościły szerokie uśmiechy i chłopcy z entuzjazmem ruszyli na spotkanie z nową przygodą.
Poszliśmy wzdłuż murów, oczywiście Michałek i Krzychu prowadzili. Sprawdzali każdy, nawet najmniejszy wyłom w murze, okienko prowadzące do lochów czy wnękę. Snuli tez projekty podkopu, który można byłoby wykonać, aby znaleźć się na zamkowym dziedzińcu.
Zauważyli też, że wokół zamku nie ma fosy, co nie zgadzało się z ich bazą danych - wszak zamek powinien być otoczony fosą! Wywiązała się w związku z tym dyskusja na temat sposobów budowania zamków i wykorzystywania w celach obronnych naturalnych predyspozycji terenu. Zamek Tenczyn został wzniesiony na szczycie góry, więc to już samo w sobie stanowiło doskonałą ochronę przed napadem "złych", których wojska widać było z daleka. Na koniec wykładu o obronności Michałek stwierdził, że to dobrze, że nie ma fosy, bo woda w niej na pewno byłaby brudna i śmierdząca.:)
Chłopcom udało się znaleźć "dwudzieciową" wnękę, ale wydłubanie kolejnych kamieni z muru w celu przedostania się do środka, okazało się niewykonalne (szkoda, że nie mieliśmy dynamitu:)).
Kiedy chłopcy szukali wejścia na zamkowy dziedziniec, ja patrzyłam nie tylko na ich poczynania i mury - na dobrze nasłonecznionej skarpie o wapiennym podłożu było idealne miejsce do poszukiwań smardzówek i piestrzenic olbrzymich. Miejscówka atlasowa, wszystkie warunki spełnione i... ani śladu jakiegokolwiek grzybka. Szczerze mówiąc, byłam zawiedziona, bo zwiedzanie to jedno, ale tak bezgrzybowo to pewien niedosyt odczułam.
Miejscami widać było, że natura przejmuje władanie nad dziełem rąk ludzkich - drzewa wrośnięte w mury czy porastające szczyty baszt uświadamiają jak wielką siłą dysponuje przyroda, która potrafi odebrać człowiekowi to, co z niej zagarnął. Jeśli tylko ma wystarczająco dużo czasu na to.
Wreszcie chłopcy znaleźli tak szerokie okienko w murze, że mogliby się przez nie przecisnąć i dostać do środka zamku. Jednak po drugiej stronie było daleko do ziemi - ze dwa metry co najmniej. Uświadomiłam im, że jak nawet zeskoczą na dół bez szwanku, nie wydostaną się z powrotem. Kiedy zerkali na zamkowy dziedziniec, trzymałam ich mocno za "bety", żeby jednak któremuś fantazja rycerska nie zagrała za bardzo.
Na kamieniach, z których zbudowane są mury zamku w Tenczynku można znaleźć sporo śladów amonitów. Ten był wyjątkowo wyraźny - wypatrzył go Michaś.
Po okrążeniu ruin zamku zeszliśmy na parking, na którym robiło się tłoczno. Chłopcy, mimo iż nie dostali się do środka ruin, byli usatysfakcjonowani i z niecierpliwością czekali na dalsze atrakcje. Podjechaliśmy kawałek w dziksze rejony i ruszyliśmy na penetrację Puszczy Dulowskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz