Potężny katar uniemożliwił Krzysiowi pójście do zerówki (na pewno zaraziłby wszystkie dzieci z grupy oraz sporą część z bliższej i dalszej okolicy ;)). Jestem przeciwnikiem kiszenia się w domu z powodu takiej przypadłości jak katar (zwłaszcza, jeśli nie ma żadnych innych objawów chorobowych), więc wybraliśmy się z Krzychem na kilkugodzinny spacer po wielu ciekawych miejscach. Pogoda sprzyjała szwendaniu się i poszukiwaniu wiosny oraz wiosennych grzybów.
Mając tak doskonałą okazję do odwiedzenia smardzówkowego miejsca już dzisiaj, a nie w weekend, natychmiast z niej skorzystałam. Co prawda nie liczyłam zbytnio na to, że pojawiły się długo oczekiwane grzybki, bo przecież przed kilkoma dniami dokładnie spenetrowaliśmy to miejsce, ale czułam wewnętrzny nakaz pójścia właśnie tam. Krzyś też opowiedział się za odwiedzeniem tego miejsca, bo liczył na to, że znajdzie pierwszą tegoroczną smardzówkę wcześniej niż Michałek. I nie pomylił się.:)
Przeszliśmy z nosami przy ziemi sporą część smardzówkowego terenu i efekt był taki sam, jak poprzednimi razy - ani śladu grzybków.
I wreszcie w jednym z dobrze nasłonecznionych miejsc zobaczyłam znajomo wyglądający czubeczek wystający spod liści. Jest! Radość była ogromna! Krzychu rzucił się w miejsce, nad którym klęczałam i musiałam go powstrzymać przed stratowaniem tego, co mogło być obok tej najpierwszej. Zobaczyłam drugą główkę. Trzecią wypatrzył Krzychu.
W innych punktach odkryliśmy jeszcze kilka maleństw wychylających się nad powierzchnię ziemi. Do wzrostu zmobilizowały je dwa ostatnie, nieco cieplejsze dni.
Wszystkie odkryte smardzówki zakryliśmy starannie ściółką, zapamiętując miejsca, w których się pojawiły. Będzie można odwiedzić je za kilka dni i sprawdzić jak się mają.:)
Krzychu wybiegał sie na świeżym powietrzu, nosek mu się odetkał i katar prawie poszedł precz. Jak weekendowe dni spędzi na powietrzu, w poniedziałek będzie jak nowy.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz