Tuż obok parkingu u stóp ruin zamku w Tenczynku wypatrzyłam mrowisko. Nie miało imponującej wielkości, ale było niezwykle ruchliwe i to właśnie ten ruch przyciągnął mój wzrok. Zawołałam zaraz chłopaków i rozpoczęliśmy trwającą co najmniej pół godziny obserwację mrówczego życia.
Kiedy zauważyłam mrowisko, na jego powierzchni falowało kłębowisko owadów. Jak długo już żyję na tym świecie, nie widziałam jeszcze nigdy takiego mrówczego kłębowiska - owady chodziły po sobie, przewracały się, robiły fikołki i zwroty. Po chwili wszystkie mrówki, no prawie wszystkie, zapadły sie pod ziemię i na mrowisku uwijały się tylko pojedyncze sztuki. Po paru minutach kłębowisko zaczęło ponownie wić się przed naszymi oczami.
Nie jestem znawcą mrówczych zwyczajów, więc wytłumaczyłam to, co widzieliśmy tak na chłopski rozum - pewnie się te mrówki pobudziły i wyległy gromadnie na słoneczne światło, aby przywitać się z wiosną, a ich opętańczy taniec wynikał z radości, że żyją.:) Nagrałam nawet film z mrówkami w rolach głównych, ale Krzyś, leżący na moich plecach, tyrpał mną na tyle konkretnie, że cały filmik jest w drganiach i podskokach, co dyskwalifikuje go do publikacji.
Kiedy tak patrzyliśmy sobie na mrówcze poczynania, stwierdziłam, że owady muszą być straszliwie wygłodzone po zimie i zaczęliśmy je karmić kawałkami bułeczki. Pawełkowi przypomniało się natomiast doświadczenie z mrówkami, jakie robił w przeszłości jego tata, kiedy Pawełek był w wieku Michałka.
Rozpoczęliśmy test białej chusteczki, który mozna równie dobrze nazwać testem mrówkowym. Pawełek położył w środku mrówczego kłębowiska czystą chusteczkę. Natychmiast weszły na nią pierwsze owady.
Po chwili coraz więcej mrówek atakowało wielkiego, białego potwora kąsając go i nasączając kwasem mrówkowym. O to chodziło Pawełkowi - chciał, żeby chłopcy powąchali sobie mrówczy zapach.
Po kilku minutach wydobyliśmy chusteczkę przy pomocy patyka. Mrówki, które pozostały na chusteczce, otrzepaliśmy ręcznie i zaczęło się wąchanie.
Michałek i Krzyś spodziewali się jakiegoś wybitnie pięknego zapachu, więc zaciągnęli się porządnie wonią kwasu mrówkowego. Gryzący ostry zapach nie był miły dla nosów, co widać po minie Michałka (Krzycha nie zdążyłam sfocić po odstawieniu zapachu, bo zwiał szybko za trzecie drzewo, byle już nie czuć nieprzyjemnej woni).
Zaczęły się dyskusje na temat kwasu mrówkowego, jego właściwości i wykorzystywania przez mrówki i ludzi. Później temat został rozszerzony o życie mrówek. Test mrówkowy doskonale zapadł chłopcom w pamięć - codziennie sobie go przypominają i zadają kolejne pytania, zrodzone w głowach po kolejnych przemyśleniach. Nauka z lasu zostaje w głowach na długo, czasem na zawsze. I zmusza do myślenia, zadawania pytań, szukania odpowiedzi... Gdyby szkolna wiedza była tak samo przyswajana, moi chłopcy byliby geniuszami.;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz