Przygotowania do nowego roku szkolnego skomasowały się na dwa dni przed pierwszym września, bo wcześniej żal było zjeżdżać z Lipnicy do Krakowa. We wtorek zrobiliśmy rajd po sklepach, aby zakupić wszystkie niezbędne do wyprawki rzeczy oraz białą koszulę dla Michałka - jego dotychczasowa "galówka" pasowała w sam raz na Krzycha, ale Miśkowi potrzebny był większy rozmiar. Towaru w sklepach tyle, że półki się uginają, ale znalezienie potrzebnych, w niezłej jakości i nie najdroższych rzeczy wcale takie łatwe nie jest... Parę godzin zeszło nam na skompletowaniu wyprawek i zakupie tej nieszczęsnej koszuli - wreszcie dorwaliśmy ostatnią sztukę u pani na placu targowym. Uganianie się po sklepach zamiast po lesie jest dla mnie każdorazowo traumatycznym przeżyciem; jestem chyba reliktem z innej epoki, bo nie cierpię robienia zakupów i wytracania cennego czasu w jakichś tam galeriach czy innych centrach handlowych.
Po południu dostałam maila ze szkoły, że droga dojazdowa będzie w dniu następnym zamknięta, bo nowy asfalt na niej robią. A my mieliśmy w środę odebrać Krzysiowy mundurek. Nic to, rzekłam - dojdziemy na nogach i będzie dobrze, ale Pawełek stwierdził, że to bez sensu, bo można przecież odebrać i zawiązać krawat tuż przed uroczystością rozpoczęcia. Krzychu to usłyszał i wybuchł tak żałosnym rykiem (od dwóch tygodni marzył o krawacie), że musiałam Pawełkowi zamknąć buzię, żeby nie wymyślił jeszcze czegoś ciekawszego. Mundurek odebraliśmy robiąc sobie całkiem sympatyczny spacer.
Od powrotu do domu Krzychu milion razy zadawał pytanie, kiedy wreszcie będzie przymierzał strój galowy. Niezmiennie odpowiadałam, że wieczorem, kiedy wróci tata i zawiąże krawat. Wtedy następowało pytanie, kiedy wróci tata... I tak w nieskończoność.
W końcu Krzychu się doczekał - tata przyjechał z pracy, krawat zawiązał i można było podziwiać swoje elegancki odbicie w lustrze. Oczywiście nie obeszło się bez serii głupich min. Krzychu wyglądał pociesznie w za dużej kamizelce sięgającej kolan, ale nie mówiłam mu tego.:) Był zachwycony swoim krawaciarskim wyglądem.
Rankiem pierwszego września obydwaj chłopcy wyelegantowani okrutnie ruszyli na powitanie szkoły. Nie musieliśmy omijać tysiąca dziur w drodze, bo drogowcy rozwinęli całkiem równy asfalt. Jeszcze przed szkolnym ogrodzeniem obydwaj gotowi byli dokazywać, ale później, z każdym krokiem rezonu mieli coraz mniej. Szczególnie Krzychu - szedł coraz wolniej i coraz mocniej zaciskał rączkę na mojej ręce. Obawiałam się najgorszego - że się odwróci i uruchomi sprint w kierunku samochodu.
Dotarliśmy jednak do drzwi wejściowych. Michaś wszedł krzycząc głośno: "Dzień dobry!" Krzychu miał moment zawahania, ale wszedł, zajął miejsce w pierwszym rzędzie i nawet nie chciał, żebym go trzymała za rękę. Poszło.
Obydwaj byli bardzo przejęci - miny mówią same za siebie.:) Od jutra normalna, regularna szkoła - spędzę pierwszy dzień od 24 czerwca bez dzieci od rana do wieczora i od wieczora do rana.:) A Krzyś kładąc sie przed chwilą do łóżka powiedział z żalem w głosie: "Jutro dzień bez mamy"... Jakoś to przeżyjemy.:)
:)
OdpowiedzUsuń