To był szybki plan - pytanie, czy idziemy na spacer do puszczy przyszło po łączach internetowych w sobotnie popołudnie. Miałam co prawda inny pomysł na niedzielę, ale wiem jak chłopaki się lubią i jak im smakuje obiad serwowany przez ciocię Renię. Zadałam więc pytanie czy chcą jechać do Mikołaja i Nikodema. Odpowiedź była oczywista. Nawet Pawełek chciał. Po śniadaniu odpaliliśmy i po pół godzinie byliśmy w Woli Batorskiej. Michał i Krzyś wparowali do domu jak do siebie i po chwili na podwórko dobiegły radosne kinderdźwięki. Podążyliśmy z Pawełkiem za chłopakami i już za moment wpadliśmy w objęcia gospodyni i Stefanii, która dobrze wie, że kiedy przyjeżdżamy, na pewno będzie długi spacer.:)
Szybciutko dojechaliśmy do lasu i banda dziecięco - psia wypadła dzikim biegiem, żeby biegać, skakać, dokazywać. Dawno już nie widziałam, żeby moje zestarzałe dzieci bawiły się tak radośnie, ciesząc się z samego faktu wydatkowania energii. A tu wstąpiła w nich druga młodość dziecięca.
Znaczący wpływ na rozruszanie chłopaków miała Stefka, która tryskała radością życia z każdej komórki swojego psiego ciała. Było więc łapanie patyków, wyskoki w górę, wywrotki na ściółkę i mnóstwo ruchu.
Krzysiowi bardzo spodobała się walka ze Stefanią o kolejne patyki. I cieszyła go ta zabawa mimo, że w rywalizacji siłowej nie miał żadnych szans na zwycięstwo. Dobrze, ze Stefka jest świetnie wyszkolona i nawet w ferworze zabawy, na komendę oddaje patyk albo przerywa siłowanie się z przeciwnikiem.
Podczas tej zabawy bardziej patrzyłam na psa niż na dzieci.:)
Chłopcy chcieli koniecznie namówić Stefkę do chodzenia po drzewach i karkołomnych skoków pomiędzy leżącymi w odległości pniakami. Pokazywali jej wielokrotnie jak się to robi, ale nie dała się namówić. Na drzewa wchodziła tylko wtedy, kiedy jej pani kazała. Dzieci nie były wystarczająco przekonujące.;)
Co kawałek puszczę przecinały rowy wypełnione wodą pokrytą warstwą cieniutkiego lodu. Te "lodowiska" były wielką pokusą dla chłopaków. Najmłodszy Nikodem nawet się okrutnie popłakał, bo mu ojciec wyrodny nie pozwolił po lodzie chodzić.:)
Krzyś miał za to ogromną ochotę rzucić Stefce patyk na cienki lód, ale w porę obczaiłam, co świta w szalonej głowie i powstrzymałam Krzycha przed rzutem, ratując tym samym Stefanię przed kąpielą w zimnej wodzie.
Chcąc odciągnąć nieco dzieci od rowów z ledwo przymarzniętą po wierzchu wodą, wyprowadziliśmy ich na drogę. I następny etap spaceru przebiegał po zygzaku - droga - rów - las - rów - droga... I tak przez dobry kilometr.
Oczywiście nie wszyscy się tak przemieszczali - niektórzy dorośli szli statecznie, ale większość towarzystwa - dzieci + pies, wykonywali akrobatyczne skoki i biegi. Stefka, która nie chciała skakać po drzewach, nie miała problemu z pokonywaniem tam i z powrotem rowu.
Nieodmiennie, atrakcją na trasie jest ambona. Młodsi chłopcy mają jeszcze trochę cykora przed wejściem na samą górę, ale Nikodem podpuszczony przez Miśka i Krzyśka pokonał strach i po kilku próbach dołączył do nich.
Kiedy Stefka już nie biegała tak ochoczo za patykami, Krzychu stracił zainteresowanie jej towarzystwem, a do akcji wkroczył Michał. Najwyraźniej spodobało mu się prowadzenie psa na smyczy, bo dość długo zajmował się Stefanią.
Doszliśmy do rozlewiska z wyspą na środku. Do wyspy prowadziła wąska grobla. Oczywiście natychmiast zgłosili się chętni do eksploracji tego miejsca. Stefka nie bardzo chciała iść na wyspę, ale Michał ja przekonał, że da radę. Zaraz za nimi poszli kolejni wycieczkowicze.
Kiedy już wszyscy byli na wyspie, doszło do wypadku - Nikoś wykorzystał chwilę braku nadzoru i sprawdził, że lód jest zdecydowanie za cienki, żeby Nikosia utrzymać. Najpierw wpadł jedną nogą, a kiedy się wygrzebał, wpadł drugą. Wśród miliona łez zrzucił całą winę za zaistniałą sytuację na Stefkę, która w momencie zdarzenia była na tyle daleko, że dla wszystkich było jasne, że to nie ona zepchnęła Nikodema do wody.
Trzeba było Nikosia rozebrać z mokrych ubrań, założyć na niego mamową bluzę i posadzić na tacie. W momencie, kiedy usadowił się wygodnie na barana, uśmiech powrócił na jego łobuzerską buźkę, a mnie się przypomniało ile to razy moich chłopaków odławiałam ze strumieni czy błotnistych kałuż.:)
Mikołaj wykazał sie większym sprytem i do wody nie wpadł, a pozyskał kawał lodowej tafli.
Wracaliśmy do parkingu. Kiedy byliśmy niedaleko, zaproponowaliśmy Nikodemowi, żeby sobie teraz poszedł jeszcze do jakiejś kałuży pomorsować, ale już nie chciał.
Na koniec parę fotek w wykonaniu Pawełka. W tym roku zdecydowanie nie brakuje w puszczy wody, co rzuca się w oczy na każdym kroku.:)
Zanim pojechaliśmy do Krakowa, zostaliśmy nakarmieni tym wszystkim, co ciotka Renia od piątej rano szykowała. Były zatem warzywa zapiekane pod beszamelem, warzywa parowane z parowara, ziemniaki pure, mięso duszone, naleśniki ze szpinakiem, naleśniki z nutellą, ciasto.... Wszystko było pyszne. Michał zjadł tyle, że już do poniedziałkowego poranka nawet nie pomyślał o jakimkolwiek jedzeniu. Przy okazji zaprosił się na kolejne karmienie do Reni, której kuchnia zdecydowanie przemówiła do jego serca.:)
Wspaniały spacer.dzieciaczki wyszalane ze hej. Widok tych wszystkich miejsc nawodnionych cieszy i daje nadzieję na dobry sezon grzybowy.Pozdrawiam was serdecznie
OdpowiedzUsuńPo całym tygodniu ślepienia w komputer taki spacer jest bezcenny. W ten weekend sprawdzimy, co się dzieje w orawskich lasach. Pozdrawiamy wiosennie!
Usuń