Od połowy tygodnia trwało niecierpliwe oczekiwanie na weekend i przyjazd gości z Jaworzna. Oczywiście najbardziej niecierpliwa była młodzież oczekująca koleżanek mających, oprócz niezaprzeczalnego uroku osobistego, większe doświadczenie w obsługiwaniu tabletów i graniu w gry. To właśnie Maja i Nela były przyczyną marzeń moich chłopaków o posiadaniu własnych tabletów. Odliczali więc dni, minuty i godziny dzielące ich od spotkania z dziewczynami. My, "starzy", śmiejąc się, doszliśmy do wniosku, że przez najbliższych kilka lat będziemy jeździć do siebie "w swaty", bo nasze pociechy wybitnie przypadły sobie do gustu, tworząc dwie urocze parki.;)
Nadeszła sobota i goście z Jaworzna dotarli do nas. Po powitaniu, wręczeniu upominków i karteczek walentynkowych (chłopcy pracowali nad nimi od środy), wypiciu kawy z herbatą,ruszyliśmy na zwiedzanie grodu Kraka.
Ponieważ miała to być wycieczka atrakcyjna przede wszystkim dla dzieciaków, zaczęliśmy od karmienia łabądków,kaczek i mew zimujących na Wiśle pod Wawelem. szybko okazało się, że to atrakcja nie tylko dla dzieci. Najwięksi chopcy bawili się równie dobrze albo nawet jeszcze lepiej.:)
Asekuracja podczas karmienia uchroniła co poniektórych od kąpieli w Wiśle. Brzegi były pokryte lepką i śliską mazią składającą się z opadłych pyłów smogowych, ptasich kupek i mżawki, która uatrakcyjniała nam co jakiś czas spacer.
Drugim punktem programu był pomnik Dżoka, do którego nie dało się podejść, gdyż został oblany przez wodę z topniejącego śniegu. Tylko Krzyś, nie zważając na konsekwencje, przeprawił się przez zalew do samego cokołu.
Pożegnaliśmy Dżoka i poszliśmy do Smoka Wawelskiego, który został poddany kolejnym cięciom budżetowym i ziaje ogniem coraz krócej z coraz większymi odstępami pomiędzy jednym, a drugim zianiem. Niecierpliwe dzieci nie mogą się doczekać aż smok zionie z paszczy płomieniami, a jak już się doczekają, są zawiedzione, że efekt jest stokroć mizerniejszy od ich oczekiwań. Prawdę mówiąc, to nawet ja byłam zawiedziona trzysekundowym błyskiem ze smoczego pyska; kiedy byliśmy u smoka w ubiegłym roku, zianie było nieco bardziej spektakularne. Dobrze, że chociaż wchodzenie na głaz, na którym stoi smok, nie zostało jeszcze zakazane.
Wejścia do smoczej jamy strzegł gołąb - strażnik, który nieco wystraszył dzieciaki, kiedy zerwał się do lotu tuż nad ich głowami i zafurgotał głośno skrzydłami.
Później zdobyliśmy Wawel, na którego dziedzińcu nasza czwórka urządziła sobie zabawę w berka. Co prawda Michaś ustalił takie pokrętne zasady, że nie wiadomo było kto kogogoni, a kto powinien uciekać, ale wszyscy zażyli ruchu i doskonale się bawili.
Pamiątkowe zdjęcia były robione od przodu i od tyłu.:)
Na Wawelu dzieci zostały zaatakowane przez groźnego przeciwnika - WIELKI GŁÓD. Dalsze włóczenie się po zamku w takim stanie nie miało najmniejszego sensu, więc pognaliśmy ile sił w nogach do punktu ratunkowego - stoiska z krakowskimi obwarzankami, bo dzieci były złaknione właśnie tego smakołyku, a nie czegoś innego.
Posileni, z przystankami przy różnych dziecinnych atrakcjach (o nich napisze innym razem), dotarliśmy do rynku. Tutaj największa atrakcją było karmienie i łapanie gołębi. Jedzenie dla nich miałam schowane w czeluściach mojego plecaka, który już dawno stał się nieodłącznym atrybutem wycieczkowym. Dzieciaki przystąpiły do działania - nakarmiły ptaki i "prawie" złapały kilka z nich.
W pewnym momencie kilkaset gołębi zerwało się do lotu i zrobiły kilka nawrotów tuż nad głowami ludzi. Dopiero na zdjęciach widzę, jak wszyscy kulą się, uchylają i zasłaniają przed kołującym na wysokości głów stadem. Od razu przypomniały m się sceny z horroru "Ptaki". Na szczęście krakowskie gołębie nie były krwiożerczymi bestiami, a nawet oszczędziły nam bombardowania. Po chwili osiadły na ziemi i zaczęły jeść wszystko, czym raczyli je liczni karmiciele.
Po obejściu rynku poszliśmy na wyjątkowy obiad, który wszystkim bardzo smakował. Zjedliśmy przepyszne lody w ilościach obiadowych.:) Raz w roku można sobie na takie szaleństwo pozwolić.
Po uzupełnieniu poziomu cukru we krwi dzieci musiały zaliczyć jeszcze jedną rynkową atrakcję - pustą głowę, która przyciąga z magnetyczną siłą.
Oczywiście nie skończyło się na pozowaniu w nieruchomości. Dzieciaki oddały serię akrobatycznych skoków i stwierdziły, że już maja dość zwiedzania Krakowa i najchętniej pobawiłyby się w domowym zaciszu.
Skorzystaliśmy z darmowej, posmogowej komunikacji i tramwajem pojechaliśmy do domku. Jazda krakowskim tramwajem też była wpisana w zestaw miejskich atrakcji, bo Maja i Nela jeszcze nie miały żadnych tramwajowych doświadczeń w swoim życiu.
Dotarliśmy do domku, gdzie magiczny stoliczek nakrył się szybciutko oferując deser w postaci pizzy i grzybów wszelakich. Najedzone dzieci zniknęły w pokoju chłopaków, gdzie oddali się upragnionej zabawie. Pozwoliłam im nawet na wyjątkowo długie granie na tabletach. Musieli przecież wykorzystać obecność dziewczyn i nauczyć się od nich "przechodzenia leweli nie do przejścia."
Dzieci tak dobrze bawiły się w swoim towarzystwie, że my, dorośli mieliśmy cały wieczór dla siebie. Kiedy już nagadaliśmy się na tematy wszelakie, najedliśmy, napiliśmy i ustaliliśmy plan działania na niedzielę, trzeba było położyć dzieciaki do spania i samemu również wypocząć przed kolejnym wycieczkowym dniem.
Chodzące oko, które widzi wszystko, znalazło się na zdjęciu przypadkiem i w jego obecności nie należy dopatrywać się żadnych podtekstów.;) Nie zostało skonsumowane.
Ale super wycieczka:) Widzę, że groźny przeciwnik WIELKI GŁÓD zaatakował również Pawła:D
OdpowiedzUsuńwiem, wiem hehe:D
UsuńDzieciaki zwalczyły, to i Paweł dał radę.;)
UsuńPizza,lody,smok no i najważniejsze towarzystwo,fajnie wam było,dzieciaki widać zajęci sobą,bawią się wyśmienicie,pozdrawiam wszystkich.Oj zapomniałam o różnorakich grzybkach na stole mniam mniam
OdpowiedzUsuńPlany na następne spotkanie już gotowe.:)
UsuńSuper podróż! Fajnie tak zabrać dzieciaki i z nimi pozwiedzać a w Krakowie jest co nie miara do zobaczenia! Zapiekanka z okrąglaka na pewno by im zasmakowała :)
OdpowiedzUsuńNastępnym razem wstąpimy na zapiekanki.:) Pozdrawiam serdecznie!
Usuń