wtorek, 5 września 2017

Szalejemy! Ja i krakowskie pieczarki

grzyby 2017, grzyby we wrześniu, grzyby w mieście, wysyp pieczarek
      Ostatnie dni to istne szaleństwo, chwilami o przebiegu dramatycznym. Mam wewnętrzną potrzebę wylania z siebie nagromadzonego stresu i zmęczenia wakacyjno-powakacyjnego, więc zanim dojdziemy do pieczarek, spróbujcie przebrnąć ze mną przez te pierwsze wrześniowe dni.

     Drugi września, sobota. Dzień naszego powrotu z Lipnicy do Krakowa. Od dwóch dni grzyby rosną masowo. Czekałam na to od 24 czerwca, a one bezczelnie wybrały sobie taki termin, w który w żaden już sposób nie mogę się wstrzelić. Od piątej rano zaczęłam pakowanie tego wszystkiego, czego nie można było spakować wcześniej, bo było koniecznie potrzebne do ostatniej chwili. Suszarnia ciągle pracuje, bo piątkowe grzybki jeszcze się dosuszają. Po spakowaniu części betów w domu, ruszam do stajni. Konie już dobrze wiedzą, że będziemy wracać; już kilkakrotnie przerabiały składanie ogrodzenia padoków, ostatni ranek spędzony w boksach, a nie na pastwisku... Wiedzą i czekają, delikatnie się niecierpliwiąc. Nie chcą jeść siana i czekają na coś bardziej treściwego, ale przed transportem nie daję im paszy, żeby pełny żołądek w połączeniu ze stresem nie stał się przyczyną komplikacji zdrowotnych. One czekają, a my z Pawełkiem sprzątamy stajnię i pakujemy do samochodu koński ekwipunek.

grzyby 2017, grzyby we wrześniu, grzyby w mieście, wysyp pieczarek
       W końcu całe wakacyjne gospodarstwo domowe zostaje wpakowane do Doblowoza. Nie ma sensu, żeby chłopaki czekały ze mną na koński transport. Wyprawiam ich w drogę. Niemal równocześnie z nimi podwórko opuściła ciocia Ania, która wyruszyła na grzybki (ona na grzybki, a ja wyjeżdżam...). Po niespełna godzinie Ania wróciła z bananem na paszczy i wypełnionym do granic możliwości koszykiem. Potelepało mnie, a ona jeszcze mi mówi, że była tylko w jednym miejscu, które jej pokazałam, bo nie miała więcej miejsca i dalej nie poszła. To była zemsta Ani za te wszystkie borowiki, których nie widziała, a ja je znalazłam (tylko dlatego, że ja miałam okulary, a Ania nie). Poczułam wtedy dobitnie, co to wewnetrzne rozdarcie - z jednej strony trzeba wracać, z drugiej, pognałabym najchętniej na te kolejne miejsca, do których Ania nie dotarła. A kozaczki były piękne, młode, jędrne. Jak marzenie. 

     Dojechałam szczęśliwie z końmi do Krakowa. Zanim rozpakowałam czworonożną menażerię wraz z wyposażeniem, zrobiło się popołudnie. W końcu dotarłam do domu, w których zderzyłam się z hałdą wyjętych przez chłopaków bagaży. Żeby się móc przemieszczać po naszym niewielkim lokum, trzeba było to wszystko rozparcelować jak najszybciej. Zeszło mina tym do wieczora. Padłam.

     Najgorsza była chyba niedziela. Zamiast na pozysk do lasu, ruszyliśmy na podbój sklepów, celem skomlpetowania szkolnych wyprawek i strojów - galowych i codziennych. Zeszyty, kredki i inne plasteliny to pikuś, ale znalezienie ciuchów w żądanych przez dyrekcję kolorach i fasonach okazało się wyzwaniem niemal przekraczającym moje i chłopaków możliwości. Przeciskając się w tłumie pakującym do swoich koszyków (zakupowych, nie wiklinowych) wszystko, co wpadło w łapy, zadawałam sobie co rusz pytanie: co ja tutaj robię??? Michaś i Krzyś snuli się za mną. Pawełek się od zakupów wymigał koniecznością zarabiania na nie. Na domiar złego, w czasie, kiedy ja łaziłam po sklepach, znajomi przysłali kilka zdjęć ze swoimi zbiorami, kilu innych zadzwoniło z pytaniami grzybowymi i oczywiście przechwałkami jak to nakosili. Takie informacje w tym dniu były co najmniej nie na miejscu. A Krzyś, w ramach podtrzymywania mnie na duchu, zapytał:"Czy my NAPRAWDĘ nie mogliśmy iść do lasu zamiast do sklepu?" Popołudnie minęło na struganiu kredek, ołówków i szykowaniu strojów do szkoły. Wieczorem znowu padłam.
grzyby 2017, grzyby we wrześniu, grzyby w mieście, wysyp pieczarek
      Poniedziałek. Początek roku szkolnego. Pawełek zmył się do roboty zanim zaczęłam szykować chłopaków do wyjścia. Jedziemy na uroczystość rozpoczęcia roku do nowego budynku szkoły. Jechałam tam tylko raz (i to z błądzeniem), więc skupiam się na drodze, żeby trafić. Krzychu się drze, że widzi szmaciaka. Po pierwsze mówię, ze nie stajemy, bo późno, dopiero po drugie, że niemożliwe, bo tu same liściaste rosną. Krzyś się zreflektował - pomyliło mu się, nie szmaciaka, tylko żółciaka widział. Uspokoiłam go, ze zatrzymamy się przy nim w drodze powrotnej. Dojechaliśmy. Przed wejściem do szkoły Krzychu wywinął orła na całą długość swojego sporego już ciałka. W tym pięknym, nowym stroju galowym. Łapki zdarte do krwi, z oczu leją się łzy, z noska szpiczory. Po chwili wszystkie w/w wydzieliny zostały wtarte w moją bluzkę. Standard. Jakoś udało się zaliczyć rozpoczęcie roku szkolnego. Jedziemy do koni, sprawdzić jak się zaaklimatyzowały w swoim stadzie po powrocie. Nie mogę im poświecić wiele czasu, bo jeszcze trzeba dokupić pozostała część garderoby do "stroju codziennego" do szkoły. Dostałam cynk, gdzie jest na to szansa, więc gnamy. Udało się. Chłopcy błagają o wyjście na rowery. Cóż mam zrobić... Zamiast dychnąć chwilę i spokojnie przygotować obiadokolację, idziemy na rowery. Po dwóch miesiącach powietrza w dętkach ubyło, więc trzeba doprowadzić wszystko do stanu używalności. Udało się. Pojeździli, ale za mało dla Krzysia, który w końcu załapał jazdę na dwóch kółkach. Lepiej późno niż wcale. Przerywnikami w tych wszystkich działaniach były telefony od naszego lipnickiego gospodarza Janusza, który od rana zajmował się zbieraniem grzybów w różnych miejscach - dowoził do domu pozyski, a reszta rodziny męczyła się z obróbką. To tak w ramach dobijania leżącego. Wieczorem wypięłam się na chłopaków i zaległam w wannie zamiast się nimi zajmować. Pomogło. nie padłam tak od razu, tylko dopiero po chwili.
grzyby 2017, grzyby we wrześniu, grzyby w mieście, wysyp pieczarek
      Wreszcie wtorek, wtoreczek kochany! Chłopaki do szkoły, a ja do walki z papierami, których na biurku nazbierało się przez dwa miesiące od groma. Postanowiłam sobie, że uporządkuję to wszystko przed wyjazdem na grzybiarski zlot, żeby mieć spokojne sumienie i głowę. Poszłam przez osiedle na piechotę i zobaczyłam, że moje szaleństwo z ostatnich dni jest niczym wobec tego, jak przyszalały krakowskie pieczarki. Wyrosły w setkach tysięcy, miejscami zupełnie zasłaniając trawniki, a nawet wyrywając całe kępy trawy z korzeniami. Grzyby mają jednak niesamowita siłę. Dopatrzyłam się co najmniej trzech różnych gatunków. Wszystkie wyrosły w ilościach ogromnych. Nadrobiły z nawiązką brak owocników podczas wiosny. Nie rosły w kwietniu, maju i czerwcu, a teraz eksplodowały. Ludzie idący chodnikiem dziwnie patrzyli widząc jak oglądam kolejne kępy, robię zdjęcia i napawam się widokiem najzwyklejszych pieczarek. Wszystkie grzybki zostały na swoich miejscach. Te, które widzicie na fotkach wyrwane, straciły łączność z podłożem już wcześniej, w wyniku działania osób trzecich. Ja ich nie ruszałam, bo z osiedlowych trawników grzybków nie pozyskuję.
grzyby 2017, grzyby we wrześniu, grzyby w mieście, wysyp pieczarek
      Zrobiłam dziś co sobie zaplanowałam. Spakowałam rzeczy na jutrzejszy wyjazd do Pieckowa. Część bagaży została od razu w samochodzie, po przyjeździe z wakacji, wiec na szczęście nie było tego tak dużo do spakowania. Dziś jeszcze trening piłkarski Krzysia, zebranie w szkole, w obydwu klasach  (oczywiście wszystko o tej samej godzinie) i będzie można szybko odpocząć przed porannym wyjazdem na Mazury, gdzie spotkamy się ze znajomymi i trochę mniej znajomymi grzybiarzami z całej Polski.
grzyby 2017, grzyby we wrześniu, grzyby w mieście, wysyp pieczarek

8 komentarzy:

  1. No to tak: wyrwałam się dziś do lasu zaraz po pracy. No nie mogłam wytrzymac. Trzy szmatniki (siedzunie) i zatrzęsienie czarnych łebków (podgrzybek brunatny). Trochę, z 25 modraków (piaskowiec modrzak). Powstrzymała mnie tylko wizja siedzenia do nocy i poza tym refleksja : gdzie ja to ususzę i "nie mam już słoików" !!! Pozdrawiam serdecznie, Inka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pięknie! A ja mam w tym roku połowę słoików pustych (mam nadzieję, że jeszcze pustych). Życzę kolejnych udanych pozysków i serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  2. Z wielką przyjemnością przeczytałam Twoje opowieści a najbardziej podobały mi się ostatnie wersy.Mało komentarza bom słabowata,uściski,powodzenia na zlocie,baw się wspaniale

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymaj się Ewo jak najmocniej i nabieraj sił. Szpitalne łapiduchy potrafią postawić na nogi. Gorące uściski z Krakowa!

      Usuń
  3. A czy pieczarki można jeść z (własnego ogródka)jeśli za płotem sąsiad albo kosi podkaszarką spalinową -albo kilka razy dziennie wyjeżdża i przyjeżdża samochodem?-Czy tylko na grzyby te spaliny działają czy tez na inne warzywa czy drzewka owocowe- Bo w lesie (prywatnym )samochody też tymi leśnymi dróżkami często kursują - czy to nie szkodzi jedzenie takich grzybów - kiedyś naliczyłem przez dzień około 50 samochodów - w środku lasu-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że te 50 samochodów to i tak nic w porównaniu z tysiącami, jakie przejeżdżają przez miejskie ulice. Na pewno zanieczyszczenia pozostają nie tylko w grzybach, ale i w roślinkach z warzywnego ogródka. W tym, co kupujemy tez ich zapewne nie brakuje. Obawiam się, że przed tym nie uda się uciec w dzisiejszym świecie. Wszystko, co jemy, ma zaaplikowana większą lub mniejszą dawkę chemicznego syfu.

      Usuń