Stajenną sobotę mieliśmy przyjemność spędzić w towarzystwie naszych znajomych - Ani i Robercika - Kopercika. Kiedy byli u nas ostatnio, przemierzaliśmy zaśnieżone jeszcze pola i pozyskiwaliśmy uszaki i zimówki. Dzisiaj było już wszędzie zieleniutko, ale prognozy pogodowe nie były zbyt zachęcające. Nie jesteśmy jednak z cukru i od rana przystąpiliśmy do realizacji planu, którego efektem był cudnie spędzony dzień i skrzynka pełna majowych żółciaków siarkowych.
Po przyjeździe do stajni (całą drogę towarzyszył nam dość gęsty deszcz), chłopcy przystąpili do wyganiania wody i odtańczenia tańca słońca. Przyniosło to zaskakujące efekty - gęsty deszcz zamienił sie najpierw w pojedyncze kropelki, a później przepadł zupełnie i wyjechałyśmy z Anią na koński spacer pod zachmurzonym, ale suchym niebem.
Zanim wyruszyłyśmy, zapytałam, czy będziemy tylko oglądać żółciaki, czy też pozyskamy je. Ania natychmiast odparła, że z całą przyjemnością zaopiekuje się znalezionymi grzybkami, więc zabrałam plecak, żeby je było jak przetransportować.
Pojechałyśmy najpierw do lasu i właśnie tam złapał nas jedyny w czasie spaceru deszcz. Liście na drzewach są już na tyle duże, że na dno lasu i na nas spadły jedynie pojedyncze kropelki. W lesie zrobiło się tak ciemno, że ani jedno urocze zdjęcie z tamtego miejsca nie kwalifikuje się do publikacji.:( Kiedy wyjeżdżałyśmy spod ochronnego parasola drzew, deszcz przestał padać, a przez moment spomiędzy chmur wyjrzało nawet zamglone słoneczko. Teraz nasza trasa wiodła w kierunku naddłubniańskich łąk, gdzie cztery dni temu znalazłam pierwsze tegoroczne żółciaki.
Zanim dotarłyśmy do żółciakowych upraw, natrafiłyśmy na polu na gromadkę pierścieniaków uprawnych. Ponieważ Ania nie znała tego gatunku, obejrzałyśmy je dokładnie. Latona i Ramzes również obwąchały grzybki i stwierdziły, że zdecydowanie wolą zieloną trawę niż jakieś tam owocniki.
Później był jeszcze przystanek przy starym już czernidłaku i już byłyśmy na drodze wzdłuż której rosną stare wierzby, na których we wtorek były malutkie owocniki żółciaków.
Z daleka zobaczyłyśmy, że pięknie urosły przez te kilka dni - uzyskały wielkość konsumpcyjną.
Zobaczcie jak szybko urosły - poniżej zdjęcia tego samego owocnika z wtorku (10.05) i z dzisiaj (14.05).
Przystąpiłam do pazerniaczenia, zapełniając szybko plecak. Nie zabrałam niestety noża i musiałam się trochę pomęczyć, żeby nie poniszczyć grzybowych wachlarzy podczas zbioru ręcznego. Owocnik był tak młody i soczysty, że podczas zrywania po rękach spływał mi wyciekający z niego sok.
Po pozyskaniu żółciaków z przydrożnych wierzb, pojechałyśmy do samotnego drzewa, na którym we wtorek wypatrzyłam największego z żółciaków. Trochę się martwiłam, że nie zmieści mi się już w całości do plecaka... Kiedy dojechałyśmy do rzeczonej wierzby, okazało się, że moje "martwienie" było nieco na wyrost - ktoś wykosił większą część MOJEGO grzyba. Szczerze mówiąc, byłam zdziwiona, dotychczas nikt, oprócz mnie,w tamtej okolicy nie zbierał żółciaków. Zabrałam to, co zostało i plecak był pełniutki. A dla porównania - zdjecia z 10.05 i z 14.05:
Wróciłyśmy na stajenne podwórko obarczone ciężarem pozyskanych grzybków. Michaś z Krzychem taplali się w kałużach, a Pawełek z Robertem pilnowali grilla (dzisiaj wyjątkowo, zamiast ogniska, palony był grill). Po oporządzeniu koni wyłożyłyśmy zdobycze do skrzynki, żeby się dłużej nie gniotły w plecaku; całkiem sporo tego było.
Jak już konie i grzybki były zabezpieczone, można było pomyśleć o sobie - odgrzałam na grillu żółciakowe mieleńce (zostawione specjalnie na tę okazję) i poczęstowałam naszych gości, żeby wiedzieli, co będą jedli przez najbliższy tydzień - zostali obarczeni odpowiedzialnością za wykorzystanie całego dzisiejszego pozysku.:)
Po deszczu wypełzło zewsząd całe mnóstwo pazernych ślimaków, które czyhają na nasze grzybki.;) Korzystajcie zatem z weekendu i ruszajcie jutro na poszukiwania, zanim ubiegną Was ślimaki i inne leśne stwory.
Michaś i Krzyś zostali oderwani od zabawy z deszczówką i wsadzeni na kucunie, żeby trochę poćwiczyć. Nie mieli na to specjalnej ochoty, ale udało się ich przekonać.
Kiedy kończyli krótką jazdę, zaczęło znowu padać. Chłopcy, uradowani, że już zakończyli trening, wymyślili sobie nową zabawę - najpierw napełniali wiaderko wodą spływającą z rynny i wylewali ją do rowu, z którego rano pracowicie wymiatali wodę, a później zbudowali fontannę schodkową i mimo, że nieźle zmokli, niechętnie pakowali się do samochodu, kiedy rzuciłam hasło do powrotu.
Piękna relacja! Piękna!
OdpowiedzUsuńDziękuję Jolu! Żółciaki też piękne były.:) I ktoś inny męczy się z ich obróbką.:)
UsuńA można prosić o jakiś link do przepisiku na rzeczone mieleńce? Mam zamiar spróbować żółciaka po raz pierwszy jeśli w tym roku takowego napotkam :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i dziękuję za kolejne ciekawe opowieści z grzybkami w tle
seBapiwko
Najprostszą potrawą są kotlety - bierzesz taki żółciakowy wachlarz, solisz, a po chwili (5-10 minut) panierujesz w mące, jajku i bułce tartej, a później na patelnię. Jeżeli owocniki nie są już takie młode, można je obgotować przez 10 - 15 minut przed panierowaniem. Na mielone przepis zamieszczała Smaczna Pyza - https://smacznapyza.blogspot.com/2015/05/kotlety-mielone-z-zolciaka-siarkowego.html (niestety, aktywnych linków nie da się wklejać w komentarzach, więc musisz sobie skopiować. Z półproduktu na mielone możesz zrobić farsz do tarty, pierogów, krokietów.
UsuńŻyczę znalezienia młodziutkich i żółciaków smacznego jedzonka.:)
Dzięki :)
UsuńMam już jednego upatrzonego żółciaka z poprzednich lat ale temu akurat odpuszczę bo przyozdabia sam początek popularnej leśnej spacerowej ścieżki. Nie tylko moje oczy zapewne cieszył i niech dalej cieszy :) Na pożarcie rozejrzę się za innym osobnikiem.(złowieszczy śmiech)
pozdrawiam
seBapiwko