Spacer do Puszczy Niepołomickiej w przedostatni dzień 2018 roku był zaplanowany jeszcze przed naszym świątecznym wyjazdem do Szczawnicy. Jego celem były nie tylko grzybki i spacer, ale również spotkanie towarzyskie. Michaś i Krzyś mieli do wypełnienia bardzo ważne zadanie - pokazać młodszym kolegom- Mikołajowi i Nikodemowi, jak się wchodzi na drzewa, skacze przez rowy, pokonuje leśne parkury. Co prawda chłopcy w lesie bywają i te klimaty nie są dla nich żadną nowością, ale zupełnie czym innym jest spacerowanie z rodzicami, a czym innym podziwianie trochę starszych dzieci, które mogą więcej od nich.:)
Dojechaliśmy do Woli Batorskiej, gdzie zostaliśmy ugoszczeni pyszną kawą, a po opróżnieniu kubeczków ruszyliśmy na dwa samochody do lasu. Parking przy Drodze Królewskiej był częściowo zajęty, ale udało nam się wcisnąć. Rozpoczęliśmy wędrówkę. Pierwsze, w miarę dogodne do wspinaczki drzewo, zostało natychmiast wykorzystane - Krzyś i Michaś wzięli sobie bardzo do serca swoją misję i przy pierwszej okazji zaczęli pokazywać jak to zrobić. Miki i Nikoś od razu chcieli ich naśladować, więc szybko trzeba było ich zabrać z tego miejsca, tłumacząc, ze zaraz znajdziemy lepsze (czytaj - niższe) drzewo.
Opuściliśmy asfaltową alejkę i weszliśmy w las. Zaraz na pierwszym zwalonym pniu brzozowym zauważyłam całą kolonię żylaków promienistych.
Oczywiście pokazałam grzyby całej wycieczce. Renia, Monika i Jacek takich jeszcze nie widzieli albo nigdy nie zwrócili na nie uwagi.
Pogoda żylakom sprzyja, więc rosna dorodne, mięsiste i pięknie wybarwione. Warto się nad nimi pochylić choćby ze względu na niesamowite i niepowtarzalne kształty owocników.
Obok były takie grzybki prawdziwe - z trzonem i kapeluszem - monetnice maślane i jedna jedyna wodnicha późna. Okazało się, że Mikołaj jest takimi grzybkami mocno zainteresowany. Zostały dokładnie obejrzane z każdej strony i powinny zostać zapamiętane.:)
Kawałek dalej były drzewa,na które mogli wchodzić wszyscy nieletni uczestnicy wycieczki. Oczywiście Krzychu brylował, przecierał szlaki i pokazywał, jakich sztuk można na takich drzewach dokonać.
Najmłodszy uczestnik aż się wyrywał do wchodzenia na pniaki, ale dla bezpieczeństwa trzeba go było asekurować. Z pomocą bez trudu pokonał leśną przeszkodę. Patrząc na Mikołaja i Nikodema, przypominałam sobie jak to moje chłopaki wymagały pomocy przy zabawach w lesie. I cieszę się ogromnie, ze teraz mogę ich już puścić samopas, zajmując się szukaniem grzybów w czasie ich wspinaczek nadrzewnych.
Na pniu, po którym chłopcy chodzili, Krzyś wypatrzył dojrzałe ruliki nadrzewne. Zanim je sprawdził, powiedział chłopcom, że to takie miękkie kuleczki. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zamiast się uginac pod naciskiem paluszka, zaczęły pylić zarodnikami. Krzychu był tak zaskoczony, że sam przestał wierzyć w swoje pierwotne oznaczenie i uznał, ze to muszą być purchawki, a nie ruliki. Potrzebne były wyjaśnienia na temat śluzowców.
Kiedy chłopcy ćwiczyli wspinaczkę, ja penetrowałam pobliskie pniaki, na których zlokalizowałam kisielnicę kędzierzawą zaprzyjaźnioną z galaretnicą,
próchnilca gałęzistego
i galaretnicę, która żadnej koleżanki nie miała.
Dalej były rowy z wodą i bagienkami. Doskonałe do przeskakiwania. Mistrzem takich skoków jest Krzyś, który zaczął się popisywać przed podziwiającymi jego umiejętności młodszymi kolegami.
I nie zdały się na nic słowa taty Mikołaja i Nikodema, że przez takie rowy nie da się skakac. No bo jak to się nie da, skoro widzą, że się da.:) W efekcie Jacek musiał skakać z nimi przez te rowy, zamiast przejść sobie spokojnie po mostku.
Za kolejnym rowem rosły następne grzybki - żagwie zimowe, które nieznających je spacerowiczów zauroczyły swoimi hymenoforami (spodnimi częściami kapelutków).
Równie urokliwe były wrośniaki różnobarwne, których nie brakuje w żadnym liściastym lesie.
Kiedy większość pochyliła się nad wrośniakami, Miki pozyskał rosnące w pobliżu grzybówki. Jego uwagę najlepiej przyciągają grzybki o klasycznym wyglądzie, a nie jakieś nadrzewniaki - cudaki.
Po drodze było sporo drzew i każde z nich musiało zostać odpowiednio wykorzystane.:)
Niektóre z nich pozostały niezdobyte, mimo usilnych starań zdobywców.
Miałam sporo czasu na krążenie wokół dzieciaków wspinających się na drzewa, więc wyszukiwałam kolejne gatunki do zabrania ze sobą na karcie pamięci. Trafiły na nią kolejno żylaki trzęsakowate,
ogromny trzęsak pomarańczowożółty,
nieco rozpłynięty trzęsak mózgowaty
i kubeczniki prążkowane, które zauważyłam zupełnie przez przypadek, tylko dlatego, ze potknęłam się o konar, na którym wyrosły.
Były też kudłate maleństwa, które oczami opatrzonymi w okulary widziałam jako białe kropeczki na gałązce. Dopiero zrzucenie fotki z aparatu pozwoliło na dokładniejsze obejrzenie obiektu i stwierdzenie, że ma piękne, białe futerko.
Trafiliśmy też na bagienka. Michaś pokazał, że da się po takim podmokłym kawałku gruntu przemieszczać i że jest to doskonała zabawa.
Po chwili Monika musiała wejść na ten grząski grunt z Mikołajem, który nie darował sobie takiej świetnej zabawy.:)
Przechodziliśmy tez przez jeden z puszczańskich rezerwatów, ale nic ciekawego się w nim nie trafiło. Daleko mu do mojej ulubionej Lipówki, która znajduje się kilka kilometrów dalej.
Renia znalazła przepiękne egzemplarze kisielnicy trzoneczkowatej. Dobrze, ze mnie zawołała do swojego znaleziska, chcąc się upewnić, czy nie są to przypadkiem osławione uszaki. Kisielnicowe owocniki były doskonale wykształcone, a w dodatku rosły na tym samym konarze, co znacznie popularniejsza kisielnica kędzierzawa. W moim prywatnym rankingu to był najpiękniejszy grzybek na dzisiejszym spacerze.
Trafiły się też całkiem jeszcze świeżo wyglądające maslanki ceglaste.
W kilku miejscach rozwijały się chrząstkoskórniki purpurowe z pięknymi kropelkami gutacyjnymi.
Nie brakowało też dojrzałych tęgoskórów, które otworzyły się niczym wiosenne tulipany i pokazywały swoje wnętrze z namoczonymi zarodnikami, mówiąc: "za rok będzie nas więcej i więcej!"
Ostatnim grzybkiem, jakiego zapisałam na karcie, była galaretnica pucharkowata. Widywałam już ładniejsze, ale ta też była niezła.:)
Dotarliśmy do celu wycieczki - zagrody z żubrami. To za tym betonowym murem po lewej stronie rowu wypełnionego wodą. Nie ma tam niestety żadnej platformy widokowej, z której można byłoby obserwować teren za ogrodzeniem. Po wejściu na pniak udało nam się z dużej odległości zobaczyć jednego żuberka leżącego za powalonym drzewem. To i tak spory fart, bo najczęściej nie udaje się w tym miejscu zobaczyć niczego.
Wracaliśmy już nie lasem, tylko drogą, bowiem najmłodsi wędrowcy padali ze zmęczenia. Nikodem nawet uciął sobie drzemkę i wcale nie przejmował się przekładaniem z rąk do rąk, ani nawet umieszczeniem w kurtce, w której był przez pewien czas transportowany. Tak pokonał ponad pięć kilometrów. A kiedy się obudził był gotów do działania i szalonej zabawy w domu. Na koniec zostaliśmy ugoszczeni wspaniałym obiadem. Pogadaliśmy jeszcze trochę, dzieciaki się pobawiły i do domu wróciliśmy w zupełnych ciemnościach, polewanych deszczem, który grzecznie zaczekał z padaniem aż skończymy leśną wędrówkę.:)
No no to się chłopaki popisywsli. Tylko nie wiem czy rodzicom maluchów serce nie pikało że strachu kiedy ich szkraby chciały to samo robić. Szkoda że pogoda nie dopisała. W całej Polsce pochmurno i pada. Bardzo żałuję że nie udało mi się być w grudniowy 2018 lesie. Może bym znalazła chociaż jeden grzybek zimowy. Pozdrawiam Menażerio
OdpowiedzUsuńTo pewnie ostatni spacer w tym roku
Mikołaj i Nikodem mają rodziców, którzy pozwolą im na takie leśne szaleństwa.:) A teraz już wiedzą, co ich za chwilę czeka.:) Pogoda nie była zła; połowę spaceru nic nie padało.:) Może w styczniu pogoda będzie łaskawsza i uda Ci się wybrać na zimowe grzyby? My jeszcze dzisiaj będziemy żegnać las. Pawełek pracuje, ale chłopaki szkoły nie mają, więc trzeba im czas zorganizować. uściski z Krakowa!
Usuń