Na jeden dzień dojechali do nas kolejni znajomi - Sabinka i Kris. Celem było spotkanie oraz znalezienie smardzów. Trzeba było wytypować miejsce położone na takiej wysokości, na której zima skończyła się ze dwa tygodnie później niż na wysokości Lipnicy i wielu naszych smardzowych miejscówek. Smardze w górach mają tę przewagę nad swoimi nizinnymi pobratymcami, ze nie wszędzie rosną w tym samym czasie i w związku z tym sezon smardzowy trwa troszeczkę dłużej. Wystartowaliśmy całą ekipą zapakowaną w trzy samochody i wyjechaliśmy na wysokość 900 metrów. W latach, kiedy wiosna była typowa, podczas majówki na takiej wysokości smardzów jeszcze nie było, a często leżały tam nawet całe połacie śniegu. Ale w tym roku,kiedy zamiast wiosny, przyszło lato, smardze się pospieszyły. A my pospieszyliśmy za nimi.:)
Pierwsze znalezisko robalowe czekało tuż przy zaparkowanych samochodach. Krzyś wyskoczył pierwszy i zanim zdążyłam pozbierać z bagażnika wszystkie bambetle prowiantowo - grzybowe, musiałam iść w lepiężniki, żeby udokumentować Krzysiowe odkrycie. Od jakiegoś czasu Krzyś coraz częściej wyszukuje różne owady, obserwuje je i życzy sobie uwiecznienia. Może zacznie powoli uczyć się ich nazw, bo widzę rodzące się nowe zainteresowanie.:)
W dolince było dość chłodno, więc część zmarzniętej ekipy wydarła do przodu w celu rozgrzewki. Zostałam z tyłu, bo oprócz marszu interesowało mnie jeszcze szukanie grzybów, a tego w biegu robić się nie da. Na tyłach został też Paweł i to on wypatrzył świeżutkiego pomarańczowego grzybka, który zasiedlił zwaloną kłodę. Do oznaczenia pewnie potrzebny byłby mikroskop, więc zadowoliliśmy się stwierdzeniem, że grzybek jest ładny.:)
Szybkobiegacze znaleźli sobie nasłonecznione miejsce w najwyższym punkcie doliny i tam czekali na maruderów szperających po rowach i zaroślach. W ten punkt świeciło słoneczko, a drzewa zatrzymywały podmuchy wiatru, więc Iwonka zarządziła, że tu ona i dziewczynki kończą trasę spacerową, posiedzą sobie, poopalają się i zaczekają, aż pozostali będą wracać z koszykami pełnymi smardzów. Michałek i Krzyś zdecydowali, ze też nie idą dalej, tylko będą się bawić z koleżankami.
Ruszyliśmy więc dalej w okrojonym składzie - Sabina, Kris, Paweł, Pawełek i ja. Ciągle nie było żadnego smardza, a zamiast grzybów zakwitły pierwsze niezapominajki.
Mimo dotychczasowych niepowodzeń, przeczesywaliśmy skrupulatnie każde miejsce sprawiające wrażenie przyjaznego smardzom.
Wreszcie trafiliśmy we właściwy punkt i Sabinka radosnym wrzaskiem oznajmiła, że ma pierwszego.
Przystąpiliśmy do jeszcze dokładniejszego przeszukania, a Kris nawet odgarniał listek po listku i sprawdzał jeszcze dokładniej niż cała reszta.
Znalezione smardzyki były malutkie i młodziutkie, zupełnie jasne. Jak na początku sezonu smardzowego.
Ten był najmniejszy - miał co najwyżej pół centymetra wzrostu. Aż dziwne, że to ja go zobaczyłam, a nie ktokolwiek inny z bystrzejszym wzrokiem.
W sumie znaleźliśmy kilkanaście owocników. Sabinka, która po raz pierwszy znalazła smardze w lesie (wcześniej zbierała je na grządkach wysypanych korą), stwierdziła, że strasznie trudno je wytropić i znaleźć. W sumie tak... Ale im trudniej, tym radość większa.:)
Na smardzowisku znaleźliśmy jeszcze polówki ponure, które wystąpiły w filmie Pawła i oczywiście na moich zdjęciach.:)
Były też jakieś śliczne grzybóweczki.
Paweł, który jako jedyny z ekipy, nie znalazł żadnego smardza, postanowił poszukać ich pod ciężką kłodą leżącą wśród lepiężników.
Pod pniakiem nie było co prawda smardzów, ale za to ukryła się tam ciekawostka, a nawet dwie. Już podczas podnoszenia kłody zakurzyły zarodnikami. Nie udało nam się tej sztuki zidentyfikować, ale mam ją zasuszoną, więc może komuś się uda określić gatunek pod mikroskopem.
Wróciliśmy do miejsca postoju tych, którzy do smardzów nie dotarli i spokojnie wracaliśmy do samochodów, obserwując piękne widoki i górską roślinność.
Szłam na końcu z Michałkiem i Krzysiem, którzy przez godzinę zdążyli się stęsknić z mamą i wybrali moje towarzystwo na drogę powrotną. Właściwie to oprócz mnie nikt już się za grzybami nie rozglądał. Ja mam taki system, że podczas grzybobrań, w czasie których idzie się tam i z powrotem tą samą drogą, patrzę najpierw na jedną stronę drogi, a podczas powrotu na drugą. Tak było również tym razem. Już całkiem blisko parkingu zobaczyłam znajomy kształt. A obok drugi.
Krzyś z dzikim rykiem, że też chce znaleźć, wpadł na pobocze smardzowe, krzyknął - jest następny, kolejnego rozdeptał i dorwał największego smardza znalezionego w tym dniu.
I znowu królem smardzobrania został pazerniak Krzyś.:)
Oj wasza majówka była bardzo pracowita;No dzięki Tobie Dorotka parę osób znalazło smardze w tym roku.Jak milo było się spotkać znowu ze znajomymi,ile już razy się widzieliście na spotkaniach i innych zlotach?Tego najbardziej zazdroszcze Sciskam cala Menażerię
OdpowiedzUsuńDziałamy do końca.:) Jeszcze dzisiaj udało nam się dorwać parę ciekawostek. A grzybowe przyjaźnie trzeba pielęgnować, żeby trwały; takie spotkania są do tego idealne. Oprócz osób, które z nami wędrowały, odwiedziła nas również ekipa stacjonująca w Slanej Wodzie. Pozdrawiamy jeszcze smardzowo spod Babiej.:)
UsuńDzień dobry. Na drugim, tym "robalowym" zdjęciu Rębacz pniowiec (Rhagium mordax), chrząszcz z rodziny kózkowatych. Wbrew nazwie postać imago (dorosła) żywi się nektarem, pyłkiem kwiatów, szczególnie białych. Gustuje także w soku wyciekającym z drzew. Co innego larwy, te rąbią drewno, dębowe, grabowe, brzozowe. Pozdrawiam serdecznie, Inka
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za informacje o rębaczu. Krzyś wszystko przeczytał i może zapamięta.:) Pozdrawiamy jeszcze z majówki.:)
Usuń