Trudno było odpłynąć z Czapli, bo chłopcy zaczęli poranek od wymyślania kolejnych zabaw, a Pawełek nie mógł oczu oderwać od cudnego widoku na jezioro. Brutalnie przerwałam menażerii te miłe zajęcia i zagnałam na łódkę. Perspektywa ponownego logowania i plażowania w Krzyżach nieco osłabiła próby buntu.
Na jeziorze przywiało konkretnie i łódka nam się "krzywiła" niemiłosiernie. W związku z tym Krzyś wydawał rozpaczliwe dźwięki, a nawet się rozpłakał. To zdecydowanie odebrało mi przyjemność korzystania z uroków żeglowania. Michałek w ciągu tych prawie już dwóch tygodni, przyzwyczaił się do przechyłów i zaczęło mu się to nawet podobać, a Krzychu jakoś się nie może przestać bać i cały czas myśli, że już idziemy na dno z kretesem. Oświadczył nawet, że już więcej na Mazury nie pojedzie, a łódki powinny stać dobrze zamontowane na betonie, a nie pływać po wodzie, stanowiąc zagrożenie dla bezbronnego Krzysia.:)
Wreszcie ciepły dzień pozwolił na wykorzystanie w pełni możliwości oferowanych przez piasek i wodę. Namaczanie w jeziornych odmętach długie być nie mogło, bo mimo żaru z nieba, woda aż tak ciepła nie była. Po zanurzeniu konieczne było nałożenie na ciało rozgrzewającej maseczki. Najdoskonalszym sposobem montowana na swoim ciele nieprzepuszczającej światła powłoki, okazało się turlanie z góry na dół. Jak się już ten dół osiągnęło, woda wabiła swoją bliskością, więc fiknięcie w niej koziołka i ponowny bieg na górę stały się szybko normą postępowania.
Kiedy energia trochę pofolgowała, Pawełek "oderwał" (określenie Michałka) koło ratunkowe od łódki i zaczęło się pływanie. Krzychu, o kilku skokach z pomostu zaległ na plaży, ale Michałek ostro trenował - w kilkuminutowych seriach, przerywanych nacieplaniem, zawzięcie machał odnóżami i całkiem ładnie się w wodzie przemieszczał.
Pozazdrościłam Michałkowi i po raz pierwszy podczas tegorocznego pobytu na Mazurach, osiągnęłam pełne zanurzenie i popływałam sobie towarzystwie zdziwionego moimi wyczynami Michałka.:)
W ramach rozgrzewania organizmu po dłuższym wychładzani go w wodzie zorganizowaliśmy sobie zawody w bieganiu. Mama, wiadomo, zawsze z dziećmi przegrywa, więc ostatnie miejsce było od początku zabawy zarezerwowane. Ponieważ Michaś ma dłuższe odnóża dolne od brata, siłą rzeczy, biegi najczęściej wygrywa, co nie podoba się Krzysiowi, który wg własnych reguł, zawsze jest pierwszy i najlepszy. Aby każdy miał swoje zwycięstwo, rozegraliśmy jeszcze konkurencję biegu pieskowego, w której Krzys nie ma sobie równych.
A tu już nowa jakość w korzystaniu z "oderwanego" koła ratunkowego, które doskonale sprawdza się w roli piaskowego pojazdu z ludzkim napędem. Portu w Krzyżach, podobnie jak w Popielnie, strzeże para łabędzi. Ta jest bezdzietna i nie przegania użytkowników plaży, tylko przychodzi pobierać opłaty za swoją obecność i możliwość podziwiania ich piękna.
Zawsze mam dla nich przygotowaną jakąś łapówę, a tym razem udało mi się nawet zrobić fotkę, do jakiej już się wielokrotnie czaiłam.:) A nie jest prosto jedną ręką karmić syczącego ptaka, a drugą walnąć mu fotę rozwartej paszczy. Dlatego dumna jestem, że dałam radę.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz