Tegoroczne bogactwo majowych grzybów jest zaskakujące i trzeba je wykorzystywać. Po smardzowej obfitości, po koszyku pełnym maślaków i żółciakowych zbiorach nadszedł czas na pierwsze borowiki.
Od paru lat na pierwsze wiosenne borowiki jeździmy do podkrakowskiego Lasu Bronaczowa, gdzie pojawiają się wcześniej niż w paru innych, znanych nam miejscówkach. Tak uczyniliśmy również dzisiaj. Wyjazd grzybowy odbył się w niepełnym składzie, bo Pawełek, bladym świtem, wyruszył w znacznie dalszą trasę - na drugi koniec Polski. Michaś i Krzyś, po wczorajszych stajennych zabawach spali do ósmej, więc, nie spiesząc się zbytnio, wyruszyliśmy do lasu dopiero parę minut po dziewiątej.
Kiedy dojechaliśmy do lasu, słońce tak przygrzało, że w momencie zrobiło się cieplutko. Zdjęłam z chłopaków jedną warstwę ubrania, żeby nie nosić wszystkiego w plecaku, jakby im było za chwilę za ciepło i ruszyliśmy. Nie uszliśmy daleko, kiedy dzieciarnia stwierdziła, że jej zimno - rzeczywiście, w cieniu drzew nie było tak przyjemnie, jak w pełnym słoneczku na parkingu. Zostawiłam ich na brzegu rozległej kałuży i wróciłam do samochodu po zostawione w nim polarki. Teraz można było ruszyć na właściwe poszukiwania.
Pierwsza miejscówka, wydawało się, najpewniejsza - dobrze nagrzana, zazwyczaj obficie owocnikująca, okazała się pusta. Krzyś chodził na czworakach między leżącymi gałęziami i wypatrywał grzybków - nic nie było! Odrobinkę się zasmuciłam, bo stwierdziłam, że skoro tu nie ma, to na pozostałych miejscach będziemy mieli niewielkie szanse na znaleziska. Na szczęście przewidywania te nie sprawdziły się.:)
Już w następnym punkcie pociusiowym (pociuś/pociec=borowik ceglastopory) natrafiłam na dwa owocniki (powyższe zdjęcie. Krzychu strzelił fochem, ze to nie on znalazł, a kiedy jeszcze Michaś wyparzył kolejnego, z oczu Krzysia pociekły łzy rozgoryczenia. Zamiast robić zdjęcia i pozyskiwac, musiałam odbudować morale mojego małego grzybiarza.
Na szczęście zmobilizował się na tyle, że rzucił okiem na ściółkę i znalazł największego i najładniejszego z dotychczas wytropionych grzybków. Było już dobrze - łzy zamieniły się w sekundzie w radosny uśmiech i przechwałki, czyj grzyb jest największy, nie obgryziony przez ślimaki, najokrąglejszy i tak dalej...
Uwieczniłam chłopców z ich pierwszymi tegorocznymi borowikami. Krzychu przez dłuższy czas nie mógł się rozstać ze swoim skarbem i zamiast włożyć go do koszyka, chodził trzymając go w rączkach.:)
Później były kolejne znaleziska. Widać, że ceglasie dopiero się zaczynają - owocniki były malutkie, dopiero co pojawiły się na powierzchni ziemi.
Doszliśmy w pobliże miejsca, w którym od kilku lat zawsze czekał na nas największy z pierwszych poćków. Chłopcy bezbłędnie rozpoznali miejsce w którym się znaleźliśmy i pognali na wyścigi do znajomego punktu. Nie chcąc im przeszkadzać, zawróciłam do miejsca, gdzie już pobieżnie przepatrzyliśmy ściółkę. I właśnie tam natrafiłam na największy egzemplarz z naszego dzisiejszego pozysku - rósł sobie przykryty gałązkami zwalonymi na kupę i wypatrzyłam go przez przypadek. A chłopcy nie znaleźli nic na pewnej miejscówce, która została rozjeżdżona przez leśników wywożących drzewa z lasu.
Krzyś, który z powodu mojego znaleziska, przestał być królem grzybobrania, oczywiście momentalnie zrobił buzię w podkówkę i oświadczył, ze musi tu i teraz znaleźć jakiegokolwiek grzyba.
Musiał jednak trochę poczekać aż następny borowiczek stanął na jego drodze. Za to na kolejnej miejscówce znalazł więcej niż ja i Michałek razem wzięci.:)
Oprócz borowików ceglastoporych nie natrafiliśmy na inne gatunki jadalniaków, ale i tak nasz zbiór jak na połowę maja był całkiem niezły.:) Krzychu pomagał mi w czyszczeniu pozyskanych grzybków i ustawił na kuchennym blacie małą pociusiową armię.:)
To niechaj zazdrość zostanie przekuta na czyn = wyprawę do lasu i znalezienie takich samych piękności, czego z całego serca życzę.:)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńBrawo, te pierwsze smakują najbardziej :)
OdpowiedzUsuńTak, są wyjątkowe.:)
Usuń