Idąc z Krzysiem do smardzówkowej miejscówki, nie wybraliśmy najkrótszej trasy, ponieważ pogoda była doskonała, a czasu mieliśmy pod dostatkiem. Wybraliśmy drogę przez osiedlowe alejki, a następnie ścieżkę nad rzeką Wilgą. Po drodze wypatrywaliśmy oczywiście wiosny, która między blokami i w ciepłych nadrzecznych miejscach jest o krok przed tą obserwowaną w lesie. Zobaczcie co nam sie udało wytropić.
Rankiem zauroczył mnie wschód słońca, który uwieczniłam przez kuchenne okno. Pewnie w pięknych okolicznościach przyrody cud narodzin nowego dnia byłby jeszcze urokliwszy, ale i nad miastem prezentował się nieźle. Poza tym, oglądając zdjęcia doszłam do wniosku, że mam całkiem czyste okna i z wiosennym myciem mogę spokojnie poczekać do nadejścia cieplejszych dni.:)
No dobrze, poranek mamy już za sobą, świeci słoneczko, a my z Krzychem maszerujemy wąską ścieżynka nad Wilgą. W oczy rzucają się przede wszystkim wszechobecne śmieci, których nie brakuje w żadnym spacerowym miejscu. Po obydwu stronach naszej dróżki rośnie mnóstwo młodziutkich pokrzyw; kiedy podrosną, przejście tędy wcale nie będzie takie łatwe.
W pewnym momencie Krzychu rzucił się tygrysim skokiem na skarpę schodzącą w stronę rzeki. Capnęłąm go przezornie za ubranie, żeby nie stoczył się do wody. Okazało się, że wypatrzył wśród zieleniącej się już trawy żółte gwiazdeczki. Pokrzykiwał radośnie ciesząc się ze znaleziska. Były to pierwsze tegoroczne złocie żółte, jakie widzieliśmy. Po wykonaniu foto dokumentacji, powtórzeniu nazwy (może Krzychu zapamięta), ruszyliśmy dalej.
Nad Wilgą udało nam się jeszcze wytropić rozkwitające kokorycze i pierwiosnki, które Krzysiowi notorycznie mylą się z przebiśniegami. Może któraś kolejna powtórka pozwoli mu na zapamiętanie i prawidłowe rozróżnianie tych gatunków.
Opuściliśmy dziką ścieżkę i na rzecz cywilizacji i szliśmy dalej alejką, przy której rosną śliwy mirabelki. Jedna z nich nas zaskoczyła - jako jedyna okryta była kwiatami. Staliśmy pod nią z dziesięć minut, oglądając kwiatki i licząc płatki i pręciki.
Co dziwne, na wszystkich drzewach tego gatunku, których w rzędzie rośnie kilkanaście, były tylko maleńkie pączuszki kwiatowe. Najwyraźniej to jedno zakwitło specjalnie dla nas.:)
Kawałek dalej, pod ligustrowym żywopłotem zakwitły cudnie fiołeczki. To Krzyś je wypatrzył.
Na trawniku zakwitło mnóstwo stokrotek i jasnot różowych. Niby takie pospolite i wszędobylskie roślinki, a tyle radości sprawiają wiosną, kiedy uśmiechają się do słonka z pierwszej zielonej trawy. Cieszę się, że Krzychu potrafi je nie tylko zauważyć, ale również nazwać i radować się nimi.
Trafiło się i żywe stworzonko ze snu zimowego zbudzone. Mała biedroneczka wzbudziła zachwyt Krzysia, który podstawił jej pod nogi swój paluszek. Biedronka skorzystała z zaproszenia i pospacerowała sobie po Krzychowej ręce, a później ubraniu.
Kiedy jej się znudziło, rozłożyła skrzydełka i poleciała... Znacie wierszyk o biedronce? Mnie się od razu przypomniał: "Biedroneczko, biedroneczko, leć do nieba..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz