Michałkowi zaczęły się dzisiaj świąteczne ferie. Po obudzeniu zapytał do jakiego lasu w związku z wolnym dniem pójdziemy i zażyczył sobie zrobienia kanapek na spacer. Kiedy mu powiedziałam, że nie pójdziemy do lasu, tylko do miasta, był zdumiony i... zawiedziony. Tak się złożyło, że ja nie mogłam sobie przyznać całego wolnego dnia i musiałam jeszcze parę spraw pozałatwiać. Ale uwinęliśmy się z tym szybciutko i korzystając z pierwszego słonecznego dnia w tym tygodniu, poszliśmy na spacer po Krakowie. W końcu wypada od czasu do czasu nawiedzić centrum miasta, w którym się mieszka. A ostatnio na Rynku byliśmy z chłopcami w grudniu.
Na trasie znalazł się w pierwszej kolejności przedświąteczny Rynek witający wysokaśnymi palmami. Wielkanocne targowisko świeciło pustkami; między kolorowymi kramami przechadzały się pojedyncze osoby. Widok to dla nas był niezwykły, bo zazwyczaj bywamy na targach w któryś świąteczny dzień, kiedy trudno dopchać się do stoisk, a chłopaków trzeba pilnować jak oka w głowie, żeby nie porwał ich tłum. Dzisiaj mogliśmy swobodnie podejść do każdego straganu, wszystko obejrzeć bez przepychania się i potrącania przez innych ludzi. Ale taka pustka ma też minusy - każdy sprzedawca na widok potencjalnego klienta robi wszystko, aby sprzedać cokolwiek i dłuższe niż kilka sekund przyglądanie się kolorowym towarom powoduje konieczność odmawiania zakupu.
Oczywiście najwięcej stołów zastawiono jedzeniem, które najlepiej "schodzi". Na wygłodniałych spacerowiczów czekały pajdy chleba krojonego z wielkich bochnów z dodatkami w postaci smalcu, kwaszonych ogórów i zielonej cebulki.
Specjalnie dla Pawełka uwieczniliśmy na fotkach jego ulubione mięsiwa i wędliny węgierskie, litewskie i polskie oraz zestaw wynalazkowych piw do popicia smakołyków. Jak sobie nie zje i nie popije, to chociaż popatrzy.:)
Michałek, ze wszystkich oferowanych przekąsek wybrał sobie korbaczki - tęskni mu się za świeżymi serkami prosto z lipnickiej bacówki.
Na Rynku można oczywiście zaopatrzyć się również w akcesoria świąteczne - koszyki, drewniane i plastikowe pisanki, zające, króliczki, kurczaczki i wszystkie inne, niezbędne w czasie wiosennych świat rzeczy. Oczywiście ceny są dostosowane do miejsca i grubych portfeli.
Na reszcie kramów króluje szwarc, mydło i powidło - ubrania, biżuteria, zabawki, maskotki, drewniane łyżki, deski, kredki...
Wśród tych kolorowych "duperelów" można wypatrzeć prawdziwe cacuszka. Zawsze moją uwagę przyciągają wyroby z pni drzew. Przy takich stoiskach, jak na poniższym zdjęciu, mogę spędzić sporo czasu - każda rzecz jest inna, niepowtarzalna. Miałam dużą pokusę, żeby coś sobie kupić, ale nie uległam.
Po zwiedzeniu całego targu świątecznego Michałek musiał "zaliczyć" łapanie krakowskich gołębi, które wcale złapane być nie chciały. Ale "prawie" się udało.:) Oczywiście Michaś nie był jedynym dzieckiem polującym na ptaki, które nic, ale to nic nie przejmują sie biegającymi straszycielami.
Później przeszliśmy przez wawelskie dziedzińce, na których można było usłyszeć wszystkie języki świata. Polacy byli taką rzadkością, że nawet pan proponujący nam wycieczkę meleksem, mówił do nas po angielsku, a nie po polsku.
Najcudowniejszy z całego spaceru był błękit nieba, którego dawno w takim wydaniu nie mieliśmy okazji oglądać.
Mniam! Mniam! Powiedział "Pawełek" patrząc na fotki. Nie odpuszczę wizyty na Rynku. Na pewno jakiś smakołyk zasili naszą (ups... Dorotkową!) lodówkę!
OdpowiedzUsuńPaweł zwany Pawełkiem