Kiedy dwa tygodnie temu buszowaliśmy po Lasku Wolskim pod Kopcem Kościuszki, Michaś z Krzychem mówili, że chcieliby pójść na Kopiec Piłsudskiego, z którego widać lotnisko ze startującymi i lądującymi samolotami. Wzięłam to pod uwagę planując kolejną niedzielną wycieczkę, więc dzisiaj podjechalismy na parking koło klasztoru na Bielanach i znaną spacerową ścieżką ruszylismy na poszukiwania zimowych grzybów i innych leśnych ciekawostek. Dla dzieciaków najważniejsze było dotarcie do kopca i zdobycie jego szczytu, dla mnie zapełnienie koszyka. Co prawda od rana Pawełek śmiał się ze mnie, ze będę spacerować z pustym koszykiem narażając się na śmiech i komentarze innych spacerowiczów. Nie przejęłam się tym ani odrobinę, zapakowałam do koszyczka kanapki i ciasteczka, aby nie był całkiem pusty i ruszyliśmy.
Zaraz na początku spaceru Pawełek dał Michałkowi dżipsa, żeby kontrolował wysokość terenu, trasę i ilość przemaszerowanych kilometrów. Tym samym Michałek zniknął - oddał się całkowicie powierzonemu zadaniu i nie bardzo zwracał uwagę na okoliczności przyrody.
Krzyś natomiast gonił jak szalony. Ostatnio ma takie nieprzebrane zasoby energii, że trudno mu z nią wytrzymać bez codziennych wielokilometrowych wędrówek. Chciał zejść ze mną do wąwozu, w którym w ubiegłym roku za każdym razem rosło mnóstwo uszaków. Zaproponowałam mu "pomocną dłoń" na stromym zejściu, ale nie skorzystał i drogę na dół pokonał jednym długim "turlem".
Wąwóz okazał się totalną porażką - nie było w nim ani śladu uszaków. Nie było też żadnych innych ciekawostek grzybowych. Wąwozem zawładnęły bez reszty dziki, które zryły dokładnie ściółkę i porobiły sobie błotne kąpieliska.
Wyspindraliśmy się z Krzysiem na górę. Michaś nadal operował dżipsem, a Krzychu zadał pytanie: "Mogę sobie powisieć na drzewie?" Nie bardzo wiedziałam o jakie wiszenie się rozchodzi, ale nie zabroniłam, więc kolejne drzewa były obwieszane Krzysiem, który na swoje ubranie nakładał kolejne warstwy leśnego brudu.
Na rozstajach dróg Pawełek zapytał, w którą stronę idziemy. Bez wahania powiedziałam, że w prawo, bo tam jest boczniakowa miejscówka. Pawełek stwierdził, że kompletnie nie kojarzy gdzie, ale nie protestował, żeby iść właśnie tamtędy. Nawet poszedł pierwszy. Zostałam z tyłu focąc jakieś tam nadrzewniaki i z odległości widziałam jak Pawełek skręcił w wiadome miejsce boczniakowe. Najwidoczniej jakaś klapka mu w pamięci odskoczyła i nagle wiedział, gdzie szukać grzybów.:) Widząc Pawełka idącego do starego pnia zobaczyłam też, że czegoś tam brakuje - cały ogromny pień, leżący na ziemi, na którym rosły boczniaki, znikł. Została tylko jego część trzymająca się podłoża korzeniami.
A na szczycie tegoż pnia rozsiadły się boczniaki. Wysoko nad ziemią, bez szans na wyspindranie się do nich.
Na szczęście z drugiej strony też coś wyrosło - dwie kępki podsuszonych już na brzegach kapeluszy boczniaków czekały na mnie, mój koszyk i nóż.:)
Zaczęłam pozyskiwać nisko rosnące grzybki, a Pawełek zaczął kombinować. Do statywu przywiązał smyczką swój scyzoryk i podjął próbę wycięcia wysoko rosnących boczniaków. Niestety, nóż się wysmyknął i upadł na ściółkę; grzyby nadal sobie rosły.
Widząc zaangażowanie Pawełka, pomogłam mu udoskonalić wynalazek. Za pomocą woreczków po kanapkach umocowaliśmy scyzoryk ponownie. Żeby lepiej go unieruchomić na statywie, otworzyliśmy korkociąg blokując na nim mocowanie. Dodatkowo oplątaliśmy jeszcze wszystko smyczką i można było przystąpić do działania.
Pawełek, jako największy z menażerii sięgał do góry i wycinał boczniaki, ja odbierałam te, które zatrzymały się na ostrzu, a Michaś z Krzychem zbierali te owocniki, które upadły na ściółke. Wspólnymi siłami napełniliśmy koszyczek.:)
Podczas dalszego spaceru trafiliśmy również na uszaki, ale było ich niewiele. Większość była przysuszona, ale to w niczym nie przeszkadza - wrzucone do wody w kilka minut odzyskują swoją świetność.
Tylko nieliczne sztuki, które wyrosły na leżących w ściółce gałązkach, były świeżutkie i młodziutkie.
Trafiły się też płomiennice zimowe, jednak te wielkości pozyskowej były już podstarzałe, kilkakrotnie zamrożone i rozmrożone, więc wobec bogactwa boczniakowego, zasiedlającego koszyk, pozostawiliśmy je na miejscu.
W lesie zostały też żłobkowe maluszki zimówkowe, za małe, by je pakować do gara. Niechaj sobie dorosną do większych rozmiarów.
Prawie na sam koniec spaceru chłopcy odkryli drzewo rosnące w powietrzu.
A Michaś z Krzychem kończyli zjadanie ciasteczek zabranych na spacer. Piekłam je wczoraj po południu przy pomocy Krzysia. Michaś imprezował wtedy na kolejnej imprezie urodzinowej u koleżanki.
Tyle pozysku przynieśliśmy ze spaceru. Będą jutro moje ulubione kotlety boczniakowe.:)
Myliłem się mówiąc do Dorotki, że wygłupi się z tym koszykiem...
OdpowiedzUsuńGdy był już pełny i niesiony z dumą przez Dorotkę obserwowałem miny mijanych spacerowiczów, którzy koło południa tłumnie wylegli na spacery.
Widok ich min był bardziej niż bezcenny! :)
Paweł zwany Pawełkiem
No proszę, publicznie się przyznał, że, jak zawsze, to ja miałam rację.;)
UsuńAaaaaaa!!! A my się daliśmy przeziębieniu! :(((
OdpowiedzUsuńNa niektóre choróbska nie ma silnych. Nadrobimy spotkanie innym razem. Jakieś grzyby na pewno będą.:)
UsuńPodziwiam wasz pomysł za stworzenie kosy na boczniaki.Jak pomyśle o kotletach ze świeżych leśnych grzybów w grudniu to serce mi mało nie wyskoczy
OdpowiedzUsuńPotrzeba matką wynalazku. Fajnie, że się udało; Gdyby były pół metra wyżej, trzeba byłoby z drabiną wracać.;)
UsuńNie: "przyznał się, że zawsze mam rację" tylko złożył taką małą, malusieńką samokrytykę. :)
OdpowiedzUsuńPaweł zwany Pawełkiem
Ja przepraszam za pytanie bo może to tajemnica ?--Jaki to rodzaj boczniaków Pani zbiera ?-Bo boczniak topolowy chyba zimą jest raczej nie do spotkania?---Czy na drzewach owocowych też można spotkać boczniaki?-Słonecznych wrażeń życzę -w domu i na wędrówkach po okolicach
OdpowiedzUsuń- czy żagiew zimowa jest jadalnym grzybem ?
To boczniaki ostrygowate. Rosną właśnie wtedy, kiedy jest mróz. U mojego znajomego w ogrodzie rosły na orzechu włoskim. Na innych owocowych drzewach ich nie spotkałam.
UsuńŻagiew zimowa nie jest jadalna - ma twarde, łykowate owocniki. Nie jest też trująca.
Pozdrawiam serdecznie!